Odsłony (1983)

Nie pamiętam dokładnie dnia czy też okoliczności, w których pierwszy raz obejrzałem mające swoją premierę w 1983 roku Odsłony (co za głupie tłumaczenie tytułu swoją drogą!), jednak dość mocno zakorzeniło mi się w głowie stwierdzenie, że jak na slasher ze złotej ery kina siekanego, ten jest czymś więcej. I chyba wtedy już go tak postrzegałem, jednak filmy są po to, żeby do nich wracać. Jak po latach wypada zatem ten mocno zapomniany, choć dla wielu pewnie kultowy obraz?

Szukając informacji na temat omawianego tytułu w internecie, znalazłem wzmiankę o konflikcie na linii reżyser/producent. Temu drugiemu, Peterowi R. Simpsonowi, zależało na oddaniu publiczności kolejnego, dość standardowego slashera, opartego głównie na dających zastrzyk ekscytacji scenach morderstwa. Reżyser o swojsko brzmiącym nazwisku, Richard Ciupka, uderzał bardziej w art-house, skupiając się na zdjęciach czy ogólnej kompozycji filmu. Dziw zatem bierze, że po wszystkich zakulisowych (heh) perturbacjach związanych ze zwolnieniem reżysera i dokończeniu filmu przez samego Simpsona, Odsłony są finalnie całkiem kompetentnym dziełem.

Z drugiej strony jednak widać tę rozbieżność w tonacji samego dzieła, jak i w kilku mniejszych i większych dziurach fabularnych. Historia skupiona jest luźno wokół Samanthy Eggar (znanej z filmu Potomstwa (1979) Davida Cronenberga) wcielającej się w Samanthę Sherwood, uznaną aktorkę, która jest kandydatką do tytułowej roli w kolejnym, gorąco oczekiwanym spektaklu reżysera Jonathana Strykera (w tej roli imponujący irytujący John Vernon).

Determinacja kobiety jest tak wielka, że dobrowolnie daje się ona zamknąć w zakładzie dla psychicznie chorych, aby tylko bardziej wczuć się w klimat nadchodzącego dzieła. Kiedy udaje się wrócić na wolność, dołącza do reżysera, który właśnie zaprosił do swojej przepastnej posiadłości gdzieś w zaśnieżonych górach grupę młodych aktorek. Dziewczyny za wszelką cenę starają się zdobyć upragnioną rolę, jednak zamaskowany morderca skutecznie im to utrudni.

Brzmi sztampowo? Na pierwszy rzut oka Odsłony pod względem swojej fabuły nie oferują niczego ponad to, co dały nam inne, często lepsze slashery. Jednak oglądane z dzisiejszej perspektywy mogą stanowić interesujący obraz kobiet rywalizujących o to, aby dosłownie sprzedać się swojemu męskiemu idolowi. Mężczyzna staje się tutaj kimś w rodzaju metaforycznego demiurga, osoby, która wybranym przez niego jednostkom zapewni świetlaną karierę, inne skazując na niechybne zapomnienie. A to wszystko na kilka dziesięcioleci przed erą #metoo.

Jest to jednak daleko idąca interpretacja, choć sam film wydaje się nas zachęcać do takiej zabawy, co jakiś czas wrzucając nieco oniryczne sekwencje z porcelanową lalką w roli głównej. Jest to pociągnięte nawet do tego stopnia, że na pierwsze, wyczekiwane morderstwo, przyjdzie nam przesiedzieć dwie sekwencje kończące się internetowym sloganem „it’s a prank, bro!”. Swoją drogą myślę, że udawane włamanie i gwałt powinien raczej zakończyć się traumą potencjalnej ofiary, a nie być zaproszeniem do dalszych igraszek, ale co kto lubi.

Po co oglądamy jednak slashery? Ano po to, żeby ekscytować się tym, kto, czym i jak pozbawia innych ludzi życia. Odsłony zapamiętałem głównie za fantastycznie wykreowanego mordercę, który po tych latach zrobił na mnie jeszcze raz ogromne wrażenie, kilkukrotnie autentycznie jeżąc włos na karku. Sekwencja na prowizorycznym lodowisku przeszła już w pewnym sensie do kanonu kina siekanego, choć zapamiętałem ją jednak jako trochę bardziej energiczną. Mimo wszystko entuzjaści horroru spod znaku maski i maczety powinni być w pełni usatysfakcjonowani, choć niestety w filmie tym praktycznie nie uświadczymy krwi. Myślę, że zainwestowanie w efekty specjalne, a w zasadzie w czerwony syrop kukurydziany, w połączeniu z tym mordercą skutkowałoby piorunującym efektem.

Ostatecznie oprócz wciągającej, aczkolwiek momentami absurdalnie głupiej fabuły, Odsłony są filmem bardzo ospałym. To raczej taki atmosferyczny dreszczowiec, z którego ktoś chciał usilnie zrobić bardziej konwencjonalny slasher, aniżeli kino jasno określonego gatunku. Wszystkie te sceny z mordercą mogą równie dobrze istnieć samodzielnie jako kompilacja na YouTube, cała reszta jest tylko wypełniaczem. I to wypełniaczem dość miernym, bo w całym filmie nie mamy komu ani szczególnie kibicować, ani kimkolwiek się przejmować. To ciekawostka, ale z tych, którym naprawdę warto poświęcić czas.

Oryginalny tytuł: Curtains

Produkcja: Kanada, 1983

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *