piątek, 9 stycznia 2015

Kurs Kreatywnego Pisania v.2


Hej. Dziś mam dla Was kolejne opowiadanie z Kursu Kreatywnego Pisania, o którym wspominałam w poście wcześniejszym. Opowiadanie wygrzebałam z czeluści mojego maila. Jakoś mnie natknęło by tam posprzątać. Nie przedłużając już zapraszam do czytania. ;)
Ps. Opowiadanie nie jest poprawiane. Jest to czysta wersja spod mojej ręki jakieś pół roku temu, a wtedy pisać do końca dobrze nie umiałam. ;) 


            Komoda mojej babci była najbardziej niezwykłym meblem w naszym mieszkaniu – wiekowa, pięknie rzeźbiona, z mnóstwem szuflad, w których kryły się niesamowite skarby, a z każdym z nich była związana jakaś tajemnica. Tajemnice zawsze mnie fascynowały, tak jak wszystkie drobiazgi znajdujące się w babcinej komodzie.
Nie wiedzieć czemu babcia niechętnie o nich mówiła, ale pewnego dnia nakłoniłem ją wreszcie, by opowiedziała mi historię dotyczącą jednej z rzeczy znajdujących się w szkatułce.
A zaczęło się to tak:

            Kiedy byłem na wakacjach u babci, zaproponowałem jej sprzątanie domu. Zgodziła się, ale miała jeden warunek: "-Nigdy nie otwieraj szkatułki" Spytałem dlaczego, ale ona puściła to mimo uszu. Zawsze tak robiła, gdy ktoś ją o to pytał.  Jakby kryła tam jakieś mroczne sekrety. A może jakieś miała? Musiałem to z niej jakoś wyciągnąć. 
            Kiedy sprzątaliśmy w salonie, ja niby nie chcący potrąciłem szkatułkę. Wysypało z niej mnóstwo rzeczy. Zaczynając od zdjęć, poprzez bransoletki, kończąc na małych kuleczkach. Ale moją uwagę zwróciła jedna mała niebieska kuleczka, która leżała w przezroczystym woreczku. Wyglądem przypominała nazar. Czyli amulet zwany też okiem proroka. Zdziwiłem się. Babcia była w Turcji? Podniosłem ją z ziemi i poszedłem do babci spytać co ona oznacza. A ona tylko westchnęła:
- Nie dasz mi spokoju póki nie dowiesz się co dla mnie znaczy jedna z rzeczy ze szkatułki. Prawda? - przytaknąłem.
-Dobrze. Usiądź. I weź mnie za ręce.
-Po co mam... - przerwała mi gestem.
-Spokojnie. Zaufaj mi. Przeprowadzę Cię przez moje wspomnienia. Nie będziemy tam uczestniczyć fizycznie, lecz duchowo, więc nic nam nie będzie.
- Czy ty jesteś jakąś czarownicą?
 -Można tak powiedzieć. Gotowy?- skinąłem głową i ująłem ręce babci.
            Przenieśliśmy się na dużą polanę w środku lasu. Było upalne lato. Już prawie zmierzchało. Miałem wrażenie, ze ktoś nas obserwuje. Przeszedł mnie dreszcz. Wzrokiem odszukałem młodszą wersję babci. Leżała na kocu wtulona w jakiegoś chłopaka. Była piękna, zresztą teraz też taka jest. Na głowie miała wianek upleciony ze stokrotek. Na sobie miała zwiewną sukienkę. Nie dziwię się, że dziadek zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. 
Już miałem otworzyć usta by spytać babci kto to jest, ale ona mnie uprzedziła.
- Witaj w moich spojrzeniach. Zaraz zobaczysz pierwszą część sekretu kuleczki. Spójrz tam- wskazała na koc.
            Leżeli razem na kocu, gdy on wyciągnął w jej stronę rękę z małym pudełeczkiem.
-To dla Ciebie kochanie. Na szczęście. - powiedział.
            Babcia otworzyła pudełeczko i wyjęła z niego bransoletkę z nazarów. Założyła ją na rękę i pocałowała chłopaka. Już miała coś powiedzieć, gdy nagle rozpętało się piekło. Z zakątków lasu wyskoczyła grupa ludzi, a raczej wampirów. Bo ludzie nie mają trupiobladej skóry, kłów i czerwonych obwódek wokół źrenic. Prawda? Zacisnęłam palce na nadgarstku babci tak, aż zbielały mi kostki. Cały drżałem, dłonie mi się pociły. Nie chciałem na to patrzeć, ale chęć poznania prawdy brała górę. Babcia wyczuła mój strach:
-Spokojnie. Nic nam nie będzie.
-Ale ty.. on ... ty. - jąkałem się.
-Taka jest historia. To jest druga część sekretu.
            Usłyszałem przeraźliwy krzyk. Ujrzałem przed sobą wampira, który trzymał w swych szponach chłopaka babci. A on wił się i krzyczał. Chciał uciec, ale nie mógł. Wampir wbił swe kły w szyję chłopaka, krzyk ucichł, a na twarzy chłopaka zagościł błogi uśmiech. Endorfiny właśnie zaczęły działać. Ostatnim tchnieniem szepnął do babci:
-Uciekaj. - potem upadł na ziemię, a wampir skierował spojrzenie na babcie oblizał się i wyszczerzył kły, ale ona stała jak wryta.  W ręku ściskała bransoletkę. Nagle jedna z kreatur zapłonęła żywym ogniem. Z lasu wybiegła grupa ludzi. Każdy z nich był uzbrojony w srebrny sztylet i pistolet na srebrne naboje. Ktoś podszedł do babci i zaprowadził do samochodu.
Wyglądem przypominał dziadka, a raczej był to mój dziadek...

