piątek, 19 stycznia 2018

91. Ślady króliczych łap na śniegu, czyli opowieść o samuraju, jego mieczu i wielkiej miłości ("Hakuoki: Kyoto Winds")

Na wstępie chciałabym przeprosić Was za prawie trzy tygodnie przerwy we wpisach. Jest to spowodowane z jednej strony życiem prywatnym (i bardzo częstym przynoszeniem pracy do domu), a z drugiej faktem, że ogrywam coś jeszcze, co będzie wymagać zrecenzowania wszystkich wątków w jednym wpisie. W ramach zadośćuczynienia zdradzę jedynie, że będzie to coś, czego jeszcze u mnie na blogu nie było. Dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie j jednocześnie zapraszam Was do lektury kolejnego swojego wpisu.


Przyznam szczerze, że miałam z Saito pewien problem, głównie dlatego, że zarówno swoim wyglądem (zgadza się nawet fryzura, rysy twarzy i kolor yukaty!), jak i zachowaniem bardzo przypomina chłopaka, w którym kochałam się w przeszłości przez bitych pięć lat. Nic zatem dziwnego, że jego wątek był dla mnie małą podróżą w przeszłość, która pozwoliła mi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nadal cenię w mężczyznach te same cechy, które ceniłam dziesięć lat temu.

Saito poznajemy niemalże od razu, ponieważ jest jednym z mężczyzn, którzy ratują nas przed roninami i Furiami. Od początku daje się nam postać jako całkowicie oddany sprawie zawodowiec, który jedynie wykonuje rozkazy. Nie jest osobą zimną czy odpychającą, ale wyczuwamy wyraźny dystans. To nie jest rycerz na białym koniu, który uratował damę z opresji, a samuraj, który otrzymał taki rozkaz od swojego przełożonego, a rozkaz w świecie katany to rzecz święta. Mimo to po pierwszej spędzonej w siedzibie Shinsengumi nocy poznajemy jego nieco bardziej ludzkie oblicze, kiedy Souji zaczyna się z nami droczyć, mówiąc, że odwiedził nas w nocy i spałyśmy jak kamień, niezależnie od tego, czego dotykał - Saito wkracza wtedy do akcji, twierdząc, że nic takiego nie miało miejsca. Później spotykamy go ponownie (również razem z Okitą) podczas naszej pierwszej "nielegalnej" wędrówki po siedzibie. Panowie zgadzają się na to, byśmy po uzyskaniu pozwolenia dołączały do nich podczas ich patroli (wszak przybyłyśmy do Kioto, żeby odnaleźć swojego ojca!), ale najpierw chcą sprawdzić, czy potrafimy posługiwać się swoim kodachi, by w razie czego móc się obronić. Saito prosi nas, żebyśmy go zaatakowały i chociaż długo nie możemy się na to zdecydować, bojąc się, że zrobimy mu krzywdę, w końcu sięgamy po miecz. I... spotykamy się z niespodziewanym oporem w postaci ostrza katany mężczyzny. Okazuje się bowiem, że Saito trenuje iai - sztukę władania mieczem polegającą na szybkim wyjmowaniem go z pochwy i wykonywaniem w ten sposób błyskawicznego cięcia pozwalającego przeciwnikowi umrzeć, zanim sobie to w ogóle uświadomi. Nas oczywiście nie czeka tak okrutny los, ale nie zmienia to faktu, że wypowiedziane przez Saito ostrzeżenie: "Uważaj, żeby nie podłożyć się w walce pod mój miecz" będziemy traktować jak najbardziej dosłownie.


Miecz jest zresztą prawdziwym oczkiem w głowie naszego samuraja. Saito jest z natury cichy i małomówny, a w pewnych tematach nawet nieśmiały - kiedy jednak rozmowa zbacza na tory mieczy, usta mu się wręcz nie zamykają. Zdaje się być naprawdę zafascynowany tym tematem. To właśnie od niego dowiadujemy się, że miecz jest przedłużeniem ręki mężczyzny i duszą wojownika, dlatego nie może być wykuty z byle czego i przez byle kogo. I że może zarówno odbierać życie (jak wiele razy - tego Saito nie jest w stanie zliczyć), jak również je ratować. Ratowania doświadczamy zresztą z ręki mężczyzny nie raz i nie dwa, chociaż niekoniecznie przy pomocy miecza. Saito bowiem jedynie na pozór sprawia wrażenie osoby chłodnej i wycofanej - w rzeczywistości jest bardzo wrażliwy i współczujący, chociaż się z tym nie afiszuje i prędzej zachowa to dla siebie, niż odmówi wykonania rozkazu. Jeżeli jednak polecono mu nas chronić, to będzie robił to pod każdym względem, ze wszystkich sił i bez najmniejszego nawet wahania. Nawet jeśli oficjalnie przestanie być członkiem Shinsengumi. Jeśli będzie musiał stanąć do walki z o wiele potężniejszym od siebie demonem, z którym nie będzie miał najmniejszych szans wygrać - zrobi to.

