Było ich kilka. Buro biały kocurek ochrzczony przeze mnie imieniem Gburek - bardzo nieufny, zamknięty w sobie, ale po bliższym poznaniu bardzo sympatyczny. Była miła łaciata koteczka, która częściowo pomieszkiwała u starszych państwa na parterze, ale tak na prawdę wybrała życie na podwórku. W tamtym mieszkaniu została trikolorka - potworny wypłoch = którą owi państwo wyrzucają na dwór, żeby się przewietrzyła. Potem pojawiła się czarna koteczka, która swoim zaufaniem obdarowała nielicznych, a chwilę później bury kocurek, który dzięki karmicielom zdobył się na zaufanie człowiekowi. Było w miarę dobrze, spokojne rozmyśłania, jak pomóc kociemu towarzystwu podwórkowemu. Pierwsze zniknęły Gburek i łaciata kotka, która wtedy była w zaawansowanej cięży (miała rodzić na dniach). Nie wiedziałam co się stało, dopiero sąsiadka, które również dokarmia kociaste powiedziała nam, że sąsiedzi z dołu, ci co mają trikolorkę, Gburka i łaciatą wywieźli na wieś..... Zdjęła nas zgroza, nie wiedzieliśmy co o tym myśleć, ale poczuliśmy niepokój. W między czasie zdarzyło się parę incydentów z trikolorką (wyprowadzanie jej na spacer w największa ulewę - bardziej na zasadzie wyrzucenia na zewnątrz przez drzwi lub okno - ci ludzie mieszkają na parterze). Dzisiaj sąsiadka powiedziała mi, że ktoś otruł buraska. Szok, niedowierzanie. Została już tylko czarna......
To bardzo miła, przyjazna ok. 4letnia kotka. Boję się, że na podwórku stanie jej się krzywda. Nie bardzo możemy wziąć ja do siebie - tymczas na kwarantannie (podejrzenie białaczki), jeden z rezydentów ma kokcydiozę, jesteśmy w trakcie leczenia.
Edit 17.02.10
Misia jest wysterylizowana i zaszczepiona