Polski Żyd, Artur Rubinstein, dwa razy odegrał symboliczną rolę w dziejach świata. Dwa razy był najbardziej polskim ze wszystkich Polaków, choć Polakiem był zawsze, przez całe swoje długie życie.
"[...] o uczuciach Rubinsteina wobec Polski najlepiej świadczy zachowanie pianisty podczas koncertu mającego uświetnić powołanie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Polska nie była na konferencji reprezentowana - w tym czasie nasz kraj miał dwa rządy: lubelski (prosowiecki) i londyński, wobec czego reprezentanci żadnego z nich nie znaleźli się w San Francisco. Kiedy Rubinstein wyszedł na scenę War Memorial Opera House, zauważył «długi rząd wielobarwnych flag reprezentujących narody, które zebrały się, by podpisać historyczny dokument». Nie dostrzegł jednak polskiej flagi i po obowiązkowym odegraniu hymnu Stanów Zjednoczonych zaskoczył słuchaczy.
«Opanowała mnie ślepa furia - wspominał po latach. Zwróciłem się do publiczności gniewnym, gromkim głosem:
- W tej sali, w której zebrały się wielkie narody, żeby uczynić świat lepszym, nie widzę flagi Polski, za którą toczono tę okrutną wojnę. A więc odegram teraz polski hymn narodowy.
[...] Grałem go potężnym uderzeniem i bardzo powoli, a ostatnią frazę powtórzyłem wielkim, grzmiącym forte. Gdy skończyłem publiczność wstała jak jeden mąż i urządziła mi wielką owację»."*
♦♦♦
"Rubinstein miał tylko jeden problem - nie posiadał paszportu, dotychczasowy stracił ważność po wybuchu rewolucji w Rosji i detronizacji Romanowów. Wówczas przydatne okazały się znajomości w kręgach arystokratycznych. Król Alfons XIII polecił wydać mu specjalny hiszpański paszport jako obywatelowi Polski - państwa, które jeszcze nie istniało w świetle prawa międzynarodowego. Władca osobiście zagwarantował tożsamość Rubinsteina, stwierdzając, że dokument «umożliwi swobodny wjazd do każdego kraju». Kiedy dwa lata później Artur wymieniał paszport w Warszawie, urzędnik zajmujący się sprawą zauważył ze zdumieniem, że był prawdopodobnie «pierwszą osobą uznaną przez inny naród za obywatela wolnej Polski». "*
Dane mi było poznać osobiście Artura Rubinsteina. I być na jego koncertach.
W wieku 88 lat umysł miał jasny i bystry, a polszczyzną władał nadal znakomicie. Był maleńki, mógł mi się zmieścić pod pachą, ale jego wielkość nie miała sobie równych. Grał po mistrzowsku, jak zawsze, a muzyka Szopena pod jego palcami wyciskała łzy i budziła zachwyt.
Niewątpliwie był jednym z największych Polaków XX wieku, najlepszym co Polska mogła światu ofiarować, bezcennym ambasadorem polskości w najtrudniejszych czasach.
Tu w nagraniu z 1975 roku, taki, jakim go pamiętam.
*Oba zacytowane powyżej fragmenty pochodzą z książki "Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej", Sławomir Koper, Bellona 2010
Autor: m.m.w.