Witold Gadowski Witold Gadowski
3802
BLOG

Salon Czekistów

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 83

 

Czasem dość mam tej polskości, polskopeplania, polskoswarów i wtedy łapie się na tym, że chciałbym na to wszystko spoglądać oczami jakiegoś hipotetycznego Europejczyka...no i nie da się. Wciąga kontekst, sytuacja, emocje.

W takich momentach spieram się z siedzącym za plecami Andrzejem Bobkowskim, brrr jak on nie lubił tej lepkiej patriotycznej brei, tego taniego sentymentalizmu, tego wszystkiego czym ja się karmię na tym blogu.

Irytuje mnie ten Bobkowski, indywidualista, marzyciel, intelektualista, ze wszystkimi przywarami tego stanu (umysłu i mentalności) w naszym, polskim kontekście.

Łapie się jednak na niewytłumaczalnej tęsknocie, za takim oponentem, za takim wyszydzaczem, za takim drwiącym, bezlitośnie precyzyjnym szczególistą.

Taki oponent to jest coś, gdybyż dzisiejszy Michnik miał choć krztynę jego powabu, jego lekkości, jego talentu....

Przypomniała mi się paryska scena gdy Bobkowski wrócił już po swoich rowerowych przygodach.

Leżał razem ze swoim alter ego Tadziem na brzegu Sekwany. Słońce prażyło, wino musowało w aortach. W końcu Bobkowski, jak to intelektualista, rozmarzył się i roił sobie jakieś tam niebieskie metafory, a Tadzio, człek praktyczny, taksówkarz z Pragi, zaczął zbierać muszle.

Układał je według sobie tylko znanej logiki na piasku. Na to wszystko napatoczyli się Francuzi.

Z krótkiego, acz gwałtownego dyskursu Bobkowski wywnioskował, że „żabojady” za cholerę nie mogły zrozumieć po co ten Polak zbiera muszle, z których nic nie da się wyjeść.

Poszli precz a Tadziu konkretnie wyłuszczył Bobkowskiemu swój punkt widzenia:

  • Te żabojady pojmują tylko to co da się zeżreć, żadnego poczucia estetyki – zawyrokował.

(jakoś tak to leciało, cytuję z pamięci, a więc jak pomyliłem przecinki, to wybaczcie).

W takich momentach zdaję sobie sprawę, że tęsknie za ludźmi, których dawno już nie ma.

Tęsknie za przeciwnikami, którzy obnażaliby moje myślowe nicości cytując w oryginale Juliusza Cezara, a ja na takie dictum mógłbym jedynie siorbnąć niezłego winka i słuchać potulnie dalej...aby za kilka myślowych stajań wybuchnąć z całą mocą durnego temperamentu.

Pewnie zastanawiacie się co ten upolityczniony i zaangażowany w polityczną walkę Gadowski tym razem uknuł, jaką to chce nas z boku pchnąć finfą?

Nic z tych rzeczy.

Po prostu zdarza mi się tęsknić za politykami, którzy mają głowy i twarze szachistów, za przedsiębiorcami, których brzydzą geszefty, za adwersarzami, którzy precyzyjnie wbijają mnie z podłogę korzystając z najbardziej klasycznych cytatów, a czynią to z takim wdziękiem i klasą, że tylko policzki wytarmosić!

Marzy mi się ucieczka z kraju, w którym niezależnie od opcji i przekonań zapanowała bakteria, która wypełzła z truchła żelaznego Feliksa.

Męczy mnie sytuacja, w której i prawica i lewica zachowuje się z wdziękiem czekistów i obficie korzysta z bufetu Feliksa Edmundowicza, nie zakąszając...

Na czym ów czekistowski wirus polega?

Ano na tym, że jak jesteśmy przy władzy to szukamy haków na oponentów i bardziej chcemy ich unicestwić, niż po ludzku wieść z nimi jakiekolwiek cywilizowane dysputy.

Czekista nie ma zadania wyartykułowania swojego poglądu, poddania go pod uczciwą dyskusję, wzbogacenia o nowe argumenty i zahartowania poprzez szczepionkę poglądów przeciwnych.

Czekista, ma złapać, usidlić, wyszydzić i strzelić w pysk. (W oryginale strzelić w potylicę).

Wiem wiem...obie strony, wszystkie strony, robią tak samo. Każdy mówi, że czyni tak w reakcji na „podłe ataki i argumenty przeciwników”, że „czyni tak jedynie w samoobronie”.

Ja mam jednak nieodparte wrażenie, że najgorszym dziedzictwem sowieckiego Dzyngis Chana, najgorszym łajnem jakie pozostawił nad Wisłą jest – mentalność czekisty!

Obca naszej naturalnej kulturze, obca nawet naszej narodowej emocjonalności, jednak rozrośnięta jak Barszcz Sosnowskiego i rozpychająca się wszędzie tam gdzie wypleniono szlachetne rośliny – włazi z miejsca skąd wywieziono i powybijano prawdziwą inteligencję.

W Polsce nikt na dźwięk słowa: „kultura” nie odbezpieczał rewolweru, nikt nie pluł na chodnik na widok narodowych symboli.

Nikt w Dobrym Towarzystwie.

Chamów na salony bowiem nie wpuszczano.

Kiedy jednak wybito polskie salony...

No i właśnie o tym chciałem wam dziś napisać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka