dane osobowe

Dane osobowe walutą w sieci – czy już zawsze będziemy przekazywać je cyfrowym gigantom?

5 minut czytania
Komentarze

Korzystając z internetu, niemal na każdej platformie podajemy nasze dane osobowe. Administratorzy serwisów społecznościowych, dostawcy usług telekomunikacyjnych i koncerny technologiczne chcą o nas wiedzieć jak najwięcej, bo ułatwia im to funkcjonowanie oraz zarabianie. Nie jest jednak przesądzone, że taki stan rzeczy będzie trwał wiecznie.

Dane osobowe jako waluta w cyfrowym świecie

fot. fabio/Unsplash

Korzystając z usług wielu technologicznych firm oraz z popularnych platform społecznościowych można się zdziwić po podliczeniu, jak wiele podmiotów dysponuje dosyć szczegółowymi informacjami na nasz temat. Podawanie imiona i nazwiska, choćby przybliżonego miejsca zamieszkania oraz adresu e-mail jest już wymagane niemal wszędzie. Do tego dochodzi numer telefonu (aby potwierdzić unikalność konta) oraz masa danych, które zostawiamy z każdym kliknięciem, a na podstawie których dopasowywane są nam oferty i reklamy.

Często podawanie swoich danych różnym podmiotom funkcjonującym w sieci jest niezbędne, by normalnie korzystać z ich usług. Wpisanie adresu e-mail pozwala potwierdzić założenie konta i odzyskać dostęp do niego, gdy zapomnimy hasła, a imię i nazwisko umożliwiają innym użytkownikom sprawdzenie, z kim mają do czynienia. Patrząc jednak na skalę gromadzenia danych przez cyfrowych gigantów, uprawnienia, których oczekują aplikacje na smartfony (nieraz prosta aplikacja w niewiadomych celach chce mieć dostęp np. do naszych połączeń i lokalizacji) oraz wybuchające co jakiś czas afery z wyciekami lub sprzedawaniem danych przez różne koncerny można dojść do wniosku, że inwigilacja jest nieodłącznym elementem cyfrowego świata.

Prof. Shoshana Zuboff, psycholog społeczna Uniwersytetu Harvarda uważa, że to właśnie inwigilacja jest podstawą modelu biznesowego takich firm, jak Google, Facebook, Amazon, Microsoft i Apple, a masowe zbieranie danych o użytkownikach internetu to podstawa dla reklamodawców ze wszystkich branż. Badaczka przekonuje w rozmowie z PAP, że ten system sięga przełomu XX i XXI wieku, gdy firma Google postanowiła wykorzystać metadane użytkowników swojej wyszukiwarki internetowej do osiągnięcia zysków. Shoshana Zuboff uważa, że internetowy gigant zdał sobie sprawę, iż resztki danych można analizować jako sygnały behawioralne, co z kolei pozwala przewidzieć, gdzie najlepiej umieścić reklamy. Dziś z tego odkrycia ma korzystać choćby Facebook.

Psycholog społeczna z Uniwersytetu Harvarda zaznacza, że nie chodzi tylko o dane niezbędne do usprawnienia działania serwisu. Chodzi o tzw. nadwyżkę behawioralną, czyli wszystkie te dane, które – zebrane razem – mogą komuś powiedzieć o nas to, co niekoniecznie chcielibyśmy, by o nas wiedziano. Na ich podstawie można wydedukować nasz wiek, co lubimy, czego się boimy, naszą orientację, poglądy polityczne czy stan zdrowia – mówi Zuboff cytowana przez PAP i dodaje, że ludzie stali się surowcem, na którego przetwarzaniu firmy czerpią zyski.

Czy jest szansa na zmianę?

fot. Mitchell Luo/Unsplash

Prof. Shoshana Zuboff twierdzi, że firmy ukrywały przed społeczeństwem prawdziwy model swojej działalności, wykorzystywały też brak regulacji prawnych chroniących prywatność użytkowników. Dziś o problemie zbierania danych przez cyfrowych gigantów mówi się już bardzo dużo, jednak wciąż nie mamy pełnego obrazu sytuacji. Wiemy, że te dane są zbierane, ale nie możemy sprawdzić, do czego dokładnie są użyte. Mamy dostęp do polityki prywatności różnych serwisów i firm, ale przeczytanie ze zrozumieniem tych dokumentów od wszystkich podmiotów, z których sprzętu i usług korzystamy, graniczy z cudem. Instytucje odpowiedzialne za ochronę danych funkcjonują, ale trudno, by przepisy zawsze nadążyły za zmieniającą się technologią.

Tymczasem zbieranie danych na tak masową skalę może być groźne, o czym w ostatnich latach przekonaliśmy się niejednokrotnie. W przypadku tradycyjnych danych osobowych problemem są możliwe wycieki czy handel takimi danymi, jeśli zaś chodzi o mniej oczywiste informacje, określane mianem behawioralnej nadwyżki, to mogą one ingerować w zachowanie społeczeństwa. Facebook nie tylko zarabiał na algorytmach dostarczających wiedzę o użytkownikach, ale również promował za ich pomocą treści wzmacniające podziały i nienawiść. Do tego w przypadku serwisów społecznościowych dochodzi problem zamykania użytkowników w bańkach informacyjnych. Algorytmy podsuwają nam posty podobne do tych, które spodobały nam się w przeszłości. W efekcie scrollując Facebooka czy TikToka cały czas obserwujemy dosyć wąski wycinek rzeczywistości, a niektóre ważne treści w ogóle do nas nie docierają.

Czytaj także: Facebook i Twitter są pełne kłamstw o uchodźcach – zastanów się, zanim uwierzysz i udostępnisz

Czy istnieje w ogóle możliwość, że sytuacja się zmieni? Prof. Zuboff uważa, że tak. Jak mówi, 20 lat temu Google mogło inaczej zmonetyzować swoją działalność, ale wolało jak najszybciej osiągnąć zyski. Dziś społeczeństwo jest jednak bardziej świadome problemu, zmienia się też prawo. W UE są procedowane akty mające ograniczyć zbieranie danych przez cyfrowych gigantów. Nie łudzę się, że to wszystko zmieni się wkrótce, ale coś się ruszyło, stan obecny jest kwestionowany, kontestowany. A to dopiero początek. Ludzie zaczynają kwestionować konieczność tego stanu rzeczy, a od tego zaczyna się rozpad instytucji – uważa psycholog społeczna z Uniwersytetu Harvarda.

zdjęcie główne: Tim Mossholder/Unsplash

Motyw