Nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy na pewnej ławeczce w parku, w słoneczne wiosenne przedpołudnie usiądzie trzech nobliwych staruszków: Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein i Tomasz Sakiewicz. Panowie popijając coca colę i popalając lulki wspomną chwałę dawnych dni, a własciwie przedsionek chwały i jeden jedyny moment pamiętnej kampanii 2011.
Choć minęło wiele lat, duzo się wydarzyło dobrego i złego, oni nadal nie mogą pojąć jak to się stało, że ich idol Jarosław Kaczyński, którego sondaże szły w górę i w kilku nawet wyprzedzał swego najgroźniejszego wrogaTuska , w momencie gdy kampania łagodności szczytowała, a prezes jako dobry wujek tulił dzieciaczki na konferencjach prasowych i gościł w domostwach zgnębionych paprykarzy, nagle ni stego ni z owego wypalił o chcących nas podporządkować Niemcach, Angeli Merkel ze Stasi, a pytających o to dziennikarzom przypinał łatkę niemieckich sługusów? Po jaką cholerę złoty chłopiec Adam Hofamn zapowiadał pozywanie przez PIS niemieckich mediów do sądu i to na cztery dni przed końcem kampanii? Co takiego pękło w stonowanej dotąd minister Fotydze, że nagle w jej przekonaniu budowa Stadionu Narodowego stała się przejawem proniemieckiej, a zarazem antypolskiej działalności?
Czy była w tym jakaś głębsza myśl, rozbłysk geniuszu prezesa, który w wyniku knowań wrogich sił jednak nie przełożył się na sukces, czy też po prostu Kaczyński nie wytrzymał i na finiszu wypalił "starym dobrym pisomówstwem" ? Przecież skoro opublikował ksiązkę w apogeum kampanii wyborczej musiał zakładać, że ktoś ją przeczyta, zwłaszcza dziennikarze.
Tej tajemnicy nobliwi publicyści nie są w stanie rozwiązać. Prezes PIS zabierze zapewne ją do grobu, przez co obok zabójstwa Kenedyego, zamachu na Papieża i całunu Turyńskiego będzie ona przedmiotem badań naukowców po kres dziejów.
