Zmarł prof. Ryszard Badura

Był wybitnym naukowcem, który otworzył medycynę weterynaryjną na współpracę z medycyną człowieka. Cztery kadencje stał na czele Uniwersytetu Przyrodniczego. Odszedł człowiek-legenda z uczelnią związany od 1945 roku.

14 stycznia 2019 roku

Wiosną 2015 roku z okazji 70-lecia Wydziału Medycyny Weterynaryjnej na stronie „Głosu Uczelni” ukazał się artykuł „Byliśmy biedni, ale nie brakowało nam jednego – entuzjazmu”, w którym profesor Ryszard Badura opowiadał, nie tylko o tym, jak przyjechał do Wrocławia w lipcu 1945 roku, dwa miesiące po upadku Festung Breslau i kapitulacji III Rzeszy.

badura-2
Profesor Ryszard Badura przy swoim rektorskim portrecie
fot. Tomasz Lewandowski

„Urodziłem się w Trzebini. Tam chodziłem do gimnazjum, ale jak wybuchła wojna i zaczęto wywozić ludzi do Rzeszy na roboty, było jasne, że trzeba się gdzieś zahaczyć, mieć pracę i dobre papiery, by tej wywózki uniknąć – tak Ryszard Badura trafił do słynnej na całą Polskę fabryki lokomotyw w Chrzanowie, która do 1939 roku nosiła nazwę Fablok, a po wkroczeniu Niemców została przejęta przez niemieckie zakłady Henschel & Sohn w Kassel i nazywała się Oberschlesische Lokomotivwerke AG Krenau O/S (Oberlok). Młody Badura został uczniem ślusarskim i trafił pod skrzydła prawdziwej robotniczej awangardy. Dzisiaj mówi o tamtych czasach wprost: – Pracowałem w fabryce trzy lata. Zrobiłem w tym czasie nawet papiery rzemieślnicze, a po ataku Niemców na Związek Radziecki coraz wyraźniej było widać, jak rodzi się ruch oporu. Próbowali mnie wciągnąć w politykę, ale co chwilę Niemcy kogoś aresztowali, ktoś był i nagle znikał i nie wiadomo było, co się z nim stało. Coś musiałem zdecydować.

I zdecydował. Z Chrzanowa wyjechał do Bystrej Śląskiej, do szpitala przeciwgruźliczego. W tutejszym sanatorium w 1936 roku zmarł Ignacy Daszyński, ale Ryszarda Badury historia uzdrowiska i jego znanych gości interesowała w niewielkim stopniu. Ważniejsze było to, aby przeżyć wojnę. Nie dać się zabić. I uniknąć wywózki.

– Młodszy brat, Leszek, był w Bystrej pomocnikiem niemieckiego dentysty. Nigdy nie opowiadał szczegółów, jak mu się to udało, ale udało. Załatwił mi skierowanie na leczenie w szpitalu. Oczywiście nie można było na nim napisać w rozpoznaniu, że mam klasyczną gruźlicę, bo każdy lekarz od razu by wiedział, że to kłamstwo. Więc miałem wpisane, że choruję na gruźlicę węzłów chłonnych. To już była ciężka diagnostycznie sprawa i tak zostałem pacjentem niemieckiego szpitala, gdzie nie tylko leczono gruźlików, ale przede wszystkim rannych żołnierzy – opowiadał profesor i z szelmowskim uśmiechem dodał, że jak już wyleczono go z wymyślonej choroby, to został w tym szpitalu portierem. To był prawdziwy raj. Ciepło, spokojnie. Sen z powiek spędzała tylko centralka telefoniczna, którą obsługiwał, ale w porównaniu z fabryką lokomotyw robota była żadna.

badura-3
Immatrykulacja studentów weterynarii  w Auli Leopoldyna na Uniwersytecie Wrocławskim
fot. archiwum UPWr

– Moi koledzy robotnicy w Chrzanowie wiedzieli, że mam małą maturę. Chodzili więc za mną i dogadywali „e, studencik, a może byś tak pozamiatał”. Myśleli, że się będę wywyższał. W Bystrej z kolei, jak już szedł front i Niemcy zaczęli się wycofywać, to taki jeden przyszedł do mnie na portiernię i namawiał, żebym uciekał razem z nimi, bo jak Iwan przyjdzie to na pewno da nam popalić. Nie chciałem, więc na odchodne dał mi stary pistolet. Do obrony przed Rosjanami…” – opowiadał profesor Badura, który pistoletu na szczęście użyć nie musiał. I z Bystrej, kiedy tylko było to możliwe, pojechał do Katowic, gdzie jedne z pierwszych kroków skierował do kuratorium oświaty. Po zgodę na zdawanie egzaminu dojrzałości. Miał małą maturę, ale żeby studiować, potrzebował pełnego egzaminu dojrzałości. Nauczyciele szli tym wojennym pokoleniom, z małą maturą czy egzaminem zdanym podczas tajnych kompletów, na rękę. Najważniejsze było, że młodzi chcieli się uczyć, studiować, że skończyła się wojna i okupacja, że zaczęło się życie.

Ryszard Badura był pewien, że zostanie prawnikiem, ale los (a zapewne też i pragmatyczne podejście do życia, którego nauczyła go okupacja) sprawił, że ostatecznie wybrał weterynarię na Uniwersytecie Wrocławskim. Po latach wspominał, że w tych pierwszych powojennych miesiącach setki młodych ludzi, którzy dotarli do Wrocławia z nadzieją na nowe życie łączyła dzielona razem bieda, głód wiedzy i przekonanie, że teraz na pewno będzie inaczej. Lepiej.

badura-5
Z doktorami honoris causa Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu
fot. Tomasz Lewandowski

Studia Ryszard Badura rozpoczął w listopadzie 1945 roku. I był jednym z najmłodszych studentów, bo niektórzy koledzy mieli nawet i po 40 lat. – Spośród lwowskiej profesury najbardziej imponował mi profesor Kazimierz Szczudłowski. Profesor Zygmunt Markowski był tym, który nadał lwowskiej weterynarii prestiż akademicki, to było jego ogromną zasługą – za jego rektorstwa powstała Akademia Medycyny Weterynaryjnej i to on sprowadził do Wrocławia wielu profesorów, jako pierwszy dziekan Wydziału Medycyny Weterynaryjnej – opowiadał.

W 1950 roku Ryszard Badura obronił dyplom i wtedy zaczęła się jego kariera – u boku prof. Szczudłowskiego – od asystentury, przez doktorat i habilitację.

– Był postacią nietuzinkową. Zasłużył się nie tylko na polu medycyny weterynaryjnej, ale przede wszystkim medycyny człowieka. Współpracował z wieloma profesorami medycyny i bardzo duża liczba tychże profesorów była przez niego przyjmowana w naszej klinice do wykonywania badań eksperymentalnych z zakresu chirurgii kostnej, klatki piersiowej, laparoskopowej, implantologii, protez naczyniowych – wylicza prof. Zdzisław Kiełbowicz, kierownik Katedry Chirurgii i podkreśla, że śp. prof. Badura  współpracował m.in. z profesorem Wiktorem Brossem, twórcą wrocławskiej kardiochirurgii, prof. Bogdanem Łazarkiewiczem czy prof. Tadeuszem Orłowskim, obecnie najlepszym polskim torakochirurgiem.

– Te 95 lat przeżył intensywnie, promując i wspierając ludzi, którzy chcieli coś zrobić. Był wymagający, ale był też świetnym organizatorem i dydaktykiem. I zawsze nam powtarzał, że podział na medycynę weterynaryjną i medycynę człowieka jest pozorny, bo medycyna jest tak naprawdę jedna – podkreśla prof. Kiełbowicz, a dr Jan Siembieda dodaje: – To jego kontaktom zagranicznym nasza klinika zawdzięcza nowoczesny tomograf komputerowy i aparaturę rentgenowską. Nas nie byłoby na ten sprzęt stać, ale profesor był niezmiernie ceniony zagranicą.

Dowodem jego pozycji i szacunku dla jego dorobku naukowego był przyznany mu przez Uniwersytet Ludwika Maksymiliana w Monachium doktorat honoris causa – trzeci, bo pierwszym uhonorowano go w jego macierzystej uczelni, drugim na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu. – Ten niemiecki doktorat otworzył drzwi do współpracy z monachijską fundacją, która wspierała i wspiera naszą uczelnię, a to z kolei doprowadziło do tego, że nasze możliwości naukowe i lecznicze ogromnie się poszerzyły – podkreśla prof. Kiełbowicz.

badura-4
Roman Kołacz: – Profesor Badura był mnie wzorem do naśladowania. W wielu obszarach
fot. Tomasz Lewandowski

– Jeśli mówimy o kimś „człowiek-legenda” to na pewno właśnie tak mówiliśmy o profesorze Badurze i to nie tylko dlatego, że przez tyle lat był rektorem naszej uczelni. Był też naszą pamięcią o jej polskich początkach, o których z taką swadą opowiadał. Dowcipny, otwarty, serdeczny – całym sobą pokazywał to, co nazywamy przedwojennym urokiem. Kiedy zaczynał swoje studia tuż po wojnie, dane mu było uczyć się od profesorów, którzy wiedzę i umiejętności zdobywali w Wiedniu, Pradze, Paryżu, na najlepszych europejskich uczelniach. W środowisku akademickim takie postaci są dowodem ciągłości tradycji, która przecież jest fundamentem tego, co nazywamy uniwersytetem. Odejście profesora Badury, doktora honoris causa naszej uczelni, to wielka strata. Odszedł od nas nie tylko człowiek, który łączył historię ze współczesnością, ale też wielki przyjaciel młodzieży, błyskotliwy naukowiec, świetny organizator, który skutecznie i z sukcesami zarządzał Wyższą Szkołą Rolniczą i doprowadził do tego, że została ona Akademią – mówi rektor Tadeusz Trziszka.

Ryszard Badura podkreślał, że lekarze medycyny weterynaryjnej powinni uczestniczyć w rozwoju chirurgii człowieka – bo dla nich zwierzę jest podmiotem i temu podmiotowi ludzie zawdzięczają postęp ratujący im życie.

– O profesorze można mówić w wielu wymiarach: pracownika naukowego, chirurga weterynaryjnego, można też mówić o rektorze czy po prostu człowieku. W każdym z tych obszarów znajduję wzór do naśladowania i to wzór trudny do osiągnięcia. Profesor był niekwestionowanym autorytetem naukowym w zakresie nauk weterynaryjnych, jednocześnie to, co stworzył w obszarze chirurgii weterynaryjnej, którą nazwałbym wrocławską weterynarią, to jest absolutnie jego zasługa – podkreśla prof. Roman Kołacz, były rektor Uniwersytetu Przyrodniczego, który studiował wtedy, kiedy prof. Badura obejmował funkcję rektora uczelni po wydarzeniach Marca 1968 roku. – W trudnym czasie, w trudnych okolicznościach prowadził naszą uczelnię tak, że i wtedy, i dzisiaj ludzie mówili o nim z szacunkiem i uznaniem. Czy miał wrogów? Jak każdy, kto osiąga sukces, budził zazdrość, ale ta zazdrość w żaden sposób nie wpływała ani na jego relacje z ludźmi, ani na jego postawę życiową – podkreśla Roman Kołacz i dodaje, że prof. Badura miał wielki autorytet wśród kadry naukowej za granicą, szczególnie na wydziałach weterynaryjnych uczelni niemieckich.

Był tam znany i szanowany, dzięki temu też potrafił zyskać przyjaciół, którzy sfinansowali zakup wysoko specjalistycznej aparatury dla naszej uczelni. – I to w czasie, kiedy już był na emeryturze! Był wciąż aktywny, pamiętam, że był organizatorem cyklicznej konferencji naukowej Pro Animali, na którą ściągał najlepszych specjalistów ze świata. Ludzie byli bardzo otwarci na nowe spojrzenie na weterynarię, nie tylko lecznictwo, ale także ochronę zdrowia zwierząt i ludzi. Był bardzo szanowany w środowisku medycznym, stworzył we Wrocławiu centrum medycyny eksperymentalnej, gdzie wielu obecnych profesorów nauk medycznych, chirurgów, wykonywało prace doktorskie. Był recenzentem wielu doktoratów i habilitacji lekarzy medycyny człowieka. A to, że został doktorem honoris causa naszej uczelni świadczy o tym, że był nie tylko szanowany, ale też bardzo lubiany. I to trzeba mu oddać – każde wystąpienie rektora Badury było dowcipne, ciekawe, każde dowodziły jego erudycji i szerokich horyzontów – podkreśla prof. Kołacz, który ostatni raz rozmawiał z prof. Badurą tuż przed świętami Bożego Narodzenia: – To on zadzwonił pierwszy z życzeniami. Rozmawialiśmy długo, umówiliśmy się, że przyjadę do niego z wizytą już w nowym roku. Nie zdążyłem. I bardzo żałuję…

badura-6
Indeks studenta Ryszarda Badury
fot. archiwum UPWr

Ryszard Badura urodził się w 1923 roku w Trzebini. Był członkiem wielu towarzystw naukowych, wykształcił blisko 400 specjalistów, ale też kochał operę i był aktywnym członkiem Towarzystwa Wagnerowskiego. Legendarna wręcz jest jego opowieść o tym, jak widział premierę „Halki” Stanisława Moniuszki w Operze Wrocławskiej tuż po wojnie. W dachu zabytkowego budynku była dziura od bomby, w orkiestronie siedzieli muzycy z niemieckiej orkiestry, a widzowie ze łzami w oczach śpiewali hymn Polski. Ryszard Badura, młody student Uniwersytetu Wrocławskiego tę „Halkę” oglądał z jaskółki, bo tylko na taki bilet było go wtedy stać, ale przez lata z niezmiennym wzruszeniem wspominał, jak czuli się Polacy, kiedy niemiecka orkiestra odegrała hymn, a potem mazura. – Ta miłość do opery towarzyszyła mu całe życie. Nie opuścił chyba żadnej premiery – przyznaje Roman Kołacz.

Prof. Ryszard Badura zmarł 13 stycznia 2019 roku. W latach 1962-1965 był prodziekanem i dziekanem Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, od 1965 był prorektorem, a od 1969 do 1981 r. (przez cztery kadencje) rektorem.

badura_1
fot. Tomasz Lewandowski

Pogrzeb profesora odbędzie się 19 stycznia na cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida o godzinie 11.00.

Artykuł o początkach polskiej nauki we Wrocławiu

kbk