niedziela, 28 grudnia 2014

Opowiadania z Kursu Kreatywnego Pisania



Hej. Dzisiaj przychodzę do Was z opowiadaniami z Kursu Kreatywnego Pisania. Link --->TUTAJ<---
Moją grupę czyli grupę IV prowadzi Nathan Alejver. 
Dziś chcę pokazać Wam opowiadania, które pisałam w trakcie jednego z ćwiczeń.
Mianowicie. Nathan podawał nam muzykę a my musieliśmy napisać do tego opowiadanie. 

Pierwszy tematem była to tajemniczość. -->Muzyka do tego tematu.<---

Obudziłam się w jakimś ciemnym i ponurym lochu. Wszędzie pajęczyny i szczury. Jest tu zimno. Cała drżę. Nie mam się czym okryć. A tu tylko podłoga, ściany, niewygodna prycza i okno przez, które wpadają pierwsze płatki śniegu. I ja przywiązana linami do owej pryczy. Po głowie chodzi mi tylko jedna myśl. Nie daje mi spokoju. Jak ja się tu znalazłam? Przed oczami mam tylko jeden obraz. Tego co się wcześniej stało. Szłam ciemną ulica, gdy kątem oka zobaczyłam jakiś ruch, który nagle zmaterializował się za mną. Odwróciłam się i ujrzałam upadłego anioła, anioła zemsty. Przypominał mojego starego przyjaciela. Ale to nie mógł być on. On by mi tego nie zrobił. Chciałam uciekać, ale ten złapał mnie za nadgarstek. Krzyknęłam, ale on zakrył mi usta dłonią i przysunął do siebie. Potem wysyczał mi do ucha. 
-Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego mnie zostawiłaś? Teraz za to zapłacisz! Będziesz błąkać się tak jak ja. W cierpieniu, bólu. Nigdy nie zaznasz radości. 
Potem tylko ból jeden wielki przezywający ból. I ta myśl. Co ja zrobiłam?


Następnym tematem była radość. -->Muzyka do tego tematu<---

Właśnie przygotowywałam się do treningu w swoim pokoju, gdy ktoś zapukał do drzwi. To był Dymitr.
- Witaj Towarzyszu. Jaki wiatr cię tu przywiódł? Szczególnie pół godziny przed treningiem?
- Taki, że cię porywam.
- Gdzie?
- A nie powiem.
- A co na to nasza kochana Kirova?
- Pani dyrektor Kirova - uśmiechnął się co mu się rzadko zdarzało. - Nic. O na nic nie wie. Zresztą Alberta też.
-Nie wywalą cię za to z pracy?
- A niech wywalają. Dla ciebie mogę się rzucić pracę. Ba! Mogę się rzucić w rój strzyg!
-Ach już nie przesadzaj. - pocałowałam go. - To gdzie idziemy?
-Powiedziałem, że nie powiem.
- Dobra...
Złapał mnie za rękę i wybiegliśmy z pokoju. Drzwi zatrzasnęły się za nami z hukiem.
Zauważyłam, że prowadzi mnie w stronę starej wartowni. Biegliśmy przez campus. Wszyscy się na nas patrzyli. A co tam niech się patrzą!
Zatrzymał się przed małym laskiem otaczającym wartownię co skończyło by się moim efektownym upadkiem, jakby mnie nie złapał. Z kieszeni wyjął chustkę, którą przewiązał mi oczy.
-Dymitr, po co to?
- Ohh, Roza. Czy ty musisz być dzisiaj taka dociekliwa? Niespodzianka to niespodzianka. - pocałował mnie delikatnie i splótł moje palce z moimi.
Zaczął mnie prowadzić, a moje serce zaczęło szybciej bić. Co mu odbiło? Może urządził coś w stylu Westernu? Nie wiem. Miałam ochotę zerwać sobie opaskę z oczu, ale mój pomysł spalił na panewce, bo właśnie zrobił to za mnie mój kochany strażnik. Moim oczom ukazała się polana przed wartownią. Zaprowadził mnie na koc, na którym stał piknikowy koszyk.
W środku znajdowały się 2 pudełka, butelki i kieliszki. Jedno z pudełek skrywało pizzę pepperoni, zaś w drugim były świeżo upieczone bułeczki z kruszonką.
-Dymitr! Wiesz, że to uwielbiam! Skąd żeś to wytrząsnął?!
-Sekret strażnika. -uśmiechnął się.
- To, które pijemy? Białe czy czerwone?
- Do pizzy? A tak w ogóle mogę?
- A czego by nie. To co czerwone ?
-Oki.
Siedzieliśmy rozmawiając i popijając wino. Raz po raz się całowaliśmy. Było cudownie. Jesienne słońce nas ogrzewało. Na około śpiewały ptaki. Nigdy nie podejrzewałam, że Dimka jest do tego zdolny. W pewnym momencie wyciągnął z kieszeni swojego nieśmiertelnego prochowca pudełeczko.
-Otwórz.- poprosił
W środku na aksamitnej poduszeczce leżał pierścionek z małym diamentem. Nie wierzyłam własnym uszom i oczom.
-Roza .Czy zostaniesz moją narzeczoną?
-Tak. -pocałowałam go wplatając palce w jego aksamitne włosy.
- Powiedz mi. Czy ty obrabowałeś bank? Albo przynajmniej portfel Iwaszkowa?
- Nic z tych rzeczy Roza. Nic z tych rzeczy.
-Czy to może trwać wiecznie?
-Wątpię. Wiesz jak to z nami jest. Rosa.
-Wiem dokładnie, wiem.
Wtuliłam się w niego. Leżeliśmy tak jeszcze chwilę, a potem zebraliśmy się do dormitorium.

Następnym tematem był smutek. --->Muzyka do tematu<--
Stałam w ciemnej piwnicy. W ręce trzymałam topór umazany krwią człowieka, który zabił mojego najlepszego przyjaciela. Dlaczego od razu nie zerwałam się do walki, tylko stałam i patrzyłam? Nie wiem. Cała się trzęsłam, a po głowie chodziły mi tylko obrazy śmierci Masona. Miałam ochotę wybić wszystkich ludzi na świecie, ale to były tylko moje chore myśli, bo fizycznie nie miałam na to sił. Nie mogłam też wypuścić z ręki toporu. Jakby ktoś przykleił go do mnie. Podeszłam do Masona i wolna ręka zamknęłam mu oczy. Potem wtuliłam się w niego i zaczęłam płakać. Przed oczami widziałam tylko urywane obrazy. 
Wspólne chwile spędzone z nim. Te dobre i te złe. Nasze walki, kłótnie, pocałunki. A teraz wszystko się skończyło. Przeze mnie. Bo nie zareagowałam tak jak chciałam. Z kieszeni kurtki wyjęłam sztylet. Właśnie przykładałam go rany po walce, która właśnie zaczęła się zabliźniać, gdy ktoś złapał mnie za rękę. 
-Mary nie! 
- To przeze mnie! Krzyknęłam i przecięłam ranę. Czułam jak upadam. A potem widziałam już tylko ciemność,


sobota, 27 grudnia 2014

"Sala Samobójców" II cz. "Najgorszej nocy mojego życia"

"Mam te kilkanaście lat. Mnóstwo wspomnień, których nie chcę. Chcesz? Ja śmiało oddam ci je za bezcen. Weź je. Nie ma chętnego, co by je wziął. Błagam one tak często mi się śnią." [1]
            Wbiegłem do kwatery strażników w tempie błyskawicy. Jak najszybciej chciałem wrócić do Rose. Tanya- 24 letnia rudowłosa dampirka i szefowa królewskiej grupy strażników od razu do mnie przybiegła.
- Strażniku Bielikow, co się stało? Coś z królową? Wyglądasz jakbyś wyszedł z jakieś ostrej bijatyki.
- Strażniczka Hathaway jest ranna.
-Jak?! Kto?! Co?! Gdzie?! Kiedy?!- krzyknęła
- Strzygi. A dokładnie Nathan ze swoją bandą.
-COOO???! Jak oni się tu dostali?
- Nie wiem. Nie zadręczaj mnie pytaniami tylko dawaj dokumenty do raportu.
-Ale...
- Daj! Muszę jak najszybciej wracać! A poza tym wszystko będziesz miała w raporcie. Bynajmniej tyle ile ja wiem. - warknąłem.
Podała mi dokumenty z miną jakby chciała mnie zabić.  Wypełniłem je szybko i zostawiłem u niej na biurku.
*2 tygodnie później*
Dni, tygodnie, a może miesiące mijały tak samo. Nie rejestrowałem ile dni przeszło, ile zostało. Nie spoglądałem na zegarek. Każdy dzień wyglądał tak samo. Śniadanie potem wizyta u Rose. Obiad - wizyta u Rose. Kolacja- trening i sen. Jej stan cały czas był taki sam. Ani się nie pogarszał, ani nie poprawiał. Lekarze snuli domysły co Nathan jej wstrzyknął. Po co ja go zabiłem? Po co? Co mi strzeliło do głowy? Nie wiem.
Lissie przydzielono innego strażnika. Nic już nie miało sensu. Nawet w pracy nie byłem potrzebny, bo dostałem przymusowy urlop. Pewnego dnia nawet zrezygnowałem z wizyty u Rose. Zamknąłem się w pokoju i nie wychodziłem. A w głowie pełno myśli.
"Jak człowiek musi być samotny, naprawdę nie wiem
Roztrzaskane pięści o ścianę w gniewie
Krew, pot, łzy już dawno w glebie spłynęły"[2]
Miałem ochotę to wszystko skończyć. Nie miałem sił dalej walczyć. Ani dla siebie, ani dla Rose. Popadałem w depresje. Zacząłem się okaleczać. Tylko fizyczny ból przywracał mnie na chwilę do rzeczywistości. Dawał mi satysfakcje, szczęście, radość. Był jak endorfiny w najczystszej postaci. Świat widziałem w ciemnych barwach. Odciąłem się od świata. Nikogo do siebie nie dopuszczałem. Nawet Lissy. Na zmianę płakałem, a potem się okaleczałem.  Wylewałem hektolitry łez. Najpierw ze smutku, ale potem przeradzały się one w łzy bólu.
Raz natknęło mnie by odwiedzić Rose. Powlokłem się do szpitala, a potem do jej sali. Leżała bez ruchu, jej piękne brązowe loki okalały jej bladą twarz. Zawsze waleczna Rose Hathaway wyglądała jak drobniutka, przestraszona nowicjuszka. Wszędzie było podłączona do licznych sprzętów. Serce zaczęło mi się krajać. Wziąłem do ręki jej kartę i zacząłem czytać. Podano jej mnóstwo leków, zrobiono mnóstwo badań, ale dalej nie wiedzieli co jej jest. Na dole ujrzałem swój podpis i to przelało czarę goryczy. Mogłem temu zapobiec. Rzuciłem kartę na stół i wybiegłem. Nie zastanawiałem się czy jestem już tu potrzebny. Skierowałam się prosto do komnaty Wasylissy. Jako jej oficjalny strażnik, choć w tym momencie zawieszony w obowiązkach dalej miałem tam kartę wstępu. Teraz na pewno jej tam nie było, bo pod drzwiami nie było strażników. Wślizgnąłem się tam niepostrzeżenie. Znalazłem kartkę i długopis i zacząłem pisać.
""Próbuje myśleć tylko o miłości"[3] do Rose, ale to nie daje mi siły. Zaczynam myśleć o tym by to wszystko skończyć, a raczej chcę to skończyć, "choć nie twierdzę, że unikam koniecznej walki"[4] Mogłem jej pomóc, ale tylko stałem i patrzyłem. To wszystko mnie już przerasta. Przepraszam, że zostawiam Ciebie i Rose, ale nie jestem już tu potrzebny. Nie szukaj mnie.
Dymitr Bielikow."
Zostawiłem kartkę na stole i skierowałem się do lochów w piwnicach zamku. Wszedłem do pierwszej lepszej i wyjąłem sztylet. Nie mógł mnie zranić póki nie skierowałem go w serce. Zrzuciłem prochowiec. Ręce mi się trzęsły. Wspomnienia przeleciały mi przed oczami. W głowie słyszałem głos Rose. "Nie rób tego! Nie zostawiaj mnie"
- Roza? - wypowiedziałem do pustych ścian.
Rozpiąłem koszule i przyłożyłem sztylet do piersi. Jak nie teraz to nigdy. Przycisnąłem go mocniej. Poczułem ból, zaczęła lać się krew. Zaczął ogarniać mnie mrok.
-STÓÓJ! - ktoś krzyknął. Po głosie rozpoznałem Lisse. Poczułam jak wyrywa mi sztylet z ręki.
- Ostatni list? Zamiast podpisu powinno być Samolubny tchórz. - spojrzałem na nią.
- "No co ? Nazwijmy to konkretnie i już. Nazwijmy konkretnie, nazwijmy po imieniu. Nie myśląc o bliskich odchodzisz w milczeniu. Nie myśląc o bliskich odchodzisz w siną dal."[5]
-Jaa...
- Nic nie mów. Na dodatek wybrałeś Sale Samobójców. Egh. Daj. - położyła mi rękę na piersi. Zaczęła mnie leczyć. Nie miałem sił się nawet opierać.
- Dlaczego Sala Samobójców?
- Jeden z synów dawnego władcy się tu powiesił. Nie pytaj którego, bo nie wiem. Potem wszyscy którzy byli zamknięci w tej celi kończyli ze sobą.
-Okay. Boże co ja chciałem zrobić? Dlaczego?
-  Nie wiem. A poza tym wiem jak uleczyć Rose.




[1] Lasio Companija Poznałem, widziałem, przeżyłem.

[2] Lasio Companija Sala Samobójców.

[3] Artyści Must Be The Music dla Tomka Kowalskiego "Nie tracę wiary"

[4] Lasio Companija Sala Samobójców


[5] Lasio Companija Sala Samobójców

"Najgorsza noc mojego życia" - Perspektywa Dymitra.



Opowiadanie jest kontynuacją serii książek "Akademia Wampirów" Richelle Mead :)

"Zero zero, dwadzieścia pięć godzina późna, a ja jeszcze tej nocy nie przestałem się wkurzać.
Problemy przytłoczyły znowu. Czasami w ogóle nie chce się wracać do domu,
Z resztą czasami mi się nie chce już nic. Taka noc jak dzisiaj dopierdziela mnie w mik.
Choć wiem, że jutro wstanę z tym nowym planem, prawdopodobnie będę się śmiał, kochanie."[1]
Była ciemna chłodna jesienna noc. Na niebie widniały tylko chmury. Miałem wartę z Rozą przy murach zamku. Otuliłam się szczelniej płaszczem. Zazwyczaj nic się nie działo, ale tej nocy  było inaczej. Właśnie robiłem obchód północnej części, gdy usłyszałem krzyk Rose.
- Dymitr!
Pobiegłem do niej najszybciej jak umiałem. Zobaczyłem, że walczy z trzema strzygami. Jak one się to dostały? W tej chwili się nad tym nie zastanawiałem. Była uwięziona między nimi. Normalnie by już sobie poradziła, ale nie spała od jakiś czterdziestu ośmiu godzin. Jak nie koszmary, to warty. Rzuciłem się na pierwszą ze strzyg od tyłu. Nie zauważyła mnie. Plus dla mnie. Gdy się odwróciła ujrzałem twarz Nathana. A to ci niespodzianka.
- Jaki zaszczyt mnie kopnął, że przybyłeś aż tu? Szczególnie z taką marną ekipą?
-Potrzebuję Cię. I twojej zabawki tez. - skinął na Rose
-Poważnie? Hmmm. Odpowiedz brzmi NIE..
-Jeśli Was nie przyprowadzę do Fiodora to on urwie mi łeb. Albo gorzej.
-Mało mnie to rusza. - Zawołałem Rose, bo widzę, że juz skończyła. -Rozaa! Chodź tu!
-Czego chcesz towarzyszu?
-Masz ochotę go unicestwić?
-A mogę?
-A czego by nie. Ja będę za delikatny, a ty wkurzona i do tego zmęczona. To będzie miód dla moich uszu i oczu. Możesz  przy okazji urządzić mu tortury rodem jesieni średniowiecza.
-Niech Ci będzie.
Gdy oddawałem go w ręce Rozy, próbował uciekać. Typowy Nathan. Mocny w gębie. Stanąłem pod drzewem. Wiedział, że nie miał z nią szans, ale jednak próbował. Dziwne.
-No to co. Od czego zaczynamy? Może od tego. Po co tu przybyłeś? - przyłożyła mu sztylet do szyi. -Gadaj.
-Nie powiem.
-Serio?- wcisnęła sztylet głębiej, gdy nagle Nathan wyciągnął strzykawkę. Nie spodziewała się tego. Ruszyłem jej na pomoc, ale drogę zagrodziły mi strzygi.
-Tak- krzyknął.
-No bez jaj. -mruknąłem i zacząłem sobie torować drogę do Rose. Zabiłem pierwszą, gdy nagle ujrzałem jak Roza upada na ziemię. Wtedy wybuchłem. Przegiął. Zostawiłem tamte strzygi i rzuciłem się na Nathana.
-Coś ty jej zrobił? Co jej wstrzyknąłeś?
- Nic.
Raz uprawialiśmy taniec śmierci, a raz byliśmy zwarci w uścisku. Fiodor musiał go podszkolić najwyraźniej. Kopnąłem go tak, że poleciał, aż na mur. I to mi wystarczyło. Nie zdążył się podnieść. Wbiłem mu sztylet w serce. Miałam ochotę go rozerwać na kawałki, ale teraz ważniejsza była Rose. Pozostałe strzygi uciekły. Może to i lepiej?
Rzuciłem się do Rosy. Żyła, ale ledwo wyczuwałem jej puls. Wziąłem ją na ręce, i pobiegłem do szpitala.
Wbiegłem tam pędem i światła i położyłem Rose na pierwszym wolnym łóżku.
-Zawołaj królową. - zwróciłem się do pierwszej lepszej pielęgniarki.
-Ale królowa Wasy..
-Może być nawet Adrian Iwaszkow. Obojętnie.
Pielęgniarka już wybiegała, gdy w drzwiach stanęła Lissa wraz ze strażnikami Była w uroczystym stroju.
-Dymitr. Co się stało? Co z Rose?
- Napadł nas Nathan w czasie warty, ale o tym później. Rose ledwo żyje.
Nie musiałem nic więcej mówić. Bo Lissa od razu zabrała się do roboty. Mimo pretensji strażników.
- Ale królowo...
-Nie mówcie mi co mam robić. - warknęła.
Spojrzałem na Rose. Zaczęła spokojniej oddychać, ale się nie obudziła.
-Przepraszam Dymitr, ale nic więcej nie mogę zrobić. Teraz zajmą się nią lekarze.
-Wiem. Dziękuję. - uściskałem ją. - A teraz idź odpocznij.
Lissa wyszła, a ja usiadłem koło Rose. Lekarze nie chcieli mnie wyrzucić. W głośnikach słyszałem tylko słowa piosenki. "Wszystko ma swój czas. I przychodzi kres na kres. Gdybym kiedyś odszedł stąd. Nie obrażaj się na śmierć"[2]
A ja tylko mruczałem.
- "Zostań ze mną. Chcę po prostu z tobą być. Jestem zagubiony trochę tak jak ty. Zostań ze mną. Chcę po prostu z tobą być Kochaj mnie bo jutro." [3] No właśnie. Jutro nie wiadomo czy Rose się obudzi. Musiałem iść złożyć raport. Wychodząc pomyślałem. "Zostawiłem ją w dobrych rekach"



[1] Lasio Companija "Bajka o autorze"

[2] Perfect "Wszystko ma swój czas"

[3] Artyści Must Be The Music dla Tomka Kowalskiego - "Nie tracę wiary."


Witam Was!


Witam Cię drogi czytelniku. Obstawiam, że trafiłeś tutaj przez fan page
Ale jeśli już tu jesteś, to pozostań tu jeszcze chwilę by popatrzeć na moją twórczość. Może nie jestem jakąś wybitną autorką, ale pisanie jest moim hobby i wybawieniem od świata realnego. 
Jak to powiedział kiedyś mój przyjaciel : "Ty żeby się uspokoić siadasz, bierzesz kartkę, pióro i piszesz" 
A on tworzy muzykę przy której piszę. 
Ale nie rozwodząc się już dłużej, zapraszam do lektury moich opowiadań. Jedne będą, krótkie inne dłuższe, ale mam nadzieję, że nie będzie Wam to przeszkadzać.:)