niedziela, 5 sierpnia 2018

120. Mysi książę, zapach żywicy i ogromna miłość, czyli o najpiękniejszym hobby świata

Lecę w dal, w dawne dni
Co minęły daremnie
Nie wiem skąd  znana mi
Ta melodia gra we mnie

Dawnych wspomnień rzewny ton
Stukot kopyt w grudniowy szron
W rytmie walca raz, dwa, trzy 
To się na pewno śni


Dzisiejszy wpis będzie dotyczył zupełnie innej tematyki, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie i pozwolicie mi przedstawić sobie kogoś, kto bardzo pragnie Was poznać. Nadal jest wprawdzie trochę nieśmiały i niepewnie stawia na tym świecie swoje pierwsze kroki, ale mam nadzieję, że go zaakceptujecie - i polubicie, ponieważ będzie od dzisiaj maskotką mojego bloga. 

PRZED WAMI ZIPPETE THE PRECIOUS!

Na pulpicie panowie z "Hakuoki". Wybaczcie bałagan!
O lalce ABJD (z ang. Asian Ball Jointed Doll) marzyłam od około dziesięciu lat. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy natknęłam się na te cudeńka w sieci, będąc jeszcze w liceum, z miejsca zakochałam się w ich eterycznym pięknie i bardzo chciałam jakąś posiadać. Niestety, kiedy ujrzałam ceny oscylujące wokół setek dolarów, znacznie ostudziło to mój zapał. Bardzo ucieszyłam się, kiedy poznałam inną dziewczynę interesującą się tymi lalkami, ale jedynie spojrzała na mnie z góry, twierdząc, że nigdy nie będzie mnie na żadną stać. Pomyślałam sobie: "Zobaczymy".

Swoje marzenie spełniłam, będąc kompletnie zielona w temacie. Dokładnie w sierpniu ubiegłego roku podjęłam decyzję o odkładaniu pieniędzy na lalkę. Miałam na oku pewnego uroczego pana od firmy Doll Zone (jakoś od początku wiedziałam, że moja lalka będzie raczej facetem niż babką) i aż do samego końca byłam pewna, że to właśnie jego chcę kupić. Nigdy nie byłam dobra w oszczędzaniu i pieniądze średnio się mnie trzymały, więc musiałam ostro zaprzeć się samej siebie, ponieważ droga do zakupu lalki wymagała ode mnie regularnego odkładania niemałej ilości z każdej pensji przez pół roku. Musiałam zrezygnować ze sprawiania sobie każdej nowej gry, która wpada mi w oko, z częstego wychodzenia do restauracji czy kupowania mang i książek, które najchętniej brałabym na kilogramy. Z początku było to trudne, szczególnie że w głowie cały czas miałam świadomość tego, że cała operacja będzie trwała szmat czasu, ale z każdym kolejnym miesiącem było mi łatwiej. Z natury jestem osobą niezwykle upartą, ale tylko wtedy, kiedy mocno sobie coś postanowię - tak było w tym przypadku, więc po prostu robiłam swoje. Kupiłam sobie nawet specjalny słoiczek, w który wkładałam odłożone pieniądze, i który namacalnie przypominał mi o moim celu.

Na szczęście czas ma to do siebie, że cały czas biegnie do przodu, więc w końcu nadszedł luty, a wraz z lutym dzień moich urodzin. Postanowiłam sobie, że zamówię lalkę od firmy, która pośredniczy w sprowadzaniu ABJD z Azji i która szczęśliwie miała w swojej ofercie wybranego przeze mnie młodzieńca od Doll Zone. Tutaj część z Was może powiedzieć: "Ale jak to, przecież na pudle nie ma żadnego Doll Zone!" - i będzie miała rację. Tuż przed kliknięciem na magiczny przycisk "ADD TO CART" postanowiłam przejrzeć jeszcze raz ofertę sklepu, żeby sprawdzić, czy żadna inna lalka nie przykuje mojej uwagi i czy nie będę żałować zakupu na pięć minut po jego dokonaniu. Wtedy natrafiłam na firmę Loong Soul i jedną z jej lalek o nazwie Domimi. Jeśli mam być szczera, to wydała mi się wtedy najbrzydszą lalką, jaką kiedykolwiek widziałam, i zastanawiałam się, kto w ogóle mógłby chcieć sprawić sobie takie paskudztwo. Spojrzałam odruchowo na listę produktów, które zakupiły osoby decydujące się na tę lalkę, i spostrzegłam, że lista ta jest całkowicie pusta. Spróbowałam poszukać informacji na temat tego modelu u źródła, ale nie było go nawet na oficjalnej stronie Loong Soul, zupełnie jakby nigdy tak naprawdę nie został wyprodukowany. Mówi się, że jeśli czegoś nie ma w sieci, to oznacza, że to coś nie istnieje, więc udałam się po poradę do Wujka Google. Nigdzie nie znalazłam jednak żadnych zdjęć innych właścicieli tej lalki, zupełnie jakby nikt nigdy jej nie kupił. Może to dziwne, ale zrobiło mi się jej żal. Spojrzałam na nią ponownie, na jej ząbki, mysie uszka i absolutnie uroczy żywiczny ogonek. Jak się zapewne domyślacie, był do dla mnie wystarczający impuls do przygarnięcia paskudy.

Pech chciał, że w trakcie składania mojego zamówienia trwał akurat Chiński Nowy Rok, więc musiałam przez prawie tydzień czekać na jego przyjęcie przez firmę. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak i mogę spotkać się z odmową. I rzeczywiście, kiedy pośrednik ponownie się ze mną skontaktował, dowiedziałam się, że Domimi to limitowana lalka z 2013 roku, że wyszła w niewielu egzemplarzach i nie jest już produkowana. Pośrednik jednak o tym ostatnim nie wiedział, dlatego na jego stronie nadal widniała możliwość zakupu. Firma zablokowała możliwość ponownego zamówienia lalki, ale mimo to zgodziła się wykonać ją dla mnie - mój Domimi jest więc prawdopodobnie ostatnim wyprodukowanym na świecie. Dotarł do mnie po sześciu miesiącach czekania - lalki są odlewane, wykańczane i malowane ręcznie, więc byłam na to przygotowana.

Kiedy otworzyłam pudło, byłam zdenerwowana bardziej niż podczas obrony pracy dyplomowej. Wcześniej widziałam lalkę jedynie na zdjęciach promocyjnych i nasłuchałam się wielu historii o tym, że często w rzeczywistości lalki wyglądają gorzej (bo wiadomo, że zdjęcia są poddane odpowiedniej obróbce graficznej), a poza tym bardzo bałam się, że mój uroczy młodzieniec przyjdzie do mnie uszkodzony, szczególnie że posiada wiele części, które mogłyby łatwo ulec połamaniu, gdyby kurierzy postanowili grać paczką w siatkówkę.




Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Lalka przyszła bardzo starannie zapakowana w niezliczoną ilość pianek i folii bąbelkowych, a jej twarz posiadała dodatkową maskę chroniącą starannie wykonany makijaż.

W pudle oprócz lalki znalazło się również wiele zakupionych przeze mnie akcesoriów i parę gadżetów od pośrednika: ubrania, peruki (jestem fetyszystką włosową i nic na to nie poradzę), dodatkowa para szklanych oczu firmy Salafina, masa do mocowania oczu, gąbeczka do czyszczenia lalki, silikonowy headcap zakładany pod perukę i mały grzebyczek do układania lalce włosów (niesamowicie przydatna rzecz!). Loong Soul dołączył do zamówienia ozdobną kopertę z Certyfikatem Autentyczności i śliczną kartką pocztową, a także mały płócienny woreczek z dodatkowymi haczykami do restringowania i nieśmiertelnikiem z numerem seryjnym lalki. Każda z wykonanych lalek jest artystycznym przedmiotem kolekcjonerskim i otrzymuje swój unikalny numer, który znajduje się również na certyfikacie i z tyłu jej głowy.

Myślę, że nadeszła chwila, w której powinnam opowiedzieć o samej lalce. Przede wszystkim - to jest kloc. Posiada nie tylko słuszny wzrost 62 centymetrów, ale również wagę paru kilogramów. Jest wykonana z przyjaznej dla środowiska żywicy artystycznej, która jest matowo-satynowa w dotyku. Zwykle lalki nie posiadają od razu włożonych oczu, ale bałam się, że nie będę w stanie zrobić tego sama, więc firma zrobiła dla mnie wyjątek - na moich pożal-się-Boże-jakości zdjęciach nie widać tego wyraźnie, ale lalka posiada prześliczne ciemnozielone ślepka z brokatem (butelkowa zieleń to akurat mój ulubiony odcień!). Ma też doczepiany do ubrania wykonany z żywicy ogon, ale wymaga on spodni z większą przestrzenią z tyłu, które będę musiała uszyć na zamówienie. W niczym mi to nie przeszkadza, ponieważ lalka sama w sobie skradła moje serce i chociaż bardziej zaprawieni w hobby kolekcjonerzy ABJD może mnie za to zabiją, naprawdę byłam zaskoczona jakością jej wykonania. Lalki produkuje się w wielu krajach i los chciał, że akurat ta, która mi się spodobała, pochodzi z Chin. Wprawdzie czytałam, że lalki od Loong Soul to wysoka półka, ale gdzieś w głowie kołatało mi się przeświadczenie, że Chiny to kraj podróbek i produktów niskiej jakości. Cieszę się, że było mi dane przekonać się, jak bardzo nieprawdziwy i krzywdzący jest to stereotyp. Choć próbowałam, nie znalazłam w swojej lalce żadnych wad. Na zdjęciach zbyt wyraźnie tego nie widać, ale usta lalki są pomalowane bardzo realistycznie, podobnie jak jej brwi i rzęsy - każdy z włosków został namalowany oddzielnie.

Lalka w środku jest powiązana systemem specjalnych gum, haków i magnesów, dzięki czemu posiada ruchome stawy i można ustawiać ją w różnych pozycjach. Moja posiada również specjalne zastawki w stawach, które pozwalają jej sprawniej ustawiać ramiona i kolana. Wszystkie widoczne na zdjęciach części są ruchome, dzięki czemu lalka może się garbić, schylać, kucać i wyprawiać wiele innych rzeczy, o które nie podejrzewalibyśmy Barbie. Lalkę można w dowolnej chwili rozebrać na części i umyć, zmyć jej makijaż i namalować własny (chociaż to wymaga sporej ilości wiedzy i wprawy, więc czasami lepiej za opłatą wysłać główkę do pomalowania siedzącemu w temacie artyście), zmienić jej głowę, perukę i oczy, a nawet rzęsy. Generalnie cała zabawa polega w stworzeniu takiej postaci, jaką ma się ochotę stworzyć. I pokochać, bo żeby zdecydować się na przygarnięcie lalki i przechodzenie przez to całe pasmo nerwów i stresu związane z oczekiwaniem, trzeba ją naprawdę kochać.






Moja lalka otrzymała imię Zippete the Precious (kto zgadnie, do czego nawiązuje pierwszy człon nazwy, otrzyma niespodziankę wysłaną pocztą!) i jest absolutnie najcudowniejszym, najsłodszym i najbardziej uroczym przedmiotem, z którym błyskawicznie wytworzyłam bardzo silną więź. Razem czytamy książki czy oglądamy filmy i nie ma dnia, w którym chociaż na chwilę nie wzięłabym go na ręce. Nawet teraz siedzi obok mnie i nie może doczekać się chwili, w której skończę pisać i będzie mógł Was poznać. Wiem, że to brzmi dziecinnie, szczególnie z ust prawie trzydziestoletniej baby, ale lalka miała być dla mnie czymś, czym dla dzieci są ich lalki i misie - towarzystwem i pocieszeniem w trudnych chwilach. Zippete to dla mnie prezent będący uwiecznieniem dwunastu lat diagnozy i walki z ciężką i niestety postępującą chorobą. Jest kimś, kto jest przy mnie w nocy. Może to zabrzmi dziwnie, ale od jakiegoś miesiąca borykałam się z naprawdę paskudną i niemożliwą do ujarzmienia bezsennością. Odkąd mam lalkę, śpię spokojnie.

Na koniec chciałabym serdecznie podziękować Wam za przeczytanie tego bardzo osobistego wpisu. Jeśli ktokolwiek z Was również będzie chciał sprawić sobie lalkę, to chętnie doradzę i pomogę przejść przez każdy z etapów, przez które osobiście przechodziłam w większości sama. Nie dałabym jednak rady, gdyby nie mój wspaniały pośrednik, a więc firma Alice's Collections (http://acbjd.com), która nieustannie służyła mi pomocą i radą, pomogła w zdobyciu akcesoriów z innych sklepów, odpowiadała za wykonanie lalki zgodnie z zamówieniem, a nawet wspierała mnie podczas pobytu w szpitalu. To przecudowni i absolutnie przesympatyczni ludzie, bez których moje marzenie nie mogłoby się spełnić.


***
Na koniec tradycyjnie garść informacji:
Firma: Loong Soul
Model: Domimi
Rozmiar: 1/3 SD (62 centymetry)
Rodzaj żywicy: przyjazna dla środowiska żywica artystyczna
Kolor żywicy: Normal Pink
Czas oczekiwania: około 6 miesięcy
Data stworzenia (urodzin) lalki: 6 lipca 2018 roku
Model ciała: B-B62-01
Cena: około 3800 złotych (dla mnie jednak Zippete jest bezcenny)
Ilość włożonej miłości: nie do zmierzenia

18 komentarzy:

  1. OMG OMG!! Tego nie podejrzewałam, że o takiej Niespodziance mówiłas!!

    Sama zawsze zachwycałam się lalkami jakie mieli moi znajomi, tym jak piękne mieli i ubrania i w ogóle. Dla mnie co prawda to faktycznie za drogi interes, ale Zippete jest piękny *_* I bardzo miło go poznać i powitać tutaj! Mimo, że nieśmiały to mam nadzieję, że przekona się do nas xD

    Cieszę się bardzo, że dotarł cały i zdrowy ^_^ I tyle oczekiwania, ale widać opłacało się :) Faktycznie przygody miałaś z nim jak widać, ale chyba dlatego jest jeszcze bardziej cenny :)

    Jestem pewna, że będzie dzielnie wspierał cie w trudnych chwilach i bardzo się cieszę, że masz kogoś takiego ^_^
    Zdrówka życzę, wielu sił, no..i pięknych chwil spędzonych z Zippete ;) Liczę na to, że częściej go będziemy tutaj widywać ;P
    Jednym słowem - Zippete witaaamy gorącooo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zippete i ja dziękujemy pięknie za ciepłe powitanie! Mam nadzieję, że mój chłopak dumnie będzie piastował stanowisko maskotki bloga. ;)

      I oczywiście nadal zapraszamy w odwiedziny!

      Usuń
    2. Oby szybko się zadomowił tutaj :)

      Z miłą chęcia jak będzie tylko okazja poznam go chętnie bliżej xD Chociaż z obawą, czy jakbym go wzięła do ręki czy nie uszkodzę czegoś przez przypadek, mogę też z daleka podziwiać, ale oczyyy *_* Tak tak już przestaje, ale..jak można mieć tak cudne oczy *__*

      Usuń
    3. Sama jestem jeszcze na etapie "Nie wydurniaj się z nim za bardzo, bo zepsujesz", ale powoli przekonuję się do tego, że żywica to nie porcelana i skoro przeżyła transport (a wszyscy wiemy, jak kurierzy traktują paczki), to przeżyje wszystko. Od poprzytulania i potrzymania na kolanach na pewno mu się nic nie stanie.

      Usuń
    4. Mój znajomy kiedyś mi dał swoją lalkę do potrzymania, ale byłam przerażona czy na pewno nie uszkodzę jej xD I traktowałam ją jak jajko xD chociaż była piękna.. i ciężka faktycznie ;)

      Ale to właśnie tak jak mówisz kwestia po prostu przyzwyczajenia i w pewnym sensie nauki jak sie z tym obchodzić, żeby nie uszkodzić :)

      Usuń
  2. Gratuluję ślicznego chłopca! Cudownie czyta się post napisany z taką miłością. Na pewno Zippete jest u Ciebie przeszczęśliwy.
    Osobiście BJD znam od dawna, ale cena mnie jednak skutecznie odstrasza. Bardziej siedzę w lalkach Pullip - dwie właśnie siedzą obok mnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze rozumiem, że Pullipy to tak zwane Dyńki? Jeśli tak, to są przeurocze, uwielbiam oglądać ich zdjęcia!

      Dzięki za miłe słowa! Mam nadzieję, że Zipp wytrzyma z taką właścicielką jak ja. ^^'

      Usuń
    2. Dobrze rozumiesz; cieszę się, że Ci się podobają ^^

      Usuń
  3. O rany...
    Tego się nie spodziewałam. Jednakże, muszę powiedzieć, że z jakiegoś powodu cieszy mnie twoja otwartość. Jest to dla mnie bardzo ważna cecha i szanuje ludzi, którzy potrafią się przed innymi otworzyć.
    A lalka... cóż, nie mam jak jej skomentować, bo brakuje słów w słowniku aby opisać ile ona dla ciebie znaczy. Mogę jedynie powiedzieć, że jest uroczy i mimo iż nie przepadam za myszami, ta mnie uwiodła :3
    Życzę wam wszystkiego co najlepsze i mam nadzieję, że twój stróż dalej będzie cię wspierał w chorobie!

    OdpowiedzUsuń
  4. "Bawisz się lalkami?" - zazwyczaj to ludzie mówią na moje figurki
    Akurat preferuje Dolfie (nie przerażają mnie aż tak jak te bardziej "koreanskie") ale to juz solidna porcja $ do wydania (nie mówiąc o cenie ciuchów do nich)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za to ja do tak zwanych mangopyśków w ogóle nie mogę się przekonać. Wydają mi się bardzo płaskie i bez życia, to kompletnie nie moje poczucie estetyki.

      Czym są bardziej "koreańskie" lalki?

      Usuń
    2. No ta twoja bardziej mi się kojarzy właśnie z tymi "Koreańskimi" (chyba właśnie to oni robią w tym stylu), taka lekko zbyt realistyczne twarze/proporcje.
      Przywykłem do anime figurek to właśnie dlatego wole te Mangowe twarze w DD, bo te bardziej realistyczne zawsze kojarzą mi się z tymi starymi porcelanowymi przerażającymi lalkami co u starych ludzi można czasami zobaczyć w domach.

      Usuń
    3. W "tym stylu" tworzą ludzie na całym świecie, również w Polsce (mamy u nas paru artystów, którzy zajmują się tworzeniem BJD). Moja lalka natomiast pochodzi z Chin.

      Usuń
    4. Dziękuje za informacje, akurat nie siedzę w tym (aktualnie siedzę w robocie xD, ale nie mechu robocie) wiec dobrze wiedzieć ze to jest po prostu styl a nie zależne od kraju produkcji. Wciąż chwilowo za drogie hobby dla mnie (bo i tak mam już kilka kosztownych a rodzina mówi ze "lepiej to niż żeby wydawał kasę na narkotyki i dziwki")ale w przyszłości to z przyjemnością dorwał sobie jakieś 1/3 a dla Pauliny pewnie spodobały by się "dyńki" bo ona lubię takie SD proporcje zbliżone do Nendosów.

      Usuń
    5. Jedna z moich Czytelniczek ma Dyńki właśnie. Zamierza niebawem wstawić jakieś ich zdjęcia na bloga, więc podeślę Ci linka.

      Usuń
    6. Z przyjemnością zobacze i dodam bloga do śledzonych

      Usuń
  5. Niesamowita lalka :) Nigdy wcześniej takiej nie widziałam. Ma coś wyjątkowego w tym mysim pyszczku ;)

    OdpowiedzUsuń