O rany, prawie pięć miesięcy nas tu nie było
.
Zatem śpieszę donieść, jakie też w tzw. międzyczasie zaszły u nas zmiany. Otóż nasz najukochańszy tymczas Antoś zamieszkał w cioci rybcie, gdzie jest kochany, rozpieszczany i razem ze swoim kumplem Bonifciem wiedzie żywot Gosinego mamisynka
.
Po Antosiu "kącik przedszkolaka" pozostawał pusty aż do maja, kiedy to przyjechała do nas na tymczas z lecznicy CC mała czarnulka Amelka. Dziewczę podbiło na amen serce uroczo
kociofiśnietej rodzinki z Krakowa i po dwóch tygodniach zmieniła adres zamieszkania. Wieści z nowego domu (a zwłaszcza fotki) nie pozostawiają złudzeń, kto w domu ma najwięcej do powiedzenia
Po jej wyjeździe trafiły do nas dwa bidoki schroniskowe - Tytus i Borys.
Tytunio z bardzo chorymi nerkami odszedł po tygodniu za TM
, na szczęście Borysio pięknie się wykurował i wariuje z kicią rezydentką w swoim domciu. Od pierwszych dni wzbudził zachwyt domowników oraz wspomnianej rezydentki, dokocenie odbyło się bezproblemowo, jak rzadko. Jedzą sobie z misek, wylizują się (tzn. kicia wylizuje Borysa) i rozrabiają jak pijane zające.
Jeszcze Borys nie wyjechał, a już klatkę zajął następny "pensjonariusz" czyli schroniskowa bida - Kacperek. Ale ponieważ stale trzeba sobie podnosić poprzeczkę
to poza oddziałem przedszkolnym utworzyliśmy niebawem oddział niemowlęcy
, w którym to od pięciu dni przebywają dwie urocze, kolorowe panny, zachwycające donośnym sopranem koloraturowym, rozczulające totalną nieporadnością i niezgrabiactwem oraz wkurzające całkowitym uzależnieniem od matki-karmicielki, w której to roli z trudem się odnajduję
.
Efekty braku jakiegokolwiek doświadczenia w doprowadzaniu takich pełzaczy kotopodobnych do stanu jako takiej samodzielności spowodowały ciąg wydarzeń, które w ciągu ostatnich trzech dni przyprawiły mnie o całe pukle siwych kłaków
Jak wspomniałam moje kochane dziewczęta - Natalia:
i Chica (imię na pamiątkę naszej kochanej śp. schroniskowej Chicuni):
są zdania, że pieczone gołąbki same powinny wpadać do gąbki (gębki?) i z uporem odmawiają samodzielnej konsumpcji. Natalia, która przez pierwsze dwa dni ciumkała całkiem dziarsko pasztet recovery doznała (chyba pod wpływem siostry-niejadka
) jakiegoś niepojętego uwstecznienia i odmówiła samodzielnego spożywania czegokolwiek i z miną zagłodzonej ptaszyny teraz czeka, aż Duża wtłoczy coś do dzioba
.
Zatem uzbrojona w wiedzę typu -
"no, convalescensem możesz karmić z butli i próbować dawać jakieś stałe jedzenie" przystąpiłam do realizowania się w roli mamki
.
W niedzielę było jako tako, ale w poniedziałkowy ranek nastąpiła katastrofa
. Chicunia rzuciła się na smoka z dziką zawiętością, co mnie rzecz jasna niezmiernie ucieszyło, ciamkała go, łykała mleko, a ja rozczulałam się wybuchającymi we mnie macierzyńskimi uczuciami. W pewnym momencie stwierdziłam, że chyba słabo leci i trzeba sprawdzić czy smok drożny. Z niemałym trudem wyciągnęłam jej go z paszczy i ze zgrozą zauważyłam, że niewiele z niego zostało
Ta mała maupa odgryzła z połowę tego gumska
Nie mogłam sobie pozwolić na widowiskowy atak serca (na co miałam ogromną ochotę
), bo musiałam działać. Jedyne na tę chwilę, co mogłam zrobić to podłubać w jej gardziołku. Niestety, okazało się, że połknęła to !
Taki kawał gumy w tym małym przełyku, matko jedynego Pana
.
Nie mogłam jechać z nią do weta na sygnale, bo musiałam iść do pracy
skąd wykonywałam nerwowe telefony (wszystkich napastowanych przepraszam za porę
). CC poradziła, żebym czekała i patrzyła czy guma wyjdzie, no i ogólnie obserwowała. W pracy odchodziłam od zmysłów mając najgorsze wizje, na szczęście jednak po powrocie do domu okazało się, że wszystko jest ok. Na nasz widok dwie syreny okrętowe zawyły zza krat klatki domagając się wypuszczenie i żarcia. Był to ewidentny znak, że żyją i mają się dobrze. W kuwecie znalazłam jakieś liczne, acz szczątkowe kupiszcza oklejone żwirkiem i wydało mi się nawet, że widzę gdzieniegdzie kawałki tej nieszczęsnej gumy
Nie posiadałam się rzecz jasna z radości i tym stanem cieszyłam się do wczorajszego popołudnia, kiedy to Chicunia widowiskowo wyrzygała się w trzech miejscach
. Te wymioty były jakieś dziwne - nawet nie jak sfermentowane mleko,a wrecz jak ser, twaróg jakiś
Ki pies ?
Od razu biedactwo osłabło, zapakowałam ją do klatki, żeby sobie odpoczęła i podrzemała w budce, a ja zajęłam się ogruzowywaniem mieszkania z bałaganu poczynionego przez 9 kotów i jednego TŻ-a
. W tzw. miedzyczasie zaglądam do budki, mała spała, pomrukiwała przez sen ... Po mniej więcej dwóch godzinach zajrzałam ponownie i wyciągnęłam dzieciaka, żeby dokładnie obejrzeć, czy wszystko ok., a ona mi się leje przez rece, popiskuje jakby z bólu, ma zamglone oczka
.
Na sygnale pojechałam do Sowy, gdzie się okazało, że: ma 37.4 temperaturę, zagazowane jelitka, bolesny brzunio, 218 jednostek cukru
Rtg nie wykazał ciała obcego. Dostała nospę, kroplówkę z ranigastem, lek przeciwwstrząsowy i przeciwwymiotny. Po podaniu kroplówki (którą dostała leżąc w transporterku na elektrycznej podusi), widać było, że jest sporo lepiej, że najgorsze za nią, ale dla pewności postanowiłam zostawić ją w szpitaliku do dzisiejszego popołudnia.
Dzisiaj rano w porannej bieganinie kątem oka zauważyłam na posłanku w wiklinowej budce coś jakieś zeschnięte odrobinki wymiotów, kucam, patrzę i widzę to
(dla porównania z monetą)
To ten pitolony smoczek ! jaki ona wielgaśny kawał tego połknęła, nawet sobie nie zdawałam sprawy
. Gdyby tego nie wyrzygała, gdyby uwięzło w jelitach ... nawet nie chcę myśleć
. Nie wiem czy dałoby się to wyjąć pod narkozą, tak małemu i tak słabemu kotu. ... Byłam w szoku cały dzień. no i wszystko ułożyło mi się w całość - mała jadła, ale jedzonko więzło w żołądku i w początkowych odcinkach przewodu pokarmowego. Nie było trawione, nie przechodziło dalej jelitem, bo tam, w jakimś miejscu korkował światło jelit ten nieszczęsny smok. Nie trawione jedzenie fermentowało, stąd ten seropodobny syfek z fermentującego mleka, który zwymiotowała ...
Bogu niech będą dzieki
Jak zwykle nie ma tego, co by na dobre nie wyszło. Pani wet. uświadomiła mnie, że convalescense w takich dawkach i zagęszczeniu w jakim ja serwowałam Chicuni jest nie do przyjęcia
. To bardzo odżywcza dieta, ale zbyt energetyczna i kaloryczna, mogłam wykończyć kota nadmiarem. (A Chica ma spust jak się patrzy, doiła to mleko jak wariatka, całe szczęście, że Natalia jest większym niejadkiem i jej nie zaszkodziłam). Generalnie powinno się trzymać takie maluchy na mixolu, z określonym dawkowaniem. No i jak na zawołanie puchę Mixolu dostałam od Annskr, która w tym samym czasie znalazła się w Sowie, dziękuję Aniu
.
W pudełku jest butelka ze smoczkiem, może ktoś reflektuje ?