Piotr Kuczyński, analityk rynkowy: Czy problemy gospodarki globalnej podnoszą ceny złota do rekordowych poziomów? Pośrednio tak, bo gdyby nie problemy gospodarek, to banki centralne na całym świecie nie drukowałyby potężnej ilości pieniądza. Na przykład w USA przez ostatnie 3 miesiące Fed zwiększył swój bilans z około 4 bilionów dolarów do ponad 7 bln.
Jeszcze jest za wcześnie, jeśli chodzi o obawy o prawdziwą drugą falę pandemii. Prawdziwą, bo już teraz wielu mówi, że trwa druga fala, ale to jest ciągle pierwsza fala chwilowo przygaszona przez niedawne lockdowny. Zdecydowanie jednym z głównych powodów tego, że złoto drożeje, jest ciągle i lawinowo rosnąca góra nowych pieniędzy. Jeśli czegoś jest coraz więcej, to jego cena musi spadać - dlatego tanieje pieniądz (przede wszystkim dolar), a drożeje złoto.
Wykres cen złota na rynkach światowych Stooq.pl
Według mnie ten trend drukowania pieniędzy jest niebezpieczny, ale nie teraz, a w dłuższym terminie. Zakładam bowiem, że wiara w to, że takie działanie banków centralnych jest niegroźne (podziela to przekonanie coraz większa liczba ekonomistów) musi w końcu doprowadzić do tego, że ludzie (99 proc nie wie, co dzieje się w gospodarce) utracą wiarę w papierowy pieniądz. Skoro zawsze można dopisać do bilansu banku zero i zwiększyć dziesięciokrotnie ilość pieniądza to, co on jest tak naprawdę wart? Tyle że takie procesy nie trwają ani tygodnie, ani miesiące. Trwają lata i to raczej wiele lat niż parę. Zanim ludzie się zorientują, co się dzieje, to musi pojawić się inflacja, potem hiperinflacja, a potem nowy porządek monetarny.
Bilanse banków centralnych Marta Kondrusik
Nie da się tego przewidzieć. Nie wykluczam takiej sytuacji, ale musiałoby stać się coś nadzwyczajnego. Nie jest tym pierwsza fala pandemii. Byłaby zapewne zapowiadana przez Tedrosa Ghebreyesusa, szefa Światowej Organizacji Zdrowia, druga, jesienno-zimowa fala pandemii, jeśli ma on rację i będzie dużo groźniejsza niż pierwsza. Na razie widzimy początki utraty zaufania do dolara. Indeks tej waluty pokonał dziesięcioletnią linię trendu wzrostowego, zapowiadając dalsze osłabienie dolara. Jeśli ten trend się utrzyma, to stanie się groźne dla stosunków USA - Chiny, ale pomoże w potężnie zadłużonych w dolarach gospodarkach krajów rozwijających się.
Niektórzy znawcy geopolityki twierdzą, że ostatnia odsłona wojny (na razie jedynie zimnej, handlowej) między USA i Chinami, czyli zamknięcie konsulatu Chin w Houston i USA w Chengdu, prowadzić będzie do ucięcia stosunków dyplomatycznych na linii USA - Chiny. Nie bardzo w to wierzę (w krótkim okresie), ale faktem jest, że USA i Chiny weszły w coś, co określa się mianem "pułapki Tukidydesa" i skazane są na walkę o globalne przywództwo. To może doprowadzić do nieoczekiwanych i groźnych rozwiązań. Szczególnie niebezpieczny jest okres przed listopadowymi wyborami w USA.
No właśnie to jest doskonałe pytanie, na które nie ma odpowiedzi i nie da się jej szybko znaleźć. Ja obawiam się (podkreślam to "ja", bo wielu ekonomistów takie obawy wyśmiewa), że idziemy w kierunku sytuacji opisanej w książce pt. "Kiedy pieniądz umiera" Adama Fergussona. Co prawda chodzi o sytuację sprzed 100 lat, ale wtedy też Bank Niemiec uważał, że może drukować bez ograniczeń, a skutkiem tego druku było wożenie pieniędzy taczkami.
Banki centralne zawsze część rezerw trzymają w złocie. Tam są ekonomiści, którzy widzą, co się dzieje, więc na wszelki wypadek zapasy złota zwiększają. Wielu inwestorów ostatnio zalecało kupowanie złota. Goldman Sachs prognozował, że cenę 2000 dolarów uncja osiągnie w ciągu 12 miesięcy, a Mark Möbius polecał ciągle kupować złoto. Nieskromnie przypomnę, że ja 5 lat temu mówiłem, że cena w okolicach 1.100 dolarów za uncję jest okazją do kupna.
Jednym z powodów zwyżki cen złota jest ucieczka do bezpiecznej przystani, ale obecnie dużo ważniejsze jest to, o czym mówiliśmy powyżej: druk pieniądza i słaby dolar. Warto zauważyć, że słaby dolar powoduje, że bardzo umacnia się euro, a to pomaga w umocnieniu złotego. Na razie nie widzę dla naszej waluty większych zagrożeń o ile rzeczywiście i na poważnie nie zacznie się mówić o usunięciu konstytucyjnego ograniczenia zadłużenia (60 proc. PKB).