Chleb i sól (2022)

Kebab to narodowe danie wszystkich Polaków, odpowiednio oczywiście zmodyfikowany pod nasze ziemiańskie podniebienia. Nic więc dziwnego, że w każdej większej wiosce znajdziemy choćby jedną „budę” z kebabem, a odwiedzenie jej dla wielu naszych rodaków stanowi jedyny kontakt z obcą kulturą. Ale jak w każdym zderzeniu się z „obcym”, często dochodzi do napięć. W 2017 roku w Ełku taki międzykulturowy konflikt doprowadził do śmierci jednego z chłopaków.

Te tragiczne wydarzenia stają się zarówno tłem, jak i kulminacją filmu Damiana Kocura pod jakże wymownym tytułem Chleb i sól. Gdzieś na małomiasteczkowym, typowo polskim osiedlu otwiera się nowa atrakcja – lokal z kebabem. Staje się on nie tylko gastronomicznym centrum szwendającej się bez celu młodzieży, ale również ich miejscem częstych spotkań. Bo wiecie, nic tak nie zaspokoi naszego gastro po całodziennym waleniu browarów i paleniu gibonów, jak półostry w cieście o 1 w nocy.

Z pozoru kolejny typowy punkt w rodzimym krajobrazie, a dostarcza on tyle emocji. Jedni są zafascynowani możliwością wypicia legalnego piwka późnym wieczorem, dla innych obsługujący ich pracownicy stanowią obiekt żartów, które oczywiście w prostej linii prowadzą do tragedii. Bo wykluczenie w filmie Kocura przebiega wręcz podręcznikowo, od pozornej akceptacji, przez delikatne wyszydzanie, na rabunkach i przemocy fizycznej kończąc. Oczywiście nie jest to film dokumentalny, więc nie bierzcie go jako rekonstrukcji wydarzeń w Ełku.

Na to wszystko patrzymy oczyma Tymka (Tymoteusz Bies), studenta i uzdolnionego muzyka z przyszłością, który do swojej rodzinnej miejscowości wraca z samego centrum Polski, Warszawy. Jego perspektywa jest więc naturalnie inna, a na swoich osiadłych kolegów i koleżanki patrzy trochę jak na ludzi przegranych. Najbardziej stracony w jego oczach jest jednak jego własny brat, Jacek (Jacek Bies), który ma wszelkie predyspozycje, by pójść w muzyczne ślady brata. Ten jednak żyje oczywiście w cieniu Tymka, jednocześnie szukając szczęścia w znajomych, dziewczynie i paleniu jointów.

Damian Kocur idzie śladem wybitnego twórcy amerykańskiego kina, Seana Bakera, gościa, który dał nam Projekt Floryda (2017) i Red Rocket (2021). Tak, jak w tym drugim filmie, mamy bohatera wracającego do swojej macierzy, człowieka z zewnątrz, który chwilowo konfrontuje się z własną przeszłością. Ja jednak położyłbym Chleb i sól obok innego filmu Barkera, mianowicie Mandarynki (2015). Mamy zatem dużo łażenia po mieście, mniej lub bardziej znaczących rozmów i dokumentowania ludzi żyjących dla wielu poza marginesem społeczeństwa. Oczywistym wydaje się porównanie go do innego, wybitnego moim zdaniem polskiego filmu Ostatni komers (2020). Jednak mimo stylistycznych podobieństw, oba dzieła kładą nacisk na zupełnie inne miejsca.

Tutaj wiemy mniej więcej, jak skończy się ta historia, a więc napięcie nie musi być potęgowane tak bardzo. Wejście w ten swojski ekosystem polskiego blokowiska działa już samo w sobie, a Kocur portretuje je z wyjątkowym wyczuciem. Nie ma tutaj miejsca na romantyzowanie chłopaków w ortalionach, choć niepotrzebnie moim zdaniem film skręca czasami w rejony dość taniego grania na naszych emocjach. Bo przecież to, że ktoś jest łysym patusem w czapeczce, obliguje go do posiadania patologicznej rodziny z ojcem-alkoholikiem na czele. Ale z drugiej strony to kino, które musi zagarnąć sobie jak największą widownię. No i to zakończenie niepotrzebnie przedłużone o tę jedną, zamykającą scenę można było sobie darować.

Ale cholera, jak ja uwielbiam ten film! W swojej recenzji Ostatniego komersu pisałem, że film ma swój specyficzny zapach. I tutaj jest dokładnie tak samo, czuć mokry od deszczu, rozgrzany asfalt, konopny dym, skoszoną pod blokiem trawę i dającą nadzieję na obiad woń kebaba zalanego piwem. Dużo wnosi do produkcji fakt, że zaangażowani zostali do niego sami naturszczycy, ludzie wręcz całym sobą oddający charakter blokowiska. A jako że jego serce, odkąd pamiętam, bije w rytmie rapu, w filmie pojawiają się takie persony, jak Intruz czy TPS – znani reprezentanci ulicznego hip hopu.

Specjalnie nie podejmuje w tej recenzji wątków „rasowych”, bo po pierwsze nie wierzę w istnienie czegoś takiego, jak „rasy ludzkie”, a po drugie wymusiłoby to na mnie objęcie jakiegoś stanowiska poza tym czysto filmowym. Bardzo cieszę się, że polskie ulice stają się kinową scenografią dla czegoś innego, niż kolejne wymysły pana Vegi. Chleb i sól działa jak takie lustro, w którym odbija się większa część naszego społeczeństwa. Może też dlatego tak przypadł mi do gustu, bo znam dokładnie takich ludzi, znam te formy spędzania czasu i słyszałem te rozmowy. Na całe szczęście, takie rzeczy zostały mi już do oglądania tylko na kinowym ekranie.

Oryginalny tytuł: Chleb i sól

Produkcja: Polska, 2022

Dystrybucja w Polsce: kinoswiat.pl

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *