Klementynka wraz z kocurkiem bezowatym trafili do schroniska ponieważ ich Pani ciężko zachorowała i trafiła do szpitala. Koty czekały w boksie aż ich Pani wyzdrowieje, zabierze je z powrotem do ukochanego domu. Tęskniły, prosiły o uwagę. Klementynka grała pierwsze skrzypce. Kiedy do schroniska przychodził ktoś po kota była pierwsza przy kratach boksu. Ogonek u góry, łasiła się, wręcz tańczyła z radości kiedy ktoś poświecił jej uwagę, pogłaskał, wymiział. Domowa zadbana kotunia, grubiutka bardzo, do tego stopnia, że ludzie mówili, że to kotka ciężarna. Śmiała, ufna, kontaktowa. Kiedyś po kota przyszło małżeństwo. Z transporterkiem. Klementynka od razu się do niego spakowała i nie chciała wyjść. Serce pękało, ale kotów nie można było wydać, bo miały właściciela.
Pobyt ich Pani w szpitalu się przedłużał. Koty tęskniły coraz bardziej, chudły, zaczęły się poddawać. Stres, rezygnacja, pojawiły się choroby. Ze szpitala przyszły najgorsze wieści. Umarła ich Pani. A te koty jakby czuły, wiedziały. Bezowaty kocurek się poddał, odszedł za tęczowy most, jest już razem ze swoją Panią, już nie tęskni...
A Klementynka?
Jest cieniem samej siebie. Poddała się zupełnie. Było podejrzenie, że ma chore nerki. Pierwsze badania krwi pokazały, że paramtery nerkowe są lekko podwyższone. Kolejne badanie kontrolne krwi nie wykazało jednak żadnych nieprawidłowości. Poza lekko chorymi oczkami Klementynka wydaje się być zdrowa. Tylko, że ona nie ma dla kogo żyć...
Bura, dorosła (ma ok. 4 lat) kto by taką chciał
I ona to czuje. Niechciana, niekochana. Jak długo da jeszcze radę? Czy tylko przy swojej Pani zazna miłości, tylko za tęczowym mostem?
Szukamy dla Klementynki domu. Choćby tymczasowego. Czasu nie mamy już prawie wcale...