wtorek, 13 grudnia 2016

51. "RisingLovers", czyli zlagowana protagonistka i potargane fotele w natarciu.

W poprzednim wpisie opisałam swoje pierwsze wrażenia po zagraniu w najnowszą produkcję Tictales, czyli "Underlove". Ktoś w komentarzach pod zapowiedzią powiadomił mnie, że działa również polska wersja "RisingLovers", co mnie zdziwiło, bo regularnie zaglądałam na polski fanpage tej i nigdzie nie pojawiła się informacja o przetłumaczeniu gry. Postanowiłam więc jak najszybciej nadrobić zaległości i opisać swoje pierwsze - i zapewne jedyne - wrażenia po zagraniu w ten tytuł.


W grze wcielamy się w postać dziewczyny, której ojciec umarł po nieudanej walce z rakiem. Kiedy spotykamy się z notariuszem, żeby dopiąć wszelkie sprawy związane ze spadkiem, dowiadujemy się, że tatulo posiadał mieszkanie w Szanghaju, o którym nikomu wcześniej nie mówił. Oczywiście zaledwie parę dni później wsiadamy w samolot i się tam udajemy, żeby mieszkanie obejrzeć, wycenić i ewentualnie sprzedać. Podczas rozmowy z wyjątkowo źle ubraną współpasażerką zaczynamy rzecz jasna zastanawiać się nad tym, czy nie lepiej po prostu w tym mieszkaniu zostać i rozpocząć w Chinach swoje nowe życie. W sumie fajnie. Problem w tym, że:
a) zostawianie w takiej sytuacji zrozpaczonej matki samej sobie jest jak porządny strzał z liścia;
b) do wyjazdu do Chin potrzebna jest wiza, której nie załatwia się w parę dni;
c) w związku z powyższym nie można po prostu przyjechać i dojść do wniosku: "A kij, zostaję";
d) życie w Szanghaju jest cholernie drogie. Cholernie. Szczególnie dla młodej dziewczyny, której nie było stać na wynajęcie porządnego mieszkania we Francji.

Kiedy już znajdujemy się na miejscu, zostajemy zawiezieni przez przemiłego taksówkarza (który dziwnym zbiegiem okoliczności też mówi po francusku) do dzielnicy, w której żyje wielu bogatych obcokrajowców. Znajduje się tam również wypasiony apartament tatusia, ale posiada jeden dosyć pokaźny mankament - jest już zajęty. Okazuje się, że tatulo wynajął mieszkanie jednemu ze swoich byłych studentów, Julienowi. Mężczyzna oczywiście uprzejmie zaprasza nas do środka i proponuje, że się wyprowadzi. Nasza protagonistka dochodzi jednak do wniosku, że jest na to zbyt przystojny (chociaż jak dla mnie wygląda jak pół rzyci zza krzaka) i pozwala mu zostać. Co dzieje się potem? Nie wiem, bo prolog się skończył. Czy mnie to interesuje? Nie, bo - pomijając już oczywiste dziury fabularne - polska wersja jest po prostu niegrywalna. Do tego jednak powrócę za chwilę.

Mam wrażenie, że "RisingLovers" i "Underlove" zostały napisane przez dwie zupełnie inne osoby. Uwielbiam Naomi z drugiej gry, która jak dla mnie jest jedną z najfajniejszych protagonistek w grach otome i nie piszczy w duchu na widok każdego przystojnego faceta. Sami panowie w "Underlove" są sympatyczni i relacja między postaciami (jakakolwiek!) rozwija się powoli. Tutaj tego nie ma. Główna bohaterka (której sami nadajemy imię) to miłośniczka fotografii, która chyba nigdy chłopa na oczy nie widziała, a w dodatku posiada wyjątkowo naiwne podejście do życia. W ogóle to do mnie nie przemawia.

Pod względem wizualnym gra nie ustępuje "Underlove" - widać, że za tła i modele bohaterów są odpowiedzialne te same osoby. Jest ładnie i nie ma się do czego przyczepić.

Nawet Julien wkurza się, że musi brać udział w tej farsie.
Jednak rzeczą, która najbardziej mnie zabolała, jest jakość polskiego tłumaczenia gry. Z początku sądziłam, że może tłumaczki borykają się z tym samym problemem, co dziewczyny z "Anticlove", a więc z błędnym aktualizowaniem tekstu przez skrypt. Dowiedziałam się jednak, że nie, że wszystko jest w porządku, a nad "RisingLovers" pracuje zespół profesjonalnych tłumaczy (jakich dokładnie - tego nie udało mi się już wyciągnąć), a kiedy zwróciłam uwagę na to, że taki zespół nie pozostawiałby za sobą błędów typu "będe", to dowiedziałam się, że mam sobie porównać tłumaczenie RL z tłumaczeniem AL (cytuję: "Bardzo proszę porównać tłumaczenie z gry Anticlove, a RisingLovers" - swoją drogą nawet to zdanie jest niepoprawnie napisane) i najwidoczniej cieszyć się z tego zaprezentowanego w grze shitu. Miałam przyjemność współpracować przy tworzeniu polskiej wersji AL i mogę z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa zaświadczyć, że dziewczyny spisały się na medal. Do tej pory zresztą jestem pełna podziwu, że mają siłę i chęci pracować nad wersją, która z powodu problemów technicznych może nigdy nawet się w grze nie pojawić (czego im nie życzę). Dlatego tym bardziej uderzyła we mnie arogancja ekipy tworzącej RL. Kuźwa, dziewczyny, pracujecie dla tego samego studia - jaki widzicie sens w obrzucaniu innej ekipy błotem i to publicznie (mam zapisane screeny z tej rozmowy, więc tłumaczenie, że nic takiego nie miało miejsca, po prostu nie przejdzie)?! Czy Wy nie zdajecie sobie sprawy, że nawet jako wolontariusze reprezentujecie Tictales w Polsce i w związku z tym wypadałoby zachować chociaż pozory profesjonalizmu?! Czy tak zachowują się ci "specjaliści", których u siebie macie (jeśli tak, to wolę nie zastanawiać się, skąd ich wzięłyście)?! Jestem zszokowana Waszą postawą i mam szczerą nadzieję, że moje słowa skłonią Was do refleksji, bo tej refleksji tutaj TRZEBA!

I naprawdę zastanówcie się, czy profesjonalni tłumacze i korektorzy robiliby w tekście tak rażące błędy:
"Poprosił mnie o dodanie wpisu do jego testament ponieważ chciał przepisać swoje mieszkanie zlokalizowane w Szanghaju swojej najstarszej córce XYZ. W chinach".

"To stare auto z lat siedemdziesiątych z potarganymi skórzanymi fotelami, bez pasów i klimatyzacji. Trochę przerażąjąco ale podoba mi się".

"Otwiera się okno nad nami. Mężczyzna bez koszulki, półśpiący wychyla się za".

"Wchodzę do salonu i siadam przy wyspie która oddziela salon od kuchni, gdzie Julian przygotowuje coś co wygląda jak smoothie".

"Wspomniałem o tym twojemu ojcu i dosłownie widziałem jak jego twarz rozlśniewa".

"Tak, otworzyłem kawiarnie/bar franczyzowy o nazwie The Editor's Cafe".

"Jest mi troche nie dobrze, to chyba jest lag".


Moi faworyci to "potargane fotele" i "rozlśniewająca twarz", i pewnie byłoby to zabawne, gdyby nie było jednocześnie tak smutne. Jeśli tak ma wyglądać również polska wersja "Underlove", to wolę nadal grać po angielsku. Powstrzymuję się tutaj od oceny samej gry, bo ciężko powiedzieć coś sensownego po przejściu zaledwie prologu. Nie zmienia to jednak faktu, że nie zamierzam grać dalej, bo "RisingLovers" w polskiej wersji jest przykładem tego, jak nie powinno się tłumaczyć gier.

2 komentarze:

  1. W RisingLovers gra się długo. Naprawdę długo. Zużywa się bodajże 10 punktów akcji na każde jedno zdanie. Dziennie otrzymuje się jedynie 300 PA, a na start jest jeszcze bonus w postaci (chyba, już nie pamiętam dokładnie) ponad 1000 PA. Później poznajemy dorosłego mężczyznę, profesora po rozwodzie i czy chcemy, czy nie - idziemy się z nim przejść.

    Jeśli chodzi o tłumaczenie, to ja czasami nie rozumiem o co chodzi. Chyba jestem za bardzo przyzwyczajona do gier typu "Słodki Flirt", gdzie na jeden temat rozmawia się używając więcej niż dwóch zdań, a następny temat jest jakimś nawiązaniem do tego z chwili wcześniej...

    OdpowiedzUsuń