Sroczyński: Kaczyński oddaje władzę. To ruch na granicy geniuszu. Nie stać na to polityków opozycji

Grzegorz Sroczyński
Odwołanie Szydło i zastąpienie jej Morawieckim to nie jest zmiana "pani nikt" na "pana nikt". To nie jest kosmetyka. Jesteśmy świadkami zasadniczej zmiany w obozie władzy.

Kaczyński rozpoczął proces oddawania partii, odsuwania się w cień. „Chciałbym być emerytowanym zbawcą narodu” - powiedział w 1994 r. Teresie Torańskiej. I właśnie ten plan realizuje. Przemawiają za tym trzy argumenty.

Po pierwsze Kaczyński zrobił Morawieckiego premierem wbrew partii i wbrew elektoratowi. Miny posłów PiS, wychodzących z biurowca przy Nowogrodzkiej po ogłoszeniu tej decyzji, wyrażały kompletne osłupienie. Elektorat PiS zawył, że „nasza Beatka” została kopnięta w tyłek. Prawicowe media zalała fala wściekłych komentarzy i sprzecznych interpretacji.

Natomiast liberalni publicyści natychmiast ogłosili: „To nic nieznacząca zmiana”. „Kaczyński nadal będzie wszystkim sterował”. „Chce mieć kolejnego wykonawcę poleceń”. Nic bardziej mylnego. Gdyby chodziło o nic nieznaczącą zmianę, Kaczyński nie ryzykowałby wściekłość partii, buntu pisowskich koterii i dezorientacji własnego elektoratu. To ryzyko podjął właśnie dlatego, że premierostwo Morawieckiego uważa za przełom.

"Wymyśl, jak pozbyć się Macierewicza"

Po drugie w powołanym właśnie rządzie nie zmienił się żaden minister. „Znowu umeblował rząd Morawieckiemu, tak jak umeblował Szydło” - mówi wielu. To również mylna interpretacja. Kaczyński, nie usuwając teraz nikogo (nawet Waszczykowskiego, którego ma serdecznie dość) daje sygnał, że wszystkie zamiany pozostawia nowemu premierowi. Morawiecki ma pokazać, czy sobie z tym poradzi.

Komunikat Kaczyńskiego brzmi tak: „Bierz władzę, przekonaj do siebie elektorat, dogadaj się z pisowskimi koteriami i sam zdecyduj, kogo chcesz wymienić. Wymyśl, jak pozbyć się Macierewicza tak, żeby później nie fiknął. Jak pozbyć się Szyszko, żeby Rydzyk się nie wściekał”. Jeśli Morawiecki sprawnie obsłuży pisowskie koterie, przekona do siebie partię, Kaczyński będzie mu przekazywał kolejne kawałki swojej władzy.

Kaczyński oddaje swoje miejsce

Po trzecie wreszcie - przecież to Kaczyński miał zostać premierem! Decyzja była już prawie podjęta. Odstąpienie fotela Morawieckiemu to jasny sygnał dla partii: „Oddaję mu własne miejsce. Na razie w rządzie, a w przyszłości - być może - również w partii. Macie się z tym pogodzić, chociaż bardzo wam się to nie podoba”.

Kaczyński nie miał zresztą zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o wyznaczenie swojego następcy. Wśród dworu, który go otacza nie ma żadnej osobowości. Są to ludzie sterani w bojach, wierni, pracowici i lojalni do szpiku kości. Te cechy były potrzebne, gdy PC, a później PiS znajdowało się w oblężonej twierdzy, atakowane ze wszystkich stron i demonizowane przez media. Jedyna osoba w tym gronie, która ma inteligencję przywódcy - Joachim Brudziński - nie znalazł w sobie wystarczającej determinacji, żeby walczyć o przywództwo.

Zwyciężyła lojalność, jedyna cecha, którą to całe towarzystwo posiada w nadmiarze. Bo poza tym są mierni. Nie bez powodu Mariusz Błaszczak nazywany jest w partii „domofonem Kaczyńskiego”, co dobrze opisuje poziom jego inteligencji. Kaczyński wie - bo musi wiedzieć - jacy otaczają go ludzie i pewnie nimi trochę pogardza. Wie również, że aby partia przetrwała następne dziesięć lat, nie może jej zostawić w rękach miernot. Również rządzenie przy pomocy takich ludzi coraz bardziej grzęźnie, bo każdy biega do prezesa z najdrobniejszą sprawą, sznurek limuzyn ministerialnych codziennie stoi na Nowogrodzkiej, co Kaczyńskiego w końcu może zadręczyć na śmierć.

Nie przespał momentu na zmianę przywództwa

Jan Rokita w tygodniu „wSieci” stawia podobne tezy. I pisze, że oddając władzę Morawieckiemu Kaczyński ryzykuje rozbiciem obozu „dobrej zmiany”. Partia może się po prostu zbuntować. Ale Rokita słusznie dodaje, że takie ryzykowanie jest typowe dla Kaczyńskiego. Tak samo postawił wszystko na jedną kartę w 2007 roku, kiedy zarządził przyspieszone wybory. Teraz też stawia wszystko na jedną kartę i ta karta nazywa się Morawiecki.

Na dokonanie tej wolty Kaczyński wybrał najlepszy moment. Dba o sukcesję w partii nie w momencie kryzysu, spadku sondaży, nie wtedy, kiedy imperium się chwieje. Robi to właśnie teraz, kiedy wszystko idzie świetnie. Unika tym samym najczęstszego błędu wielkich firm, które upojone sukcesami przesypiają moment, gdy trzeba dokonać zmiany przywództwa.

Kaczyński znów jest trzy kroki przed wszystkimi. Chce oddać partię czterdziestolatkowi, czyli robi to, na co nie stać polityków opozycji. Ciężko mi podziwiać człowieka, z którym tak fundamentalnie się nie zgadzam, którego wiele działań uważam za szkodliwe dla państwa. Ale oddanie premierostwa Morawieckiemu to ruch na granicy geniuszu. Kaczyński to dziś jedyny polski polityk, który potrafi schować własne ego w imię długoterminowych celów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.