sobota, 3 listopada 2018

135. I nie wódź mnie na pokuszenie, czyli o ciężkim życiu nieboszczyka ("The Innocent")

Pamiętacie legendarny film Kruk, w którym Eric Draven powrócił z zaświatów, żeby skopać tyłki gościom, którzy brutalnie zamordowali nie tylko jego, ale również jego narzeczoną, w dodatku w wigilię Halloween? Czas na odsłonę tej historii w azjatyckim wydaniu - wprawdzie zdecydowanie mniej kultową i pozbawioną rozbrzmiewającego w tle dobrego rocka, ale z równie wyrazistym motywem zemsty i potrzebą oczyszenia świata z bandy zabójczych patałachów. Poznajcie Asha!


Ash miał kijowe życie i równie kijowe życie po śmierci. Kiedy jeszcze chodził po świecie w swoim ludzkim ciele, zajmował się próbą zdemaskowania lokalnego złodupca, który razem z senatorem prał brudne pieniądze pod przykrywką działalności charytatywnej. Nietrudno domyślić się, że w takiej sytuacji nie było mu dane dożyć spokojnej starości i został posądzony o kradzież, a następnie skazany i stracony na krześle elektrycznym (swoją drogą, musiałby chyba wykraść wszystkie słodycze z Disneylandu, żeby otrzymać taką karę). W dodatku jego adwokat dała ciała, ponieważ z powodu braku dowodów nie była w stanie go obronić - co z tego, że łączyła ich bliska emocjonalna więź, bycie praworządnym neutralnym jest teraz na topie. Mogłoby się wydawać, że w obliczu takiej ilości gówna główny bohater chciałby po prostu dla świętego spokoju wiecznie spocząć i nie musieć już nigdy patrzeć na marny łez padół, który opuścił, ale i to nie jest mu dane. Gdy jego dusza pojawia się w zaświatach, czeka już na nią jego Anioł Stróż, który wygląda, jakby nie zdążył się przebrać po comiesięcznym spotkaniu lokalnego klubu fetyszystów.

Ash dowiaduje się, że ponieważ został stracony na krześle, musi oczyścić swoją duszę i uwolnić od podobnego losu kogoś, kto również wpadł w szpony złodupca. Co z tego, że jest niewinny i w sumie nie ma z czego się oczyszczać - prikaz to prikaz. Powraca zatem do świata żywych, mimo że nikt nie może go zobaczyć, a jego ciało składa się z popiołu, w który zapewne pierwotnie miał się obrócić. Na każdym kroku towarzyszy mu jego Anioł Stróż na obcasach, który posiada niezwykle oryginalne imię Angel. Teoretycznie ma mu służyć swoją anielską pomocą i radą, a tymczasem w praktyke szybko przekonuje się, że Ash jest zbyt badassowy, żeby się go słuchać i woli załatwiać sprawy po swojemu. Jednym słowem: dupek, ale autor chyba miał nadzieję, że dziewczyny na to lecą. Tak czy inaczej, Ash postanawia pomóc skazanemu na śmierć Josui, który posiada dowody obciążające senatora, a którego niesłusznie oskarżono o morderstwo. Siostra nieszczęśnika, Mila, posiada jednak płytę z nagraniem, które udowadnia, że Josua w chwili popełnienia przestępstwa Jousa znajdował się w zupełnie innym miejscu. Potrzebny jest więc ktoś, kto sprawi, że płyta znajdzie się w rękach felernej pani adwokat (tak, tej samej, co poprzednio) i uda się uratować chłopa przed usmażeniem na krześle. Oczywiście naszej dwójce gliniarzy z niebiańskiego Beverly Hills udaje się ukarać złodupca i jego przydupasów, i wszyscy żyją długo i szczęśliwie - no, może poza Ashem.

Problem tej mangi jest taki, że można podczas lektury odnieść bardzo wyraźne wrażenie, że pierwotnie miała być serią, a nie jednotomówką. To wręcz kopalnia zaczętych i niedokończonych wątków. Nie dowiemy się tutaj, jak wyglądała relacja Asha i Rain (pani adwokat), co sprawiło, że jest tak bardzo zżyty ze swoją siostrą, kim jest tajemniczy Whirl, co tak właściwie stało za odebraniem Angelowi skrzydeł czy też kim, do diabła, jest Holy, który pojawia się gdzieś z boku tylko po to, żeby naszego aniołka nastraszyć. Praktycznie każdy rozdział rozbudza w czytelniku nowe pokłady ciekawości tylko po to, żeby na koniec pozostawić go z niczym. Niby główna fabuła jakoś tam trzyma się kupy (chociaż jest naciągnięta jak gumka w majtkach), ale i tak pozostawia czytelnika ze sporym niedosytem.


Podobnie, niestety, jest z kreacją bohaterów. Ja wiem, że Ash miał być najbardziej badassowym badassem ever, ale mi jawi się raczej dorosły facet przeżywający opóźniony bunt dwulatka i każdą normalną babę by z takim szlag jasny trafił. Brandon Lee w Kruku był brutalny wobec oprawców i nie przebierał w środkach, ale był jednocześnie postacią bardzo wrażliwą i opiekuńczą, czego nie można powiedzieć o protagoniście The Innocent, który jest całkowicie jednowymiarowy i płaski. O reszcie postaci również nie dowiadujemy się niczego poza tym, że istnieją i robią albo dobrze, albo źle. Niby sytuacja Rain jest bardziej skomplikowana niż innych, ale to nadal zajeżdżanie kliszy do porzygu. Bohaterem, który pierwotnie miał być chyba Wielkim Złym Wilkiem, ale nie wyszło, jest tutaj Whirl (tak, pewnie już zauważyliście, że tutaj wszyscy mają imiona wzięte z rzyci), który zabija wszystko na swojej drodze, jako jedyny może widzieć Asha (oczywiście nie zostało w mandze wyjaśnione, dlaczego) i wysławia się jak niepełnosprawny intelektualnie, ograniczając się do podkreślonego specjalną czcionką: "Pobawimy się?". Nie, Whirl, ja nie zamierzam się z tobą bawić, pakuj swoje resoraki i idź straszyć dzieci w innej piaskownicy.

Ciekawą kwestią jest również ukazanie w mandze zaświatów, które jawią się jako miejsce totalnie depresyjne. Wyobraźcie sobie, że przez całe życie tyracie, pomimo starań nigdy nie wychodzicie z biedy, zostajecie opuszczeni przez zdradzającego Was współmałżonka, dostajecie emeryturę wysokości dwóch torebek kaszy gryczanej i kończycie swój marny żywot, kiedy zawala się Wam na głowę od dawna nieremontowany sufit. Umieracie i myślicie sobie: "No, to w końcu teraz sobie odpocznę!", a tu figa - nie trafiacie na niebiańskie łąki, tylko do jakiejś wypełnionej niczym przestrzeni, gdzie mówi się Wam, że jak będziecie grzeczni, to się odrodzicie w innym ciele. Aniołowie w mandze niby tworzą jakąś Radę, ale nie ma tam wzmianki o żadnej sile wyższej ani niczym, co mogłoby nadać temu zjazdowi rodzinnemu jakiś głębszy sens. W dodatku mają płeć i rozmnażają się jak ssaki, mimo że na kartach mangi nie wiedziałam żadnego anioła w żeńskiej postaci. Do tej pory zastanawiam się również, po co im te buty na obcasach, ale nie wchodźmy już w szczegóły.

Na koniec wypadałoby powiedzieć parę słów o polskim wydaniu The Innocent. Pod względem ilości błędów bije je tylko recenzowany przeze mnie wcześniej Wind Breaker. Nie jestem gramatyczną nazistką i doskonale wiem, że każdemu może zdarzyć się przeoczyć błąd, ale jeśli już wydajemy coś drukiem i podpisujemy to naszym imieniem i nazwiskiem, to powinno to coś sobą reprezentować. Tutaj problem dotyczy nie tylko koślawej redakcji (szyk wyrazów w zdaniu w paru miejscach woła o pomstę do nieba), ale również tego, że w wielu miejscach brakuje spacji między wyrazami. Wygląda to tak, jakby pliku przed wysłaniem do drukarni nawet nikt nie przejrzał. Źle, bardzo źle - takie coś jestem w stanie wybaczyć grupie skanlacyjnej, ale wydawnictu.

Podsumowując: po The Innocent niby można sięgnąć i niby dostarcza ten tytuł jakiejś rozrywki, ale Brandona Lee nie da się zastąpić.


***
Garść informacji:
Tytuł: The Innocent
Autorzy: Avi Arad, Junichi Fujisaku, Ko Yasung
Wydawnictwo: Studio JG
Rok wydania: 2011
Tłumaczenie: Paulina Tuczapska
Korekta: Anna Maria Sutkowska
Ilość stron: 220
Cena: 22,90 zł
Gdzie kupić: raczej nie kupować

1 komentarz: