TEATR SYRENA

 

2023, wrzesień

SIX

Toby Marlow, Lucy Moss tłum. J. Mikołajczyk

reż. Ewelina Porczyk-Adamska

premiera 9 września 2023

 

Obiektywnie - to kawał widowiska, subiektywnie – nie aż tak bardzo mi się podobało. Więc proszę o wybaczenie, recenzja będzie nieco schizofreniczna.

Ciekawe, że nie tylko nie wiemy jak miała na imię żona Henryka np. IV lub II, zaś „nasz”, ósmy, wszedł do historii właśnie za sprawą połowy tuzina połowic. Jemu jednak w tym musicalu głos został odebrany, ma go za to każda z jego żon, opowiadając nam swoją historię (her-storię właściwie), niekiedy zresztą zupełnie zabawną. Damom bowiem zdarza się dworować (sic) sobie i z niezbyt wesołego życia, jakie wiodły u boku monarchy, i - z dość bezkompromisowych sposobów, jakimi Henryk owe małżeństwa kończył. Tyle w skrócie.

Mamy na scenie utalentowane i piękne aktorki, fajny band (również all-female), wspaniałe światło (Katarzyna Łuszczyk), starannie wykonane kostiumy, przebojową, nagradzaną muzykę i przemyślaną choreografię. Więc widowisko może naprawdę porwać, a na premierze porwało że hej,  reakcje niemałej części publiczności odnalazłem bliskimi wręcz histerii.

Jednak ta opowieść mnie nie bardzo wciągnęła, wydała mi się nieco nużąca i było w niej coś sztucznego, coś takiego, co nie pozwoliło mi z żadną z bohaterek nawiązać nici choćby sympatii. Ponadto - trochę przesadzono z mizdrzeniem się do publiczności (jak się bawisz Warszawooo? Brr.), przez co czułem się momentami jak widz Mazurskiej Nocy Kabaretowej,  zaś polskie nawiązania w libretcie tym razem wywołały we mnie bezdenny smutek.

Ale to i tak bez znaczenia, gdyż wyprzedaje się wszystko. Na pniu.


 

2023, marzec

CZARNY SZEKSPIR 

Jacek Mikołajczyk

reż. Jacek Mikołajczyk

premiera 4 marca 2023

 

Czy teatr może zmienić świat? No nie wiem... najbliżej były chyba Dziady w 1968, ale na faktyczną zmianę, której ten spektakl dał iskrę, trzeba było czekać jeszcze wiele lat. Ale wiara w taką moc sztuki tkwiła w artystach od zawsze, w naszym bohaterze też! Co prawda jego wystawienia Szekspira europejskiej rewolucji nie wywołały,  ale Aldridge zmienił jednak świat na troszkę lepszy, kolejnym czarnoskórym aktorom było już ździebko łatwiej. I ten bardzo udany spektakl przygląda się właśnie mocy sztuki, a ściślej -  sile teatru.

Po co w ogóle do teatru chodzimy? Dlaczego ludzie decydują się na wybór tak okrutnego zawodu, jakim jest zawód aktora? Jaka jest cena wolności artystycznej? Jest i słówko o niezbędnym elemencie tej układanki, jaką jest krytyka, sceną czytania recenzji – poczułem się szpilką owszem - pokłuty, ale z dużą dozą czułości. 


Skomplikowanych kolei losu naszego bohatera streszczać nie będę, bo to materiał na kipiący emocjami thriller polityczny, na powieść awanturniczą, podróżniczą czy - romans. (Życie zakończył w dość tajemniczych okolicznościach w mieście Łodzi, wówczas leżącej pod Koluszkami, i spoczął tamże na Cmentarzu Ewangelickim.)   

Wszystkie te wątki mamy także na scenie, plus znakomite libretto,  kilka ewidentnych hitów, i - świetne aktorstwo całego zespołu, z Mikołajem Woubishetem – w roli tytułowej - na czele.  Szczególną  zaś uwagę chciałbym zwrócić na 14-go bohatera na syreniej scenie - mianowicie – na kostiumy, wielkie brawa, ukłon do ziemi i ogólne szapoba dla Katarzyny Adamczyk za starannie przemyślane, bajecznie kolorowe, starannie wykonane i - świetnie leżące na aktorach kostiumy, które były piękną, bajkową i bardzo teatralną (sic) częścią tej fajnie opowiedzianej i – jakoś poruszającej historii.


 
2022, wrzesień
MATYLDA
Dennis Kelly; muz i teksty piosenek Tim Minchin
tłum. Jacek Mikołajczyk
reż. Jacek Mikołajczyk
premiera 10 września 2022

Mamy oto sześcioletnią Matyldę, dziecko niekochane i niechciane, której matka jest idiotką, ojciec 
oszustem, a dyrektorka szkoły – sadystką. I o tym jest ten hit West Endu i niewątpliwy przebój Syreny? Tak, właśnie o tym.
Na szczęście Matylda jest dzieckiem również pogodnym, mądrym, wrażliwym i oczytanym, potrafi się złu skutecznie przeciwstawić, spotyka też na swojej drodze i dusze dobre, jak np. pannę Miodek, która… ale może nie będę spojlerował. Mamy więc właściwie moralitet, opowieść o walce dobra ze złem, uspokajam – dobro wygra, choć chciałbym kiedyś zobaczyć podobny musical bez happy-endu, może też dodam, że moją ulubioną bohaterką tego spektaklu jest postać zdecydowanie niesympatyczna, Agata Łomot (cudowny Damian Aleksander, dublura z Przemysławem Glapińskim), wulgarna i czerpiąca wyraźną radość z dręczenia bliskich wuefistka, kierowniczka szkoły naszej Matyldy.
Spektakl en bloc jest znakomicie zagrany, dzieciaki na scenie są świetne, dorośli – też! W moim przebiegu – bo Matyldy mamy aż trzy - grała Julia Kołodziejak, która poprowadziła swoją rolę z wdziękiem, znakomicie aktorsko, czysto wokalnie, bez popisywania się, piereżywania itd., 100% profesjonalizmu, czapka z głowy! Libretto zostało przez Jacka Mikołajczyka przełożone z szacunkiem do widza, a nawet z założeniem, że ów posiada poczucie humoru, kilka razy było – no cóż – naprawdę grubo, i – serdecznie się z tych Jackowych zabaw językiem uśmiałem, zwracam szczególną uwagę na
bułgarski wątek opowieści, to wręcz majstersztyk.
Rzecz jest dedykowana widzom od 8 roku życia i raczej nie brałbym do teatru widzów młodszych, chyba, że… są jak Matylda i bezbłędnie wyczują język teatru – rozpoznają metaforę, hiperbolę czy - żart. Zresztą – zobaczcie sami, zrozumiecie – dlaczego.
 

2022, luty

PIPLAJA

Joanna Drozda

reż. Joanna Drozda

premiera 25 lutego 2022 

Długo czekaliśmy na spektakl o ojcach (matce i ojcu – w tym wypadku trafniej napisać) założycielach Syreny, ale – oto jest, zaprawdę wreszcie!

Zacznę od atutów - Piplaja jest znakomicie zagrana. Padło już wiele ciepłych słów pod adresem Natalii Kujawy i Krzysztofa Godlewskiego (Grodzieńska/Jurandot), może więc zwrócę uwagę na świetnego Marka Grabionioka, który prowadzi postać Fryderyka Jarosego na granicy przerysowania, bardzo uważając, żeby jej nie przekroczyć, znakomicie wypada także Wiera Gran (Kornelia Raniszewska), natomiast coś sztucznego było w relacji Grodzieńskiej z jej Pamięcią (Sylwia Achu).

Nieporozumieniem jest scenografia tego spektaklu. Trzy zastawki na krzyż to jednak trochę za mało, żeby w ogóle mówić, że musical jakąkolwiek scenografię posiadł, niestety tej biedy na scenie nie rekompensowały ani kostiumy, ani talent fantastycznie śpiewających aktorów. W ogóle warstwa muzyczna Piplai wydała mi się znacznie lepsza od dramaturgii, bo niestety w którymś momencie ta opowieść, choć studiując życiorysy naszych bohaterów to jakby niemożliwe – była po prostu nużąca, o całkowicie niezabawnych żartach z partii obecnie rządzącej już nie wspomnę i pozostałych odniesieniach do „tu i teraz”, które były – mówiąc powściągliwie - mało finezyjne.

Podobnie grubym flamastrem narysowano wątki feministyczne, o których Grodzieńska na scenie mówiła przez pryzmat zgoła współczesny, co wydało mi się nieco niekoherentne.

Niestety, wyszedłem z Syreny dość mocno rozczarowany.  
 

2021, wrzesień

KAJKO I KOKOSZ. SZKOŁA LATANIA

Janusz Christa

reż. Jakub Szydłowski

premiera 11 września 2021 

Kurczę blade, naprawdę chciałbym mieć tę maść, wiecie, tę w puszce z błyskawicą, posmarowałbym mój mop i odleciał na kiju hen, do miejsc, gdzie bieżąca polityka nie pojawia się na scenach teatralnych; odniesienia do współczesności w tej skądinąd słodkiej opowieści raziły nie tylko piszącego te słowa, mój współwidz, ośmioletni Kacper pytał mamę o jakąś wycieczkę polityczną,  dama owa żachnęła ku dziecku się dość teatralnie, zapewne mając TEGO potąd w TV i Internecie, na co dzień i od święta.

W każdej właściwie ze scen mieliśmy puszczenie oka a to do dorosłych, a to - aluzję skierowaną do dzieciaków. Trudno mi zatem wskazać docelowego odbiorcę tego musicalu, a i piszący te słowa nie wszystkie odniesienia popkulturowe w tekście zrozumiał, np. zagadką był dla mnie niemieckojęzyczny nauczyciel (-lka?) latania. Ale ponieważ większość widowni była zachwycona kompleksją tej postaci i jej niewątpliwym komizmem, więc uznałem, że najwyraźniej coś istotnego mnie w życiu ominęło. Natomiast z perwersyjnie zabawnej sceny porannej toalety Łamignata (zresztą bardzo dobra rola Kamila Zięby) do łez ubawiła się widownia najmłodsza, oraz – z nieznanych powodów - również ja, nie rozumiem, dlaczego pozostałych nie śmieszyło wylewanie zawartości klozetu na widownię (może tylko mnie bawią slapstickowe gagi?). 
W ogóle kilka scen jest świetnych i zrealizowanych z prawdziwym rozmachem, zwróćmy uwagę na Jagę, która NAPRAWDĘ lata na miotle, czego jej bardzo zazdrościłem, Kacper też. Muzycznie natomiast - mamy np. jodłowany hicior, przy którym widownia się wręcz podrywa do wygibasów, całością jednak tego przedsięwzięcia jestem nieco rozczarowany, nie rozumiem bowiem powodów, dla których nie można było tej cudownej skądinąd historii opowiedzieć PO PROSTU.

I jeszcze słówko o moim koniku, w śpiewanych scenach zbiorowych odnalazłem pewną (niemałą) przestrzeń do poprawy jakości dźwięku, a mówiąc dość wprost - w ogóle nie wiem, o czym aktorzy do mnie śpiewali, szczególnie w pierwszym akcie.

 

2021, czerwiec

BITWA O TRON. MUSICALOWY TALENT SHOW

Jacek Mikołajczyk, muz. Tomasz Filipczak

reż. Jacek Mikołajczyk

premiera 23 kwietnia 2021 

Mamy oto tak modny teraz format telewizyjny talent show i jego jury, a w nim cztery damy – Bonę Sforza, Annę Wazównę, Marię Kazimierę i carycę Katarzynę. Panie oceniają startujących w konkursie kandydatów na polskich królów elekcyjnych, zaś bardzo sprawnymi i całkiem dowcipnymi gospodarzami widowiska są księża Skarga i Kordecki. I jak to w programie rozrywkowym bywa - jest bardzo miło i zabawnie, ale… cóż - jesteśmy świadkami podróży przez nasze dzieje, a te bywały różne, były dobre czasy Batorego czy Sasów, ale i gorsze, bądź zgoła - złe, gdy nasz kraj po prostu zniknął z mapy, a król – choć kulturalny i tak piękny - był przecież tylko marionetką… Finał tej zabawy – choć wspaniały to jest jednak gorzki, znów przyjdzie nam gratulować zwyciężonym, znów Gloria victis, w dzisiejszym dość dowolnym tłumaczeniu (zaryzykuję)  – Polacy, nic się nie stało, a przecież – miało być tak pięknie, wszyscy uczestnicy obiecywali przecież Inflanty czy Smoleńsk, Batory wspominał nawet coś o wstawaniu z kolan. A może odwrotnie.

Pewnie za innych czasów Jacek Mikołajczyk za realizację tego musicalu otrzymałby od ministra medal za popularyzację, krzewienie i kaganek oświaty, bo faktycznie Bitwa o Tron jest spektaklem o walorach edukacyjnych, proszę osobiście sprawdzić, jak olśniewająco ta lekcja historii została poprowadzona – jest feerią barw celnych skojarzeń, inteligentnych point, znakomitych dialogów i przebojowej muzyki.

Do tego - fantastyczne aktorstwo, musiałbym wymienić występujących aktorów, a wspomnę tylko o p. Marcinie Wortmannie, gdyż głosowałem na Augusta II Sasa (sic), oraz – w najdrobniejszych szczegółach dopracowane - scenografia, kostiumy, światło i dźwięk.

 

2020, marzec

KAPITAN ŻBIK I ŻÓŁTY SATURATOR

Wojciech Kościelniak

reż. Wojciech Kościelniak

premiera 29 lutego 2020

 Największym atutem tego przedstawienia jest muzyka (Mariusz Obijalski). Zresztą – dość paradoksalnie, bo społeczeństwo oczekuje od musicalu szlagierów wpadających w ucho, a w Żbiku takie hiciory są może dwa, gdy tymczasem całość, może nienachalnie przebojowa, jest po prostu znakomita. Kompozytor wyszedł poza skalę dur-moll – zauważył kształcony muzycznie mój Social Media Manager. Atutem nr 2 są scenografia i kostiumy Anny Chadaj, która bajecznym rozmachem i barwami przypomina publiczności, że to bajka, bo mimo wszystko w szalonych latach 70-tych tak kolorowo w PRL nie było. Trzeci atut – to znakomita, dopracowana choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk, sceny zbiorowe - i brawurowe i - jak to w tym tandemie bywa – zostały dopracowane co do milimetra i setnej sekundy. Czapka z głowy.

A uwagę mam do Żbika właściwie jedną – jest nią Żbik (w moim przebiegu grał Maciej Maciejewski, dublura z Łukaszem Szczepanikiem). Po to, żeby publiczność, może szczególnie młodsza, nie pomyślała, że gloryfikujemy działania MO czy też PRL w ogóle, dlatego że to komiks, a w ogóle – przecież teatr – całość tej historii powinna być wzięta w duży cudzysłów, i oczywiście wzięta została. Z wyjątkiem jednak głównego bohatera, który jest sieriozny, pozbawiony dystansu wobec siebie i świata, nieco przypominał mi porucznika Zubka z 07,

podczas gdy pozostałe postacie z lekkością i wdziękiem bawią się swoimi rolami i w ogóle swoją obecnością na scenie, zwracam uwagę na świetnego Tomasza Więcka w roli Steifa, czy - Karolinę Gwóźdź w roli Kasi.

Ergo, bardzo fajne, ale mogłoby być jeszcze fajniejsze.

 
2019, wrzesień
ROCK OF AGES

Chris D’Arienzo, Ethan Popp

reż. i tłum. Jacek Mikołajczyk

premiera 14 września 2019


Jacku,

Przez ostatni rok dzięki Tobie polubiłem musicale, pisałem o tym w moim dzienniczku naprawdę szczerze, może trochę jak mały Jaś patrzący ze zdziwieniem na świat, ale nigdy przecież nie ukrywałem, że na musicalach się nie znam, nie jestem jak Ty i Twój zastępca ich znawcą i pasjonatem, oglądałem je zawsze w Syrenie jak spektakle dramatyczne, tyle że z muzyką i tańcem, oczywiście nieco wulgaryzując. Dowiedziałem się zatem w poprzednim sezonie, że musicalem można powiedzieć coś ważnego, ciekawego, poruszającego, zabawnego, można wciągnąć widza w taką narrację, która go zmieni, ulepszy, upiękni, która da mu do myślenia, albo choćby rozchichocze inteligentnym żartem, aluzją czy pointą.

Ale na Boga, nie powiedziałeś mi dotychczas, że musical może być zrobiony wyłącznie dla rozrywki… Kompletnie zatem nieprzygotowany obejrzałem Rock Of Ages i tak się skonfundowałem, że do dziś w tym stanie trwam, mimo, że jako jeden z niewielu na widowni znałem wszystkie utwory, ich wykonawców, a niekiedy nawet kompozytorów (w radiu sami piszemy zaiksy).

Co prawda znów nieledwie z ekstazą patrzyłem na aktorów i ich poczynania, szczególnie na znakomitego pana Przemka, świetnie się słuchało Twoich tłumaczeń tekstów, były zdecydowanie nieoczywiste, ale – coś mnie nie chwyciło, nie wciągnęło, nie rozerwało, czegoś mi było za dużo, a może – czegoś brak. Czego? Co robić? Poradź…

Oddany,

RT

 
2019, kwiecień

NEXT TO NORMAL

Tom Kitt, Brian Yorkey

przekład i reż. Jacka Mikołajczyka

premiera 6 kwietnia 2019 

Czytamy w Internetach, że to „musical o chorobie dwubiegunowej”. Choroba Diane (i walka z nią) jest co prawda mocno obecna w libretcie, ale to jedynie pretekst do opowieści o przeżywaniu żałoby, o nieumiejętności i niemożności pogodzenia się ze stratą, opowieścią przejmującą i szczęśliwie dla widza – bez łatwych hollywoodzkich rozwiązań.

To historia o tym, że każdy z nas ma prawo do przeżywania straty na swój sposób, niektórzy przejdą nad nią nieledwie do porządku dziennego wybierając życie, inni – tacy jak Diana – nie dadzą sobie z nią rady, uciekając w chorobę, z którą współczesna medycyna będzie bezradna, uciekając i od codzienności, nieświadomie krzywdząc przez to swoich najbliższych. I Diane zdaje sobie w którymś momencie z tego sprawę, czy wolno nam zatem oceniać jej wybór w finale? A może jesteśmy zupełnie bezbronni wobec oceanu jej rozpaczy?

Znakomite role wszystkich aktorów, zwracam jednak uwagę na olśniewającą Katarzynę Walczak w roli głównej i Marcina Franca (Gabe, jej syn), którego nazwisko warto zapamiętać, jest naprawdę fantastyczny na syrenich deskach. Tekst przetłumaczony przez Jacka Mikołajczyka jak zawsze z szacunkiem dla inteligencji widza.

Na Broadwayu publiczność na punkcie tego musicalu oszalała, waląc nań drzwiami i oknami. Na Litewskiej będzie tak samo.

 

2018, wrzesień

RODZINA ADDAMSÓW

Marshall Brickman/Rick Elice

muz. Andrew Lippa

reż. Jacek Mikołajczyk

premiera 8 września 2018

Przez te trzy godziny mojego życia poczułem się jak mały chłopiec, którego przeniesiono do baśniowego, cudownie dowcipnego świata, z całym jego dziejstwem-czarodziejstwem, z fantastyczną muzyką i tańcem, pięknymi kostiumami oraz - pomysłową i starannie wykonaną scenografią. Baśń – jak to baśń – była momentami dość okrutna, ale całe szczęście wszystko skończyło się dobrze. Żyli (miejmy nadzieję!) długo i szczęśliwie.

Widać katorżniczy wysiłek całego zespołu – od akustyków po aktorów i muzyków, efekt ich pracy jest olśniewający, wspomnę tylko, że wymagająca i nieco zepsuta premierowa publiczność dała długie owacje na stojąco. Pozwolę sobie na wyróżnienie dwojga aktorów – Jolanty Litwin-Sarzyńskiej (Alice) i Karola Kwiatkowskiego (Pugsley), którzy – no cóż - kradną kolegom scenę. Karol gra bez piereżywania, bez egzaltacji, ze zwiewnym dystansem do swojej postaci, jego obecność na scenie ma w sobie i pasję i lekkość należne jego nastu latom. Pani Jolanta ma z kolei najwdzięczniejszą chyba rolę w spektaklu, w której - za sprawą eliksiru podanego resztą przez Pugsleya - nieledwie przemienia się z dra Jekylla w mra Hyde’a, ale – chcę podkreślić - że świetnie grają wszyscy. Chętnie zobaczę przedstawienie raz jeszcze, w drugiej obsadzie, gdyż role w większości są dublowane bądź nawet triplowane (?!).

Czy w zbiorze musicali syrenia Rodzina Addamsów wyróżnia się czymś szczególnym, czy jest lepsza czy gorsza od oryginału, co można było robić lepiej, a co inaczej - te kwestie pozostawiam znawcom i krytykom gatunku. Dla mnie najistotniejszy był fakt, że spędziłem niesłychanie udany wieczór, wyszedłem z teatru pogodny, a wręcz rozchichotany, a niektóre bon-moty (np. o bułeczce babuni) zapisałem sobie w zeszyciku i będę nimi bawił starannie dobrane towarzystwo podczas długich jesiennych wieczorów.

Dziękuję Ci Syreno!

 

2018, marzec

CZAROWNICE Z EASTWICK

John Updike, adaptacja John Dempsey, tłum. Jacek Mikołajczyk

reż. Jacek Mikołajczyk

premiera 3 marca 2018

Nie znam się na musicalach ani – zdaje się - nie umiem o nich pisać. Więc tylko - jak to mówią, z kronikarskiego obowiązku…

Na ile spektakl w Syrenie jest inspirowany książką, na ile filmem, a na ile innymi wystawieniami – nie wiem, dla mnie, zwykłego widza to zupełnie nieważne. Ważne to, że spędziłem bardzo miło sobotni wieczór, że ten świat z nieistniejącego Eastwick (ale istniejącego Massachuttes!) mnie wciągnął, także dzięki temu, że kreska, jaką reżyser go narysował, była – no cóż – odpowiedniej grubości. I to ważne, bo w kilku miejscach można było przedobrzyć. Sądzę zatem, że Jacek Mikołajczyk brawurowo rozpoczął dyrektorowanie w Syrenie, Czarownice są świetnie zagrane i zatańczone, ani przez chwilę nie byłem znużony. Widać talent, zapał i uczciwą ciężką robotę całego zespołu.

Tekst został przez Mikołajczyk przetłumaczony z szacunkiem dla takiego widza jak ja (to znaczy – słuchającego, co aktor ma do powiedzenia na scenie), z pewną taką szlachetnością, współcześnie, trochę pieprznie, może momentami nawet ździebko wulgarnie, ale nie prostacko, poza tym świetna scenografia i kostiumy.

Trzymam więc kciuki za kolejne musicalowe premiery w Syrenie (kolejna we wrześniu) i wyglądam ich w pełnym napięciu.

 

2017, maj

NASZE ŻONY

Eric Assous

reż. Wojciech Pszoniak

premiera 5 maja 2017

Dwóch przyjaciół czeka na trzeciego do kart, ten się spóźnia, wreszcie przychodzi. I wyznaje, jaki był powód tego spóźnienia. Tyle można napisać. Co z tego wyniknie? Proszę koniecznie zobaczyć.

Na stronie teatru piszą, że to komediodramat. No, na upartego – tak, bo i momentami zabawne, a czasem dojmujące. Powstał jednak… moralitet, w którym pada wiele pytań, na które nie ma ani łatwej ani jednej odpowiedzi. Rzecz jest nie tylko o granicach przyjaźni jak się na pierwszy rzut oka może wydawać, ale przed wszystkim o naszej zupełnej nieumiejętności komunikacji ze sobą i ze światem, choć mamy do dyspozycji wszystkie potrzebne narzędzia. O konieczności dokonywania wyborów w życiu, choć bywa, że między złem większym a mniejszym, bo tertium non datur. Oraz o tym, że wszystko w naszym życiu jest relatywne, czy nam się to podoba, czy nie.

Myślę sobie, że mogłaby wyjść z tego roszcząca sobie intelektualne pretensje farska, gdyby nie wielcy aktorzy, którzy wcielają się w role kumpli od kart. Fantastyczne role Wojciecha Malajkata, Jerzego Radziwiłowicza i samego reżysera.

Niesłychanie dobry spektakl.

 

2017, marzec

ALICJA W KRAINIE CZARÓW

Lewis Carroll

reż. Magdalena Miklasz

premiera 4 marca 2017

Chyba pierwszy raz w życiu widziałem spektakl nie dość, że w poniedziałek, to jeszcze o 10 rano. I bez wątpienia byłem najstarszym widzem tego dnia. Usiadłem sobie na krzesełku na końcu widowni zlękniony obecnością i nieprzewidywalnością dwóch setek dzieciaków (oraz kilku pań przedszkolanek). Ale lęki były niepotrzebne – widzowie oglądali spektakl w skupieniu i ciszy, reagując tam, gdzie trzeba, nie sprawdzali bez przerwy fejsbuka i nie świecili swoimi Samsungami. I bardzo mi się to podobało.

Cóż, Alicja w krainie czarów jest książką jednak dla dorosłych, cudowną opowieścią o sile naszej podświadomości, ale Magda Miklasz potrafiła tę bajkę opowiedzieć także dzieciakom, jest mnóstwo „dziejstwa” na scenie, są piękne kostiumy, bardzo dobra muzyka Gaby Kulki oraz -  świetne aktorstwo. Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski bawią się swoimi postaciami niemal jak przedszkolaki, świetny jest Adrian Budakow jako kapelusznik, ale scenę swoim starszym kolegom kradną najmłodsi aktorzy, Lena Krawczyk jest po prostu rewelacyjna. 

Szkoda, że nie było takich spektakli za moich czasów. Nadrabiam, łatwo nie jest, bo nawet pan w kasie był ździebko zdumiony moją obecnością na tym porannym przestawieniu. Ale jakoś się przez najmniejsze drzwi do Krainy Czarów wślizgnąłem i wspólnie z królikiem, kapelusznikiem, Alicją i całą resztą, tę obłąkaną herbatkę wypiłem, a wróciwszy do domu sięgnąłem po książkę i położyłem ją na półce przy łóżku.  I właśnie zacząłem czytać. Tak, to zdecydowanie dla dorosłych… 

 

 

2016, wrzesień

PRINCESS IVONA

Witold Gombrowicz

reż. Omar Sangare

premiera 29 września 2016

Princess Ivona jest jednym z najlepszych spektakli, jakie można teraz oglądać na deskach miasta stołecznego. To pięknie zagrany i zrealizowany spektakl o… No właśnie. Niestety tego napisać nie mogę, bo zepsuję Państwu wieczór na Litewskiej. Ale pomysł Omara, by pokazać Iwonę w świetle niedawno opublikowanych Dzienników autora, okazał się i świetny i oryginalny.

Omar Sangare najpierw zrealizował Ivonę jako dyplom ze swoimi studentami w Nowym Jorku, potem spektakl wszedł na afisz tamtejszego Row Theathre, a teraz grają w nim teraz studenci Akademii Teatralnej z roku, którego opiekunem jest prof. Wojciech Malajkat. Główne role – Króla Ignacego i Królowej Małgorzaty Omar powierzył Danielowi Olbrychskiemu i Barbarze Wrzesińskiej. I przede wszystkim dla niej trzeba to przedstawienie zobaczyć, zagrała w nim – nie zawaham się użyć tego słowa – wielką rolę. Jej Małgorzata to – cóż – rozmemłana jak mówi król, zmęczona życiem, mężem i rządzeniem kobieta, która próbuje zachować resztki godności, która w tajemnicy pisze wiersze, bojąca się, że ktoś je wyśmieje, próbująca za wszelką cenę dbać o konwenanse, widzi jednak jak bezowocne są jej starania. To rola pełna odcieni, na całej skali gamy, dojmująca, kradnąca kolegom scenę… Pani Barbaro – czapka z głowy.

Drugim bohaterem Ivony jest… światło. Reżysera światła przywiózł Omar ze Stanów, Coby Chasman-Becka współpracującego na co dzień m.in. z Tomem Fordem. Coby oświetlił zamek Burgundów bajkowo, nierzeczywiście, odważnie i bardzo oryginalnie, tak jakoś… niepolsko. Później w kuluarach właśnie o tym się mówiło.

Studenci prof. Malajkata mogą bez kompleksów zaczynać swoją drogę zawodową, Henryk Simon grający księcia Filipa był bardzo dobry, zwrócił mą (sic! – mą!) uwagę Marcin Bubółka w roli Szambelana, a o roli Iwony napisać nie mogę nic.

 

 

2016, wrzesień

DOGVILLE

Lars von Trier

reż. Aleksandra Popławska i Marek Kalita

premiera 24 września 2016

Trzynaście lat temu świat zachwycił się filmem von Triera z Nicole Kidman w głównej roli. Zrealizowany minimalnymi środkami (i tym bardziej poruszający) moralitet o małej społeczności, w której pojawia się obcy, jest już klasyką, po którą chętnie sięga także teatr. Niestety – sięgnęła również Syrena.

Niestety, bo z tego spektaklu nie wynika absolutnie nic więcej niż wynikało z filmu, wygląda to tak, jakby twórcy przenieśli w stu procentach scenariusz (i scenopis) na scenę, dodając jedynie świetną skądinąd scenografię. To takie przedstawienie, które ani nie zmienia spojrzenia na świat ani nie jest rozrywką ani nawet scenicznym eksperymentem. Po co więc to wszystko? 

No dobrze, pewnym eksperymentem był angaż Jerzego Nasierowskiego, który sprawdził się jako głos z offu, niestety na scenie – albo zjadła go trema albo po prostu zagrał nieporadnie dającą przecież fantastyczne możliwości rolę ojca Grace, szczególnie w kluczowej scenie spektaklu.

Tom Bartosza Porczyka – z żalem niestety o tym piszę, bo pana Bartosza bardzo lubię – gra cały spektakl jednym tembrem głosu i jedną miną, a rozbierana scena z jego udziałem powinna wejść do coraz większego spisu zupełnie niepotrzebnych nagich scen w teatrze. Martha Heleny Norowicz przy każdej kwestii wykonuje jakieś dziwne ruchy, a Grace Aleksandry Popławskiej wydawała się przez cały spektakl obrażona. Obronili się natomiast Agnieszka Krukówna (szkoda, że w roli epizodycznej) i Przemysław Glapiński, świetne też dzieciaki. Ale to za mało.

No szkoda. 

 

2016, marzec

FRANKENSTEIN

Nick Dear na podstawie powieści Mary Shelley

reż. Bogusław Linda

Piękne panie w eleganckich toaletach, przystojni panowie, kamery, flesze i mikrofony – tak właśnie wyglądał Teatr Syrena w pierwszy marcowy wieczór przed długo wyczekiwaną premierą. Cóż, premiera jest zawsze wydarzeniem towarzyskim, nie zaś artystycznym, ale raz na jakiś czas miło wziąć udział w takim targowisku próżności.

W Londynie Frankenstein bije rekordy frekwencji, nie ma żadnego powodu, dla którego ten warszawski, miałby nie pójść w jego ślady, zważywszy, że obsada gwiazdorska. Co prawda jest to teatr dla mniej wymagającego widza, ale sprawnie i z rozmachem zrobiony, widowiskowy i nieźle zagrany. 

O czym jest Frankenstein? Cóż, o banalnej może prawdzie - że jesteśmy odpowiedzialni za tych których tworzymy. O tym, że dobrze widzi się tylko sercem - jakkolwiek egzaltowana jest ta prawda i o tym, że brzydoty i inności boimy się panicznie i że ten lęk jest w nas wkodowany. Nie jest to zatem tekst, który jakoś zmieni naszą optykę patrzenia na rzeczywistość, ale przynajmniej nie rości sobie takich pretensji, a to już dużo.

Najmocniejszym punktem przedstawienia jest grający potwora Eryk Lubos, który wszedł w swoją rolę totalnie i z poświęceniem. Jego rola jest naprawdę bardzo wymagająca, pan Eryk dał z siebie wszystko. 

Ciekawy Wojciech Zieliński jako Victor Frankenstein, fajna choć niewielka rola aktora, którego widzowie Syreny już znają z Czarodziejskiej Góry - mianowicie Patryka Pietrzaka. Chciałoby się więcej Jerzego Radziwiłowicza i Tomasza Sapryka, bo maja do zagrania właściwie epizody, no ale cóż, wszystkiego mieć nie można.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Nullam porttitor augue a turpis porttitor maximus. Nulla luctus elementum felis, sit amet condimentum lectus rutrum eget.