Właśnie wróciliśmy z lecznicy. Trusio dostał antybiotyk i lek przeciwbólowy, Ewa wyjęła mu wenflon i zdjęła plaster zabezpieczający ranę. Kicio został wyoglądany, wymacany i pochwalony, a w nagrodę udrapał ciocię na pamiątkę
. Chyba kolega ma już dosyć męczenia go przez różnych mądrali w zielonym i jego trusiowata cierpliwość się chwilowo wyczerpała.
Rana (długa, na moje oko z 10-12 cm) wygląda bardzo ładnie, powinno się goić bez żadnych niespodzianek.
Kocio ma lekko podwyższoną temperaturę tj.39,5, a poza tym ogólnie czuje się dobrze.
Co panowie doktorzy znaleźli w klatce piersiowej można sobie wyczytać w wypisie
.
Na szczęście udało się:
a) przeponę przyszyć i tym samym oddzielić "zawartość" jamy brzusznej od "zawartości" klatki piersiowej
b) przemieścić z klatki piersiowej do jamy brzusznej jelita i wszystkie narządy (m.in. wątrobę), które powinny się tam znaleźć.
c) sprawić, żeby w klatce piersiowej były tylko płuca, a nie jakieś cuda Panie.
Prawe płuco od razu zaczęło pracować bardzo ładnie, lewe (przez trzy miesiące od momentu wypadku uciskane przez wątrobę, która też z kolei była uciskana przez coś i jakoś dziwacznie się rozrosła jednym płatem) ma się dużo gorzej. Panowie doktorzy wentylowali je mechanicznie, ale bez jakichś oszałamiających rezultatów. Są jednak zdania, że z czasem płuco powinno zaskoczyć, a jeśli nawet osiągnie choćby tylko połowę swojej normalnej wydolności to i tak będzie bardzo dobrze i wystarczy to do normalnego funkcjonowania.
Trusio po przyjeździe do domu z grubsza oprzytomniał i zaczął dopominać się jedzenia. Ale jak
. Szalał w klatce, gryzł pręty, a gdy otworzyłam drzwiczki, żeby wstawić mu wodę prysnął jak strzała wprost do kuchni, gdzie rzucił się na (puste po kolacji kociastych) miski. Płakał rozpaczliwie, miauczał jakby nie jadł tydzień, a nie dobę
. A wedle zaleceń lekarzy miał dostać jedzenie dopiero rano...
TŻ nie zdzierżył ("w końcu lekarz powiedział, że jelita ma zdrowe, tak ? Nic mu nie będzie, najwyżej się wyrzyga, nie będę go głodził.") i skończyło się podaniem mu saszetki intestinala w trzech porcjach w odstępach co kwadrans. Jadł jak dziki dzik
.
Ok. drugiej obudziły mnie jego ciche pojękiwania o jednoznacznym przesłaniu, więc czym prędzej pocwałowałam do kuchni po kolejnego intestinala. Skoro po tamtym nic mu nie było, to chyba można kontynuować odkarmianie ?
Dostał go w trzech porcjach o drugiej, piątej i o ósmej rano. W międzyczasie ku zachwytowi Dużej zrobił piękne siooo i kooo
.
Chłopak wreszcie może najeść się do syta. Jak się ma jelita w płucach, to raczej trudno jeść do woli ... za to od dzisiaj - hulaj dusza
. Zakupiłam kolejne 5 intestinali RC, już kolejny zniknął z nienasyconym brzuchalu
.
Na bardzo cierpiącego nie wygląda, to pewnie efekt leków przeciwbólowych, w każdym razie ma siłę, żeby robić dziki burdel w klatce non-stop. Mojego sprzątania (układania posłanek, zamiatania żwirku tudzież wylewania wody ze żwirkiem i ogólnego ochędożenia) wystarcza średnio na dziesięć minut. Dzisiaj sprzątałam już trzy razy i znowu jest masakra
Przez pięć dni ma dostawać antybiotyk, za dziesięć dni zdejmujemy szwy.
Jakieś dwa tygodnie musi spędzić w klatce, dopóki się ta przepona nie zacznie przyrastać. Potem krótkie, ostrożne spacerki. A za miesiąc kontrolne badania i zdjęcia rtg. No i oby było dobrze ...
.
W badaniach, które robiliśmy przed operacją wyszedł nam niski poziom białych ciałek krwi - tylko 7,5 tys. (norma to 10-15 tys.). Widać z tego, że nie ma najlepszej odporności, pocieszam się, że może to efekt tych wszystkich perturbacji zdrowotnych ? Zobaczymy, co wyjdzie za miesiąc, zrobię mu wtedy pełną morfologię z biochemią.
Tak więc kamień spadł nam z serca, chociaż oczywiście dopóki Trusio nie wyzdrowieje całkiem jakiś tam stresik cały czas nam towarzyszył.
Co do finansów to rzecz przedstawia się następująco. Od naszych kochanych darczyńców
dostaliśmy w sumie
744 złRozliczenie na 2 października br.
Asia Sis
- 60 zł
MarciaMuuu
- 50 zł
Etka
- 100 zł
Jerzykowa
- 150 zł
Myszeńka
- 100 zł
Hanulka
- 70 zł
Rybcie
- 50 zł
Włóczka
- 80 zł
Marcellina
- 25 zł
alus1
- 15 zł
koko_
- 15 zł
Lemoniada
- 10 zł
z bazarku MarciMuuu
- 19 zł
a z funduszu schroniskowego
300 zł.. Operacja kosztowała 1100 zł czyli nawet poniżej dolnej granicy stawki, o której wstępnie była mowa - za co wspaniałym panom doktorom serdecznie dziękujemy
. Za badania przed operacją i podróż do Warszawy zapłaciłam 90 zł, dzisiaj u Ewy jak zwykle symbolicznie
czyli 20 zł za dzisiejsze zastrzyki i te na zapas na jutro i pojutrze. Tak więc w sumie wydałam ok. 1.200 zł.
W chwili (jak się okazało mocno nieuzasadnionego
) optymizmu kilka tygodni temu wykombinowaliśmy sobie wzięcie kolejnej pożyczki pracowej i przeznaczenia z niej 1 tys. zł na Trusia.
Kilka dni przed operacją Trusińskiego okazało się, że przegląd auta i konieczne (bo inaczej wehikuł nie przejdzie kontrolnego przeglądu i po prostu nie zostanie dopuszczony do ruchu) naprawy wyniosły blisko 500 zł. Wzięliśmy z "kupki Trusiowej" modląc się w duchu, żeby koszt operacji nie przekroczył przewidzianej kwoty, bo będziemy w niemałym kłopocie ...
Na szczęście wyszło jak wyszło czyli dobrze i okazało się, że nasze 5 stówek plus 744 darowane złocisze pokrywają wydatki. Ufff. Kwotę 300 zł z funduszu schroniskowego w tej sytuacji z podziękowaniem zwracamy (zrobiłam już przelew na konto Mokkuni), żeby służyła bardziej potrzebującym.
A na koniec wielkie podziękowania chciałam przekazać Piotrowi568 i Wełnie.
Piotr odebrał nas z dworca i zawiózł do lecznicy i potem z lecznicy na Dworzec, a Dorotka ( Wełna) czekała w lecznicy, a potem zaprowadzała, odprowadzała, gościła, poiła i wspierała dobrym słowem .
W tych trudnych i mega-stresujących chwilach to była pomoc nie do przecenienia. Z całego serca Wam dziękuję kochani .