Skandal z wyprawą alpinistów. "Chyba za bardzo zbliżyliśmy się do polityki"

REKLAMA
Trwający od roku głośny spór o "Golden Lunacy" z sądowej sali przenosi się w góry. Pierwsza w historii polskiego wspinania ekspedycja weryfikacyjna wyruszyła na Grenlandię. Trzyosobowy zespół sprawdzi, czy droga wytyczona w 2007 roku na największym morskim klifie świata jest tak trudna, jak opisywali ją jej pierwsi zdobywcy. - Musimy mieć twarde dowody, czarno na białym, dosyć już spekulacji - komentuje sprawę Polski Związek Alpinizmu.
REKLAMA

Zaczęło się tak: 14 sierpnia 2007 duet uznanych alpinistów David Kaszlikowski i Eliza Kubarska stanął na szczycie góry, na którą zamieszkujący Grenlandię Innuici mówią Maujit Qaqarssuasia. Zdaniem Polaków, do prawie dwukilometrowej ściany, wyrastającej pionowo prosto z wody, można było dostać się jedynie kajakiem. To ryzykowne. Pękające góry i obrywający się lód tworzył duże fale, a wywrotka do wody w tym rejonie oznaczała hipotermię i śmierć w ciągu kilku minut. Kaszlikowski i Kubarska wytyczyli drogę na szczyt - "Golden Lunacy". Za to otrzymali Jedynkę - najbardziej prestiżową nagrodę dla polskich wspinaczy. Dwa lata później para wróciła na szczyt z parą zaprzyjaźnionych alpinistów (Joanną Onoszko i Zbigniewem Krośkiewiczem), by udokumentować wyprawę sprzed lat. Doszło do kłótni. Onoszko została usunięta z wyprawy. Po tym napisała powieść, która wywołała burzę w środowisku alpinistów.

REKLAMA

Alpiniści na wokandzie

"Sekretne życie motyli" trafiło do księgarń rok temu. Bohaterowie książki mogą zostać łatwo zidentyfikowani - to Kubarska i Kaszlikowski. Tuż po ukazaniu się książki ruszyła internetowa lawina, wspinaczkowe fora dyskusyjne zawrzały: czy wytyczona przez alpinistów droga rzeczywiście była tak trudna, jak ją przedstawili?

Pisarka debiutantka oskarżyła kolegów o kłamliwą relację z podróży na Grenlandię - jej zdaniem zdjęcia były komputerowo retuszowane, film to manipulacja rzeczywistością, a droga na szczyt nie była taka trudna, jak przedstawili ją alpiniści. Jednak książka opowiada nie tylko o wspinaczce. Onoszko pokazuje także prywatne życie bohaterów - czytamy m.in. o ich życiu intymnym, o wrogich relacjach, kłótniach, zazdrości. Zdaniem Kaszlikowskiego książka w rażący i czytelny sposób narusza jego dobra osobiste. Podróżnicy z prośbą o ich ochronę zwrócili się do sądu, który zakazał rozpowszechniania "Sekretnego życia motyli" do momentu wydania prawomocnego wyroku. Lepszą promocję trudno sobie wyobrazić.

Odebrana nagroda. "Szantaż"

Ogromne emocje w środowisku wzbudziła także decyzja kapituły Jedynki o odebraniu parze prestiżowej nagrody. W uzasadnieniu pisze m.in., że relacja budzi zbyt wiele wątpliwości, których alpiniści nie potrafili rozwiać. Zdaniem kapituły, nie było wielokilometrowej samotnej odysei kajakowej na wyspę Pam ani pionowej, mrożącej krew w żyłach ściany, które opisywali Kaszlikowski i Kubarska. . Skandal wokół Jedynki skomentowała tak: "oddaliśmy ją sami po nieeleganckiej propozycji (a raczej szantażu) ze strony Kapituły, która nie chciała dochodzić prawdy, a w trakcie spotkania cytowała nam fragmenty oczerniającej nas książki".

Alpiniści kontra "Golden Lunacy"

W warszawskim sądzie, za zamkniętymi drzwiami, ruszył właśnie proces o ochronę dóbr osobistych, jaki Kubarska i Kaszlikowski wytoczyli wydawnictwu Znak, Joannie Onoszko i sieci Empik. Żadna ze stron nie chciała komentować przebiegu sprawy, chociaż David i Eliza nawet na korytarzu sądowym nie rozstawali się z kamerą i aparatem fotograficznym, dokumentując wszystko, co dzieje dookoła. - Ten spektakl trwa na naszych oczach. Niestety kosztem mojego życia - podsumowuje na swojej stronie internetowej Eliza Kubarska.

REKLAMA

Wyprawa owiana tajemnicą

Rozstrzygająca w sprawie ma być pierwsza w historii polskiej wspinaczki wyprawa ekspedycyjna niezależnych alpinistów - mają ocenić, jak było naprawdę i czy relacja Kubarskiej i Kaszlikowskiego była wiarygodna.

Polski Związek Alpinizmu nie chce rozgłosu, dlatego szczegóły pierwszej polskiej wyprawy weryfikacyjnej owiane są tajemnicą. Wiadomo, że jej uczestnikami są trzej doświadczeni, niezależni i niezaangażowani po żadnej ze stron wspinacze. Po powrocie do kraju ich ustalenia trafią pod lupę specjalnej komisji weryfikacyjnej pod przewodnictwem alpinisty Janusza Majera.

David Kaszlikowski na swoim blogu tak komentuję decyzję PZA o ponownej grenlandzkiej ekspedycji: "A może to tylko ja mam problemy ze zrozumieniem, jak mogliśmy być na niedostępnym górskim szczycie, bez wspinaczki na niego? Idąc tym tropem, być może należałoby przesłuchać pilotów helikopterów latających nad Grenlandią (Air Greenland), bo być może wysadzili nas oni na szczycie, "pobiegaliśmy sobie po nim godzinkę, zrobiliśmy masę zdjęć", i odlecieliśmy. A może wszystko odbyło się jeszcze inaczej. Na przykład, nigdy nie wyjechaliśmy z Polski i logicznym byłoby przesłuchanie grafików, z którymi współpracujemy, bo może stworzyli nasz materiał fotograficzny od zera w komputerze - w tym nasze zdjęcia ze ściany, zdjęcia zjazdu ze szczytu, tak podobne do zdjęć naszych poprzedniczek z roku 2003. Polski Związek Alpinizmu postawił jednak na inną metodę "dochodzeniową", organizując wyprawę (nieeksploracyjną, w przeciwieństwie do naszej), na którą przeznaczono z Ministerstwa Sportu i Turystyki niebagatelną kwotę 18000 zł".

Niech to się wreszcie skończy

- Niech zrobią, ile się da - mówi TOK FM Marek Wierzbowski z Polskiego Związku Alpinizmu. - Nie chodzi tylko o powtórzenie drogi i zbadanie jej stopnia trudności, który jest osią całego sporu. Chłopcy jadą też po to, żeby realizować się sportowo i zrobić zupełnie nowe przejścia. Nie ma dla nas żadnego znaczenia, czy David i Eliza odbyli opisywaną w raportach "wielokilometrową samotną odyseję kajakową", nie ma sensu też przerzucanie się fotografiami, które budziły tyle kontrowersji. Najważniejsze jest wspinanie i wycena stopnia trudności drogi - tłumaczy.

REKLAMA

Zamieszkają w cieplutkim pokoju?

Jednak zdaniem Kaszlikowskiego we wspinaczce nie istnieje bezdyskusyjna metoda oceny drogi, szacunku stopnia trudności dokonuje się na podstawie wypadkowej odczuć i doświadczeń alpinistów. To sprawa subiektywna. - Z tego, co się dowiedziałem (z nieoficjalnych źródeł), powtarzający naszą drogę z ramienia PZA mają podpłynąć pod ścianę na łodzi motorowej, mieszkać w cieplutkim pokoju w wiosce 15 km dalej, o której w roku 2007, do czasu mojej relacji niewiele było w wiadomo. Jak na "kontrolę" to dość nietypowa wyprawa "śladem pierwszych zdobywców" - pisze David Kaszlikowski. A Marek Wierzbowski studzi emocje. - Musimy mieć twarde dowody, czarno na białym, bez żadnych spekulacji. A do tego potrzebny nam czas i przede wszystkim - spokój. To paranoja! Niedługo już w ogóle nie będziemy mówić o Tatrach i sportowych rekordach Polaków, tylko cały czas będziemy roztrząsać sprawę "Golden Lunacy"! A przecież góry stoją dalej! - mówi.

"Przeraża mnie ta dyskusja"

Artur Hajzer, zdobywca siedmiu ośmiotysięczników i autor nowych dróg m.in. na Manaslu i Annapurnie, nie czeka z biciem serca na rezultaty letniej wyprawy weryfikacyjnej. - Porusza i przeraża mnie jednocześnie ton i kultura (a w zasadzie jej brak) w dyskusji o "Golden Lunacy". W środowisku doszło do pęknięcia, które moim zdaniem jest nie do zasypania - mówi doświadczony alpinista. - Pewnie mało kto pamięta, o co w tej całej sprawie chodzi, a górskie mistyfikacje już się w historii zdarzały. W 1906 roku było słynne niby-wejście Frederica Cooka na McKinleya, a w 2010 niby-wejście Christiana Stangla na K2. Tylko że w tym wypadku absolutnie nie mamy z czymś takim do czynienia, chodzi po prostu o zawyżenie trudności drogi wspinaczkowej - dodaje.

Artur Hajzer zasiadał w kapitule Jedynki i jako jeden z nielicznych był przeciwny odebraniu wspinaczom nagrody, bo - jak tłumaczy - nie widział przesłanek i nowych faktów. - Chciałem zapobiec niepotrzebnemu konfliktowi. Dla mnie to widowisko jest żenujące, nie mamy na razie żadnych dowodów, tylko słowo przeciwko słowu. To przypomina polowanie na czarownice - komentuje. I zapewnia: - Takich spokojnych i wyważonych głosów w tej emocjonującej dyskusji jest więcej. Są jednak za słabo słyszalne.

"Nie róbmy z tego Tańca z gwiazdami"

W ubiegłym roku głos ws. "Golden Lunacy" zabrał też Wojciech Kurtyka, współtwórca i najwybitniejszy praktyk stylu alpejskiego w himalaizmie, który przestrzegał przed robieniem z ludzi gór "tandetnego Tańca z gwiazdami". - Cytat w swojej wymowie ogólnie może słuszny - twierdzi Hajzer. - Ale nie ma pewności, czy sprawiedliwie dotknął Davida i Elizę. Dalszy ciąg był taki, że David określił na blogu metody Kurtyki jako ubeckie - no i dyskusja się skończyła, a zaczęła się nakręcać spirala nienawiści. Takich punktów zapalnych i wątków pobocznych z udziałem różnych osób w całej tej historii było znacznie więcej.

REKLAMA

- Nie trzeba być wcale ekspertem, żeby się zorientować, że tu wcale nie chodzi o góry, tylko o osobiste rozgrywki. W Polsce mamy kilkadziesiąt tysięcy alpinistów, a tu zaperzyło się kilka osób i teraz się gryzie. Najważniejsze jest wspinanie, a nie afera. Chyba za bardzo zbliżyliśmy się do polityki - dodaje Marek Wierzbicki.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory