– Czy twórczość neopoemiksowa jest traktowana poważnie? W końcu to prawie komiks.

Wielokrotnie moja twórczość nie była – i nadal nie jest – traktowana poważnie. Z perspektywy teorii rywalizacji hierarchii można to tłumaczyć tym, że bardziej akceptowani są twórcy należący do potężniejszych hierarchii artystycznych (czyli jak podobne dzieło tworzy Amerykanin czy Włoch, to wywołuje więcej zachwytów, niż jak twórca z Europy Wschodniej, albo też że doceniają kogoś dopiero, kiedy napisze o tej osobie jakiś uznany krytyk). Jeśli mogę dać typowe przykłady takich sytuacji, to ostatnio usłyszałem teksty w stylu „każdemu dajemy szansę”, „wielu jest amatorów, którzy prezentują swoje prace”, albo „od czegoś trzeba zacząć” – to były pierwsze reakcje, ci ludzie jeszcze nie wiedzieli, co tworzę. Mówię tu o trzech różnych organizowanych przeze mnie projektach – dodajmy, że każdy z tych projektów był udany. Ale jeśli chodzi o bezpośrednich odbiorców, czyli czytelników, to zwykle mam z nimi bardzo dobre relacje. Ważne jest to, że w ogóle są osoby, które tolerują moją twórczość, a pozytywne reakcje – które się pojawiają – są dla mnie motywujące.

– A czy to, że w trakcie działań artystycznych nosisz garnitur, wpływa na postrzeganie ciebie i twojej twórczości?

Chyba tak, np. kiedy pierwszy raz poszedłem w jedno miejsce w swetrze, wypytać czy mogę coś w jednej instytucji załatwić, to uznano mnie za jakiegoś włóczęgę, ale zostawiłem namiary, zostałem wygooglowany, i jak drugi raz przyszedłem w garniturze to trochę inaczej byłem przyjmowany. Chociaż googlowanie też pewnie miało znaczenie. Ale ostatnio np. na stacji benzynowej uznano mnie za żula, i jakiś facet próbował mnie przegonić przekleństwami. Potem wyjąłem kartę żeby zapłacić za benzynę, i trochę się zdziwił. Swoją drogą to taki przykładzik pogardy dla osób wykluczonych – a ja po prostu byłem w końcowej fazie pisania książki, i całą energię skupiałem na twórczości, nie przejmowałem się tym, że mam podarte spodnie. A kiedy uznałem, że lepiej mi się będzie pisać w pracowni na wsi, to wsiadłem do auta, i pojechałem (a przy okazji postanowiłem zatankować).

– Jak promujesz neopoemiks?

Tworząc dzieła, starając się gdzieś je prezentować, no i w pewnym stopniu teoretyzując. Ale zauważ, że – inaczej niż w przypadku pierwszej fali poemiksu – teraz nie tyle zależy mi na promocji zjawiska, co na promocji własnej twórczości.

– I co, jesteś zauważany?

Wiesz, to jest błędne koło – nie piszą o czymś, więc nie jest znane, a skoro nie jest znane, to nie piszą. Dziennikarz pracujący w ogólnopolskim tygodniku, na pytanie, czy mógłby napisać recenzję jak mu podeślę egzemplarz, odpowiedział, że pomysł ciekawy, ale że self-publishingu nie recenzują. No a wydawcy w Polsce – nawet niekomercyjni – póki co nie rozumieją i nie chcą wydawać. Chyba to zrozumiałe, że sam sobie wydaję broszurki i sam w miarę możliwości docieram do czytelników – skoro na razie na wielu pośredników nie bardzo można liczyć. Z jednej strony są uprzedzenia, a z drugiej niezrozumienie, zresztą te rzeczy zwykle się łączą. Na konferencję przyjeżdża doktorant z Warszawy, w czasie wystąpienia mówi o jakiejś artystce, że jako jedyna podjęła się działań danego typu. Myślę sobie, „ja też takie rzeczy robię, a efekty są lepsze”, podchodzę potem do tego referenta, pytam, czy mogę przesłać email i w skrócie mówię o swojej działalności. Ale rozmówca od razu jakby odgradza się i da się wyczuć, że nic u nas stworzonego go nie interesuje (chyba, że dotyczy to promotora – również zresztą skoro tak chwalił swojego promotora, to sprawdziłem, i myślę, że moje działania nie są na niższym poziomie). Na email nie dostałem odpowiedzi. Niby przyjmują do wiadomości, że coś się tworzy, ale – podobnie jak to np. opisała Joanna Orska w książce „Peformatywy” w odniesieniu do kobiet – to ludzi ze wschodniej Europy, szczególnie z mniejszych miejscowości, po prostu ignorują. Albo inny przykład. Na wystawie, człowiek z innego uniwersytetu lubelskiego patrzy na mój pasek neopoemiksowy, patrzy, i wreszcie do mnie dotarło, że ta osoba NIE ROZUMIE. A przecież cały czas tam tłumaczyłem, o co chodzi – wiersze jednoliterowe w paskach komiksowych, i razem to jest poemiks. Nawet tytuł wystawy to był „jednolit”, podany był link do bloga o wierszach jednoliterowych… Ale innych też nie rozumie, a chwali. Tylko że nie dopuszcza do siebie, że ja mogłem coś ciekawego stworzyć, a tamci są już uznani.

– Gdzieś musi być ten moment przełamania, że ktoś należący do środowiska coś pochwali, i wtedy zostanie się zaakceptowanym.

No właśnie, w pewien sposób takim momentem było polecenie mi Helikoptera przez Grzegorza Wróblewskiego. W sumie było to wielkie zaskoczenie, że można gdzieś moją twórczość posłać, i serio zostanie opublikowana. Przecież od wielu lat mam zwyczaj pisać do różnych pism. Pisałem do redakcji różnych czasopism, w tym internetowym – najczęściej nie odpisywano. W wielu wypadkach dostawałem odpowiedzi, ale w stylu „nawet to jest ciekawe, ale my tu robimy inne rzeczy”. Dawniej próbowałem nawiązać kontakty z lokalnymi pismami literackimi. Do jednego zaniosłem wiersze, miałem przyjść za dwa tygodnie, przyszedłem, a tam człowiek mi mówi „Niektóre wiersze są dobre, ale niektóre są takie słabe, że nic nie opublikujemy”. No a mogli coś wybrać, przecież różne rzeczy tam publikowali. Albo jak z drugim chciałem nawiązać kontakt, to powiedziano mi, żebym chodził na wieczorki poetyckie. No to chodziłem, słuchałem… Ale mojego wieczorku nie zorganizowali, czyli to było odwrócenie mojej uwagi. Ogólnie, to jak kogoś nie publikują, to często następuje „obwinianie ofiary”, czyli „widocznie był powód, dla którego nie jesteś znany, musisz się lepiej promować, no i tworzyć na wyższym poziomie”. Czasem takie rozumowanie ma sens, ale zdarza się, że wina nie leży po stronie twórcy, tylko otoczenia.

Dla neopoemiksu troszkę ciekawe jest moje doświadczenie komiksowe. Środowisko komiksowe mnie trochę zaakceptowało, ale jednak nie do końca – powiedzmy, że jak tworzę komiksy „mainstreamowe”, to jest to w akceptowane przez „mainstreamową część Komiksowa”, a jak bardziej eksperymentalne, to przez osoby świadome istnienia różnych rozwiązań. No i to się potwierdza, że jestem pomiędzy poezją a komiksem, od czasu do czasu wpadając raz do jednej, raz do drugiej dziedziny. Na Festiwalu Czytaj! zdobyłem wyróżnienie jako komiksiarz, jako poeta nie potrafiłem nawiązać kontaktu.

Moim zdaniem warto dostrzegać jednocześnie wiele wymiarów dzieła, w tym wiele szufladek, do których dzieło może pasować. Z jednej strony wkurza mnie, jak słyszę, że to co robię, to jest po prostu poezja wizualna (przecież ileś lat temu właśnie nie chciano tego zaakceptować jako poezji, w tym jako poezji wizualnej, i to była motywacja do rozwijania poemiksu), a z drugiej strony szufladki mają dla mnie teraz mniejsze znaczenie. Byle mi np. nie zakazywano nazywać mojej twórczości neopoemiksem. Michael e. Casteels wykonał moje metawiersze, wydając to w technice ręcznego robienia pieczątek, kartka po kartce. Neopoemiksowa wielowariantowość pojawia się choćby w tym, że pomiędzy egzemplarzami widoczne są (i oczywiście dopuszczalne) pewne różnice, ale są też nawiązania do poezji dźwiękowej. Tekst „BTBX pf ts” to klarowne odwołanie do beatboxu.

– Chyba jest to jasne, że coś jest poezją dźwiękową, a coś nie.

