Zdaję sobie sprawę, że tytułowy pogląd może szokować, ale będę go bronił. Bo inwestowanie w przestępców działa na korzyść nas, obywateli.

Prezydent podpisał właśnie kolejną nowelizację kodeksu karnego, która znowu zaostrzyła kary. Nieco wcześniej minister sprawiedliwości triumfalnie ogłosił dokręcenie śruby osadzonym, by poczuli, że przebywają w więzieniu, a nie w sanatorium. Kara ma boleć. Obóz rządzący ma dla nas prosty komunikat: „wydaliśmy bezwzględną wojnę przestępczości”.
Można to zrozumieć. Przecież wielu popiera surowe kary dla przestępców. W przeciętnym serwisie informacyjnym zobaczymy materiał o drożyźnie, wojnie, chorych dzieciach oraz wypadkach i właśnie przestępstwach. Po kontakcie z tym morzem zła skazani raczej nie są pierwszymi osobami, którym chcielibyśmy pomóc. A jednak powinniśmy to robić.

Bez perspektyw i zrozumienia

Broniłem kiedyś z urzędu osobę, która karierę penitencjarną zaczęła już w wieku 17 lat. Wcześniej żyła w rodzinie, którą prawie każdy określiłby jako patologiczną. Bieda, przemoc, brak perspektyw.
Paradoksalnie mojemu klientowi w pewien sposób poszczęściło się w czasie odsiadki. W zakładzie karnym zyskał czas i szansę na edukację. Izolacja i nauka z książek, a nie z internetu, sprawiły, że jego odręczne listy były znacznie lepiej napisane niż to, co normalnie dostaję od ludzi z wyższym wykształceniem.
Gdy ktoś taki wychodzi po kilkunastu latach na wolność, naprawdę chciałby zmienić swoje życie. Nie ma do tego jednak żadnych środków. Nie tylko finansowych. Brakuje mu całej sieci kontaktów społecznych, którymi dysponuje przeciętna osoba. Często nie potrafi się zorientować w tym, jak funkcjonują zwykłe mechanizmy codziennego życia, które dla nas są wręcz niewidocznym tłem.
Nie mam na myśli spraw urzędowych, ale choćby działanie komunikacji miejskiej czy sklepów spożywczych z kasami samoobsługowymi. Im dłużej trwała izolacja, tym większe nieprzystosowanie. Wyobraźmy sobie, że przegapiliśmy całą rewolucję internetową, wejście do użytku smartfonów, a sformułowanie „media społecznościowe” w najlepszym wypadku kojarzy nam się z gazetką zakładową lub biuletynem spółdzielni.
Taka osoba, wychodząc na wolność bez środków do życia, często od razu zostaje wręcz bezdomnym. Ma szczęście, gdy znajdzie jakąś pracę fizyczną na czarno i miejsce do spania w noclegowni. W pierwszym przypadku jest jednak zdana na łaskę pracodawcy, w drugim na relacje, z ludźmi o równie trudnych albo i gorszych doświadczeniach. Mamy do czynienia z człowiekiem zbędnym, którego nikt nigdzie nie chce.
Łatwo jest nie popełniać przestępstw, gdy ma się dom, pracę i rodzinę. Trudniej – gdy jest się bezdomnym i żyje z dnia na dzień. Walka z przestępczością nie musi więc oznaczać walki z przestępcami, którzy już ponieśli karę za swój czyn. Przeciwnie, efektywnym sposobem zwalczania przestępczości jest pomoc takim osobom.

Pomagamy samym sobie

Moje słowa można łatwo zbagatelizować z racji zawodu, który wykonuję. Dla zwolenników represyjnej polityki karnej jako adwokat jestem przedstawicielem frontu obrony przestępców. Dlatego przywołam raport, który nie został sporządzony przez obrońców.
„Osoby opuszczające zakłady karne i areszty śledcze bardzo często nie posiadają miejsca zamieszkania, wsparcia rodziny, jakichkolwiek środków do życia oraz praktycznych umiejętności, które pozwoliłyby na znalezienie pracy i odnalezienie się w nowej rzeczywistości, czego efektem w większości przypadków jest powrót do przestępstwa. W 2018 r. aż 36 833 osoby zostały skazane po raz kolejny. Jak wynika z danych statystycznych, spośród wszystkich skazanych w warunkach recydywy w 2016 r. (16 353 osoby) osoby z dwóch grup wiekowych – pomiędzy 25. a 29. oraz pomiędzy 30. a 34. rokiem życia, stanowią niemal połowę wszystkich skazanych w warunkach recydywy (46,98%). Najczęstszą przyczyną tego zjawiska jest fakt, że osoby te po opuszczeniu zakładów karnych nie radzą sobie z powrotem do życia w społeczeństwie” – można w nim przeczytać.
Wbrew pozorom to nie jest cytat z raportu rzecznika praw obywatelskich czy którejś z organizacji pozarządowej zajmującej się prawami człowieka. To fragment Programu Pomocy Postpenitencjarnej udzielanej przez organizacje pozarządowe z Funduszu Sprawiedliwości na lata 2020–2022, opracowanego przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
W pomocy postpenitencjarnej nie chodzi o to, by litować się nad przestępcami czy bagatelizować ich czyny. Nie musimy nawet żywić humanitarnej chęci pomocy dla drugiej osoby. Chodzi o nasz interes. Pomoc postpenitencjarna to inwestycja w nasze bezpieczeństwo. Wiedzą to nawet główni medialni szeryfowie.

MS woli gasić pożary

Neapolitańczycy mają takie powiedzenie: „Są trzy potęgi: król, papież i ktoś, kto nie ma niczego”. Większość osób nie zdaje sobie sprawy, że bezdomny, który prosi ich o papierosa na dworcu, mógł odsiedzieć wyrok za zabójstwo. Jeśli akurat ktoś wygonił go z ciepłego miejsca do spania albo ukradł mu buty, to nasza obcesowa odpowiedź może być tą iskrą, która padnie na beczkę prochu. Zdecydowanie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby ten człowiek miał gdzie spać, co jeść, mógł pracować i mieć jakąś nadzieję na przyszłość. Ale na to trzeba wydać pieniądze.
Tymczasem Fundusz Sprawiedliwości realnie temu nie służy. Najwyższa Izba Kontroli zbadała sposób wydatkowania jego środków. Okazało się, że na pomoc postpenitencjarną wydano zaledwie 4 proc. Czyli 24 mln zł, podczas gdy aż 140 mln zł przeznaczono na doposażenie ochotniczych straży pożarnych. Na zakupy dla placówek ochrony zdrowia przeznaczono 35 mln zł. Z kolei 37 mln zł na specjalistyczny ośrodek leczenia dla ofiar przestępstw, ze szczególnym uwzględnieniem osób znajdujących się w śpiączce, choć – jak celnie punktuje NIK – nie ma żadnych danych na temat ich liczby.
Warto o tym pamiętać, gdy minister sprawiedliwości po raz kolejny będzie się chwalił walką z przestępczością.