sobota, 9 lutego 2019

155. Oczko się odkleiło temu samurajowi, czyli o trudach wojny i pewnym bardzo złym demonie

Na wstępie chciałabym serdecznie przeprosić Was za to, że dodaję dzisiaj recenzję, która powinna pojawić się tydzień temu. Rozpoczęłam nową pracę, w której na starcie dorobiłam się urazu kręgosłupa, i musiałam dać sobie trochę czasu na dojście do siebie. Nie siedziałam też jednak całkowicie bezczynnie i będę mieć dla Was w przyszłym tygodniu nie lada niespodziankę, dlatego stay tuned!

Poniższa recenzja dotyczy wątku w grze Hakuoki: Edo Blossoms. Jest to kontynuacja opowieści Hijikaty z Kyoto Windshttp://tiny.pl/gs156.


Nie ukrywam, że ten pan przez długi czas był jednym z moich ulubionych bohaterów w grze. Budzący powszechny postrach przełożony Shinsengumi, zawsze zachowujący zimną krew, nie otwierający ust bez potrzeby i wykazujący się w stosunku do podwładnych zarówno surowością, jak i troską. Kroczenie u jego boku w wojennej zawierusze wiele zatem obiecywało i mogło przerodzić się we wspaniałą opowieść o miłości między dojrzałym mistrzem i dopiero wchodzącą w dorosłe życie uczennicą, a więc motyw, do którego osobiście mam ogromną słabość. Niestety, twórcy postanowili pójść inną drogą.

Przede wszystkim, gdyby ktoś zapytał mnie, jaka jest fabuła wątku Hijikaty w Edo Blossoms, to bardzo trudno byłoby mi ją streścić. Coś Wam to przypomina? Dokładnie tę samą sytuację mieliśmy w niezbyt udanej podróbce Hakuoki, czyli The Amazing Shinsengumi: Heroes in love (link do recenzji dla ciekawych: https://tiny.pl/g636t) - szkoda jedynie, że na zdecydowaną niekorzyść tego pierwszego tytułu. Wątek Hijikaty jest przede wszystkim bardzo przegadany i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu - niby sporo się w nim dzieje (tu podstęp Sanana, tam śmierć Saito, jeszcze gdzie indziej pojmanie Kondou), ale wszystko rozgrywa się za naszymi plecami. O ile w Kyoto Winds miało to sens, ponieważ sytuacja w siedzibie Shinsengumi była bezpośrednim odbiciem wydarzeń z zewnątrz, o tyle tutaj jesteśmy stawiani przed faktem dokonanym, rozgrywa się dialog i karawana jedzie dalej. Ciągle podążamy za Hijikatą, który aż do ostatniej chwili wiernie przewodzi grupie ocalałych samurajów, ale wiążące się z tym niuanse polityczne są przedstawiane w tak ogólnikowy sposób, że nie mamy możliwości się w tę sytuację wczuć, a wyświetlające się na ekranie coraz to nowsze nazwiska, daty, wydarzenia i miejsca kompletnie niczego nam nie mówią. W dodatku opowieść Hijikaty aż obfituje w tragiczne i smutne wydarzenia: egzekucję Kondou, śmierć przyjaciół z Shinsengumi, postępujące wyniszczenie organizmu przez bycie Furią, konflikt z Kazamą, starcie z naszym ojcem czy wspomnienia z przeszłości. Problem w tym, że ze względu na mocno fragmentaryczny sposób przedstawienia tych wydarzeń, nie niosą one ze sobą właściwie żadnego ładunku emocjonalnego. Wątki i dialogi stają się być wycięte z kontekstu i nieudolnie sklejone w całość, przez co w efekcie połowa wątku to monolog wewnętrzny Hijikaty i jego krzywe akcje, a drugą połowę stanowią romantyczne scenki między nim i Yukimurą. Muszę też z bólem serca wyznać, że w jego opowieści znajduje się zdecydowanie najgorzej napisana scena finałowa, jaką kiedykolwiek w tego typu grach widziałam. Cały wątek ma bardzo skopany pacing, przez co nudzi, denerwuje i zupełnie nie satysfakcjonuje gracza. I nie mam zielonego pojęcia, co się stało, że tak zgrabnie nakreślona historia w Kyoto Winds ma tak paskudną kontynuację w Edo Blossoms. Mam wrażenie, że scenariusz pisała zupełnie inna osoba.


Co do samego Hijikaty, to szybko zaczęłam tęsknić za jego kreacją z KW. Zapamiętałam go jako silnego, całkowicie oddanego sprawie mężczyznę, który nigdy nie pozwoliłby sobie na przedkładanie swoich osobistych problemów nad innych. W EB natomiast wychodzi szydło z worka i otrzymujemy gościa, który zachowuje się jak emo z kryzysem wieku średniego. Jasne, ja w pełni rozumiem, że nikt nie jest ze stali i że kreowanie bohatera, który nie ma słabych punktów i nie okazuje emocji byłoby mało profesjonalne, ale w przypadku naszego Demona z Shinsengumi to zaszło aż za daleko. Można odnieść wrażenie, że Hijikata w ogóle nie ogarnia własnej kuwety i podejmuje w związku z tym głupie i zupełnie irracjonalne decyzje, w dodatku ciągle dzieląc włos na czworo. Poważnie, nawet Michel z gry The House in Fata Morgana ustępuje Hijikacie w użalaniu się nad swoim losem i pieprzeniu od rzeczy - z tą różnicą, że Michel jest młodym arystokratą, który potrafi co najwyżej haftować i chodzić w kieckach, a nie przywódcą organizacji samurajów. W pewnym momencie podczas drogi przez las mężczyzna każe nam po prostu odłączyć się od Shinsengumi, rzekomo dla naszego bezpieczeństwa i szczęścia. Czy odpowiedzialny i zrównoważony Hijikata z KW porzuciłby w lesie młodą dziewczynę, kiedy trwa wojna, a wokół wałęsa się pełno bezpańskich roninów? Na pomoc przychodzi nam wtedy Otori, który obiecuje, że za kilka miesięcy wystosuje specjalne pismo i będzie nam dane do Shinsengumi wrócić. I jeżeli sądzicie, że zabieg ten miał na celu ukazanie życia Yukimury bez Hijikaty i wywołanie u gracza tęsknoty za bohaterem, to jesteście w błędzie - akcja od razu przeskakuje kilka miesięcy wprzód, więc jest to całkowicie pozbawione sensu. Z praktycznie każdej sceny w grze dało się wycisnąć więcej, ale nic nie pobije wspomnianej już przeze mnie sceny finałowej, w której Hijikata mierzy się ze swoim odwiecznym wrogiem, czyli Kazamą. Cała walka trwa dosłownie pięć sekund i przeciwnik właściwie od razu ląduje w piachu, nadając wcześniej oponentowi imię Hakuoki, rzekomo wskutek nabycia do niego nagle jakiejś mistycznej formy szacunku (wszak wystarczy jedynie powiedzieć demonowi, że troszczy się o swoich ludzi, i nagle zostaje on naszym najlepszym kumplem do kielicha, prawda). Czy miało to jakikolwiek sens, logikę lub chociaż późniejsze fabularne konsekwencje? Nie. Więc aż ma się ochotę zapytać: "A na co to komu potrzebne? A dlaczego?".


Jednak tym, co najbardziej mnie uderzyło, była nagła przemiana Yukimury, która całkowicie z rzyci przestała być nagle uczennicą dowódcy, a zaczęła zachowywać się jak jego matka. Z cichej myszki przeobraziła się w wyzwoloną i pewną siebie kobietę, która nie cofnie się przed  rozkazywaniem mężczyźnie, w dodatku będącym jej przełożonym. Oczywiście pomimo tej rzekomej pewności siebie nadal leci na jego najmniejszy komplement jak pies na ochłapy z pańskiego stołu. Czyta się to bardzo, bardzo źle.

Przyznam szczerze, że nie sądziłam, że Hakuoki kiedykolwiek mnie zawiedzie. Jasne, nawet w KW zdarzały się historie lepiej i gorzej opowiedziane, ale to przebija je z nawiązką. Nic nie jest na swoim miejscu, a nieudolność twórców i brak wiedzy na temat tworzenia fabuły aż wylewały mi się z monitora. Generalnie o ile przy KW świetnie się bawiłam i tytuł ten pozostawił mnie ze sporymi oczekiwaniami względem ED, o tyle po zderzeniu się z rzeczywistością muszę ze smutkiem przyznać, że jestem rozczarowana kontynuacją przygód dzielnych samurajów. Póki co w miarę podobał mi się jedynie wątek Sanana, a opowieść Soujiego była zaledwie znośna. Jeszcze dziewięć przede mną - mam nadzieję, że panowie z Shinsengumi jeszcze mnie do siebie przekonają. Póki co cieszę się, że mam opowieść Hijikaty już za sobą - a przecież nie powinnam.

2 komentarze:

  1. Mam podobne uczucia względem wątku Hijikaty, ale trochę z innych powodów. Faktycznie, głupotek w ścieżce jest sporo (od siebie dodam scenę szarży na koniu przez pole bitwy, która może się skończyć, jakże śmiesznym, bad endingiem), jednak moim głównym problemem jest sam fakt, że Hijikata jest jednym z LI. Przeszłam Hakuoki trzy razy, w trzech różnych wersjach, i za każdym razem miałam wrażenie, że wątek romantyczny nie tylko jest wciśnięty na siłę (bo to przecież gra otome), ale i psuje piękną relację uczeń-nauczyciel między bohaterką a Hijikatą, która rozwija i pogłębia się przez większą część gry - Chizuru jest wpierw nieufna wobec Shinsengumi, potem się z nimi zżywa, by na końcu zostać jedyną spadkobierczynią ich ideologii. Czy tylko mi romans wydaje się tu całkowicie zbędny? Na szczęście, EB oferuje zakończenie nieromantyczne, którego nie było w poprzednich wersjach.

    Ponadto, Hijikata przez większą część gry kreowany jest na serce Shinsengumi, symbol, czy wręcz ducha prawdziwego samuraja, a historia kończy się tym, że facet wyjeżdża ze swoją dupeczką w Bieszczady... bo nie ma już o co walczyć? O ile jeszcze jego normalne (?) i złe zakończenia są okej, tak to dobre jest zwyczajnie okropne.

    OdpowiedzUsuń