No nie do końca. Pamiętaj, że to, co w dużej części znalazło się w eposie „Odbudowa”, najpierw w dużej części było poezją hipertekstową (czyli np. słowo użyte w jednym wierszu prowadziło do tytułu innego wiersza). To był rok 2000, tworzyłem to w Ameryce, ale samym hipertekstem i poezją hipertekstową (również amerykańską) zainteresowałem się rok wcześniej. Dla mnie była to klarowna kontynuacja poezji konkretnej, i najpierw na jakichś anglojęzycznych grupach dyskusyjnych wrzucałem, jeszcze z Polski, poezję konkretną w wersji elektronicznej. No ale potem zrobiłem wywiad z jakimś pisarzem amerykańskim, on mi pokazał jak się robi stronki www (był administratorem strony college’u, w którym byłem), i potem zrobiłem setki prostych stron internetowych, najczęściej związanych z pojedynczym projektem (np. z serią wierszy lub poemiksów czy komiksów). W Odbudowie użyłem zresztą tekstów generowanych różnymi technikami, najpierw były tam teksty nagrane na taśmę i przepisane, potem używałem np. techniki cyrklowej, czyli otwierałem słownik, i wybierałem kolejne słowa przy pomocy chodzącego cyrkla, czasem w rolę cyrkla wcielały się dwa palce – przepisywałem całe fragmenty, wrzucając je do kolejnych wierszy z serii (był zatem jakiś algorytm), a jeszcze później przeszedłem po prostu do komputerowych generatorów tekstów (notowałem wersję angielską i jednocześnie tłumaczyłem na polski). Swoją drogą nadal łączę różne techniki generowania tekstów, ale teraz raczej odszedłem od słów na rzecz ciągów znaków – czyli inaczej to po prostu postrzegam.

– Może powinieneś współpracować z programistami?

Zależy co masz na myśli. Przecież wykorzystuję napisane przez różne osoby programy i schematy (np. w wierszach wykorzystujących flash nie pisałem od podstaw tego kodu, tylko kopiowałem rozwiązania dostępne w sieci, zmieniając tylko fragmenty). Po jakimś czasie przy tworzeniu nowych stron przestałem pisać je od podstaw, tylko wykorzystywałem „templates” html i css, najczęściej upraszczając wygląd stron, żeby odbiorcy skupiali się na samym utworze. Ale próbowałem też współpracy nastawionej na zrobienie bardziej złożonego projektu, tylko że rezultaty były słabe. Chciałem zgłosić pracę na biennale WRO, przygotowałem grafiki, programista zaczął to obrabiać, żeby jedne obrazki pojawiały się na drugich i żeby się to wszystko zmieniało, ale efekt mi się nie podobał, i nie kontynuowaliśmy. Wolę prosty gif albo filmik.

– Większość stron, które stworzyłeś, już dawno nie istnieje.

No pewnie. Darmowe usługi znikały, strony udostępniane przez kafejki internetowe również. Jakiś niewielki procent pozostał. Zauważ, że Odbudowa została wydana w formie papierowej, czyli zupełnie bez hipertekstowości – i chyba w tej formie jest nawet lepsza. W ogóle, coraz bardziej odchodziłem od szukania nowości, w stronę papieru. Ostatnio nawet wróciłem do pisania na maszynie.

– Mieliśmy rozmawiać o odbiorze neopoemiksu, a wyszło coś zupełnie innego.

No cóż, nie ma co się bez potrzeby ograniczać w szufladkach. Już dawno – jak nie muszę, np. ze względu na wymogi redakcyjne – przestałem siadać z zamiarem „teraz stworzę coś z takiej a takiej formy”, raczej wpływają na mnie narzędzia i materiały, które mam pod ręką. Oczywiście materiały można zaplanować i przynajmniej niektóre specjalnie zdobywać, ale zwykle w takich wypadkach ogranicza mnie czas. Minimum dla mnie to trzy godziny trzy razy w tygodniu na twórczość, ale od dawna już nie mam nawet tego. Trochę sam się zastanawiam, czy moją twórczość da się traktować poważnie, skoro to są rzeczy tworzone w urywkach czasu, w pośpiechu. Kiedyś przez to tworzyłem aforyzmy, teraz – kolejne pracki do wrzucenia na instagram.

– Może trochę wróćmy do neopoemiksu. Jakie są generalnie reakcje na kolejne albumiki?

Reakcje są pozytywne. Nawet niektóre osoby, które miały dystans do poemiksu, teraz patrzą na to i mówią, że dobre. Może faktycznie trochę bardziej się przykładam do doszlifowywania projektów? Jakaś moja toporność pozostała (trochę wynikająca z braków warsztatowych, a trochę celowa), ale chyba jest jej mniej. Poza tym wielką rolę odegrał Helikopter. Ludzie mnie googlują, i znajdują, że jestem publikowany w Helikopterze, no i jestem traktowany poważniej. Lublin póki co mnie nie uznał, ale w jakiś sposób znalazłem się w orbicie wrocławskiej. Nawet farby olejne do najlepszego paska neopomiksowego prezentowanego na wystawie kupiłem we Wrocławiu (wszystkie miały być tymi farbami malowane, niestety mnie przegoniono ze względu na zapach, i przerzuciłem się na akryle).

Piotr Szreniawski – Szanse na zauważenie neopoemiksu (autowywiad)
QR kod: Piotr Szreniawski – Szanse na zauważenie neopoemiksu (autowywiad)