Saito przypomniał mi, co kochałam w chłopaku, który przez pięć lat był dla mnie najważniejszy na świecie (choć kiedy w końcu po tym czasie zebrałam się, żeby wyznać mu swoje uczucie, dowiedziałam się, że nie jestem w jego typie): tę nienachalną pewność siebie, wierność swoim przekonaniom, posiadanie pasji. To, że podobnie jak Saito nie musiał niczego nikomu udowadniać, nie próbował się na siłę zmieniać. Po prostu robił swoje. Obrał drogę, którą konsekwentnie podążał, na zawsze i na wieczność, bez żadnego "ale" ani "dlaczego ja". I to, że pomimo całej swojej powagi był niezwykle uroczym mężczyzną. Jeżeli kiedykolwiek zdecydujecie się na bliższe zapoznanie z Saito, słowo "króliczek" na zawsze będzie już kojarzyć się Wam z jego ciepłymi dłońmi.



Mimo to mam z Saito pewien problem i to wcale nie ze względu na sentyment. Jego wątek przez pierwszą połowę jawił mi się jako wręcz idealny i byłam niemalże pewna, że nasz małomówny samuraj pobije w moich oczach troskliwego Haradę. Szalenie podobało mi się to, w jaki sposób rozpisano rozwój relacji między nim i Yukimurą, i jak przez pozorną obojętność i chłód mężczyzny przebijały się pokłady ciepła i opiekuńczości. W pewnym momencie jednak wszystko jakby wzięło w łeb i wątek zaczął staczać się po równi pochyłej, a z wrażliwego Saito wypłynęły pokłady buraczanego chamstwa, kiedy za wszelką cenę próbował nam udowodnić, jak niewiele dla niego znaczymy i jest mu zupełnie wszystko jedno, czy przeżyjemy, czy też nie. I chociaż jest to oczywisty bullshit, nasze przypuszczenia nie są w stanie niczego uratować. Saito staje się zimny i nie reaguje nawet na troskę, którą okazujemy mu, kiedy po walce z Kazamą wypija Wodę Życia. I chociaż rozumiem, że musi tkwić w tym jakaś metoda, to pierwszej części gry brakuje czegoś, co przy końcu utwierdziłoby nas w przekonaniu, że jesteśmy na dobrej drodze. Ja w każdym razie odczuwałam ogromny niedosyt.

Mam jednak szczerą nadzieję, że w dalszej części gry wszystko się ułoży i moje spotkanie z pełnym uroku małomównym mężczyzną tym razem zakończy się happy endem.

8 komentarzy:

  1. Ciekawa gra przygodowa. Gdzie można takie dostać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest gra przygodowa. Gdybyś przeczytał chociaż nazwę bloga, wiedziałbyś, o jakie gry chodzi. Serio, ludzie, jak już się na siłę reklamujecie, to róbcie to z sensem.

      Usuń
    2. Musiałbym chyba przeczytać opis tego bloga, żeby to zrozumieć... Nie grałem nigdy w nic takiego i wygląda dla mnie jak przygodówka :P Wybacz, że nie jestem gamerem, a zaprosiłaś mnie na blog gamerski xD

      Usuń
    3. "Wygląda" - gdybyś przeczytał opis, wiedziałbyś, że z przygodówką ta gra nie ma niczego wspólnego. I zaprosiłam Cię trochę podchwytliwie, zastanawiając się, czy ludzie, którzy wyznają zasadę "kom za kom" rzeczywiście czytają wpisy na innych blogach. Teraz już wiem, że nie czytają.

      Usuń
  2. Tak to sobie tłumacz. I nie piszę nigdzie kom za kom... Ogarnij się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli rozumiem, że po prostu lubisz prosić randomowych ludzi o adresy ich blogów, komentować wszystkie jak leci (bez przeczytania) i w zamian prosić o jedynie ZAJRZENIE do Ciebie? Dobry jesteś.

      Usuń
    2. Dokładnie tak robię, z tym, że czytam posty, ale nikt się nie czepia, że nie nazwałem czegoś dokładnie tak samo :P Jesteś pierwszą osobą, która od listopada robi mi tak dziwne problemy, ale chyba po prostu jesteś dosyć specyficzna. EOT ode mnie, bo ta dyskusja do niczego nie prowadzi, oprócz tego, że próbujesz mi wmówić, że nie przeczytałem nudnego posta o ciekawym zjawisku, dlatego chciałem je sam zgłębić :P

      Usuń
    3. Nie wiem, jak jest w Twoim świecie blogowania, ale w moim komentarz powinien odnosić się do treści. I nie, odniesieniem się do treści nie jest wyjście z założenia "O, to jakaś gra. To napiszę, że ciekawa i zapytam, gdzie ją kupić. Będzie z głowy". A ja czegoś takiego nie toleruję. Jak się reklamujesz, to nie po najcieńszej linii oporu. Taka mała rada na przyszłość.

      Usuń