Flash (2023)

Moje recenzje filmów ze stajni DC Comics zawsze zaczynam od formuły, że… no nie jestem ich fanem! Nie podobają mi się przez swoją pretensjonalność, robienie z materiałów źródłowych czegoś, czym docelowo nigdy nie były i często okazywały się po prostu produkcjami mało mnie jako widza interesującymi. Dlaczego zatem poszedłem na Flasha? Nie wiem, po prostu nie miałem co zrobić ze swoim piątkowym popołudniem. I kurde, chyba właśnie otrzymałem produkcję, która sprawiła mi najwięcej frajdy ze wszystkich tytułów uniwersum Batmana i Supermana.

Produkcyjne piekło, przez jakie przeszedł film i ciągle obsuwana premiera, do tego nadmiar tytułów poruszających temat podróży między uniwersami, zwłaszcza w kinie superbohaterskim, nie rokował dobrze dla Flasha. Dlatego też jakież było moje zdziwienie, że po pierwszej godzinie siedzenia w kinie powiedziałem sobie „ej, to wcale nie jest takie złe. Bawię się naprawdę dobrze!”. Co więcej, z czystym sercem mogę powiedzieć, że jako rozrywka, produkcja ta sprawdza się o wiele lepiej od powszechnie chwalonego Batmana (2022) czy bliźniaczego pod wieloma względami Spider-Man: Bez drogi do domu (2021).

Flash, czyli bez maski Barry Allen (Ezra Miller), to w pewnym sensie woźny Ligi Sprawiedliwości, który sprząta mniejsze bałagany, podczas gdy inni bohaterowie zajmują się prawdziwymi złoczyńcami. W scenie otwierającej film Flash musi uratować oddział położniczy pełen dzieci przed rozpadnięciem się budynku, podczas gdy Batman (Ben Affleck) ściga odpowiedzialnych za wszystko złoli. Ale ważniejsze od obowiązków superbohatera jest pragnienie Barry’ego, aby oczyścić swojego ojca Henry’ego ( Ron Livingston ) z zarzutów sugerujących zabójstwo matki Barry’ego, Nory (Maribel Verdú).

Pewnej nocy Barry zdaje sobie sprawę, że może biec wystarczająco szybko, by cofnąć się w czasie, a jeśli nie może pomóc swojemu tacie w teraźniejszości, może zapobiec śmierci swojej ukochanej mamy w przeszłości? Pomimo tego, że Bruce mówi, że wszelkie zmiany w przeszłości mogą mieć ogromne konsekwencje dla przyszłości, Barry chce, aby jego rodzina była razem. Chociaż jest w stanie ponownie zjednoczyć swoją rodzinę, jego wybór ma ogromny wpływ na tę rzeczywistość, ponieważ spotyka Barry’ego żyjącego na tej osi czasu, musi upewnić się, że ta alternatywna wersja siebie również przejdzie przez ten sam incydent, który zmienił go we Flasha i poradzi sobie z zagrożenie ze strony generała Zoda (Michael Shannon).

Jeśli jesteś fanem wygłupów i żartów związanych z podróżami w czasie, znajdziesz tutaj wiele momentów gruntujących dobrą zabawę. Eskapady Barry’ego po różnych momentach na osi czasu są nastawione na skuteczny kaliber emocjonalny. Cofając się w czasie, aby zapobiec śmierci swojej mamy, gdy był dzieckiem, utknął w alternatywnej linii czasu, gdzie musi pracować z jeszcze bardziej irytującą wersją samego siebie. Przypomina to wszystko te komedie z początku XXI wieku, kumpelskie filmy w stylu Stary, gdzie moja bryka (2000) czy O dwóch takich, co poszli w miasto (2004). Jednak całe to śmieszkowanie, choć działa, ustępuje sercu filmu, jakim jest pragnienie głównego bohatera do ocalenia swojej rodziny. Dyskusja dwóch Barry’ch o funkcjonowaniu multiwersum z brudnym Michaelem Keatonem jako Brucem Waynem jest o wiele bardziej interesująca niż wielkie sceny akcji, których można się spodziewać w trzecim akcie.

Niezależnie od kontrowersji, jakich wokół siebie narobił, Ezra Miller jest przekonujący w swojej podwójnej roli, zasadniczo polegając na relacjach z samym sobą i rozładowywaniu emocjonalnego patosu przez większość czasu trwania filmu. Niedługo potem znajoma twarz generała Zoda (kto by pomyślał, że Michael Shannon nadal będzie chciał pojawić się w tym uniwersum po Człowieku ze stali (2013)) przybywa, by siać spustoszenie w tym wszechświecie, a nasi dwaj bohaterowie muszą szukać wsparcia, które znajdują u nikogo innego jak Batmana w wersji Michaela Keatona i nowo wprowadzonej Supergirl (Sasha Calle). Dla mnie jednak bardziej niż filmem o klepaniu sobie mordy przez ludzi w śmiesznych ciuchach, Flash jest uniwersalną opowieścią o życiu teraźniejszością i odpuszczaniu sobie rzeczy, na które nie mamy wpływu. Nie jest to nic głębokiego, ale o dziwo potrafiło dać coś do refleksji.

Nie chciałem o tym mówić, ale cholera, muszę. Nie wiem, co się dzieje, ale kino superbohaterskie ma coraz to większe problemy z efektami specjalnymi. Już wspomniany przeze mnie Spider-Man i ostatnie filmy Marvela raziły nas animacjami wyjętymi wręcz ze wczesnych gier video. Tutaj nie jest lepiej, powiedziałbym nawet, że Flash ma obecnie jedne z najgorszych efektów komputerowych! Pokazuje to już scena z początku, gdzie nasz bohater ratuje lecące z wieżowca niemowlaki. Co prawda fajnie jest widzieć dziecko zamknięte w mikrofalówce na wielkim ekranie, jednak to, jak zostało ono wymodelowane, nie pozawala nam nawet na chwilę zawiesić niewiarę. Dlatego też cenię sobie bardziej te wyciszone momenty filmu również z celów czysto estetycznych.

Flash wyraźnie chce, aby jego widzowie dali się wciągnąć w ekscytację wieloświatowymi przygodami, powracającymi ulubieńcami i zabawnymi wybrykami Barry’ego Allena, do tego stopnia, że ​​nigdy nie orientuje się, że jakiś logiczny aspekt podróży w czasie nie ma tutaj absolutnie żadnego sensu. Ukłony i mrugnięcia okiem w stronę fanów są w porządku, ale historia opowiadana przez film widocznie rozłazi się między wybuchowością podobnych filmów a byciem czymś bardziej skupionym na postaciach. Ja jednak kupuję to z całym dobrodziejstwem, bo chyba po prostu potrzebowałem takiego filmu po całym tygodniu pracy. A to chyba jest największa wartość, jaką kino oparte na kolorowych komiksach może nam dać – frajda.

Oryginalny tytuł: The Flash

Produkcja: USA/Kanada/Australia/Nowa Zelandia, 2023

Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *