sobota, 31 marca 2018

102. Radosnych Świąt Wielkiej Nocy + pożegnanie z "Wind Breakerem"!

Chociaż wiosna miała spore problemy ze zjawieniem się w tym roku (u mnie jeszcze przedwczoraj padał śnieg!), to święta nadeszły, ciesząc nas kolorowymi pisankami, barankami z ciasta, dyngusem (obowiązkowo mokrym, chociaż mam wrażenie, że ta tradycja nieszczęśliwie odchodzi już u nas do lamusa) i pełnymi ciepła chwilami spędzonymi w rodzinnym gronie. Mam szczerą nadzieję, że Wasze święta tak właśnie wyglądają i są okazją do czegoś więcej niż napełnienie brzucha paschą wielkanocną i sałatką jarzynową babci (wybaczcie, rozmarzyłam się teraz). Pamiętajcie, że drugiego 2018 roku już nie będzie, więc wykorzystajcie ten czas na odpoczynek, refleksję i zrobienie komuś czegoś najmilszego na świecie. 

Zdrowia!


Niestety, nie udało mi wyrobić się z przejściem kolejnej ścieżki w grze otome, więc opowiem Wam dzisiaj o czymś szczególnym, niewygodnym i bardzo dla mnie bolesnym, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że będzie to mało świąteczne. Jakiś (dłuższy) czas temu opublikowałam na blogu recenzję pierwszego tomu koreańskiego komiksu "Wind Breaker" (kto nie czytał, niech zerknie tutaj: http://tnij.at/windbreaker) Otrzymałam go od wschodzącego na naszym rynku wydawnictwa Red Sun, które wstępnie było zainteresowane stałą współpracą, ale po ujrzeniu mojej opinii z niej zrezygnowało, mimo że recenzja była generalnie pozytywna (podejrzewam, że zabolały uwagi merytoryczne). Jakiś czas temu zakupiłam tom drugi, żeby poznać dalsze przygody Jo Ji, Minu, Han Nana i paru innych postgaci, które polubiłam wcześniej. Zwykle nie przepadam za sportówkami, bo tego typu komiksy to kompletnie nie moja bajka, ale uwielbiam styl Yongseoka Jo i fakt, że wykreował bardzo realistyczną opowieść o życiu nastolatków: w "Wind Breakerze" brak bezsensownych głupawek, problemy bohaterów nie są przedramatyzowane ani wydumane, a każda z postaci to opowieść sama w sobie. Fajnie się to czyta, chociaż jakość polskiego wydania pozostawia sporo do życzenia: o ile technicznie jest bez zarzutu (pomijając literówkę w tytule na grzbiecie - na szczęście Red Sun dodawało do trefnych komiksów naklejkę z poprawką), bo mamy solidną, sztywną okładkę i wysokiej jakości papier kredowy, o tyle bardzo zawodzi redakcja i korekta tekstu. Przecinki w złych miejscach, zła odmiana imion, szyk wyrazów w zdaniach, którego nie powstydziłby się sam Mistrz Yoda, i bardzo ugrzecznione tłumaczenie, które zupełnie nie pasowało do sytuacji, wieku bohaterów i wydźwięku samego komiksu. To są jednak rzeczy, które wschodzącemu wydawnictwu potrafię wybaczyć.

Jest natomiast inna rzecz, z którą ciężko mi się pogodzić - jest to fakt, że drugi tom przygód charakternych rowerzystów to jednocześnie ostatni wydany w naszym kraju. Wydawnictwo nieoficjalnie bowiem zakończyło działalność: ostatni post na ich fanpage'u pochodzi z marca ubiegłego roku, a drugi zapowiedziany tytuł - "Dark Air" - do tej pory się nie ukazał. Nie ma nikogo, kto dbałby o klientów (również tych potencjalnych, bo widzę, że w oficjalnym sklepie "Wind Breaker" jest jeszcze do kupienia - aczkolwiek ze względu na brak jakiegokolwiek znaku życia ze strony wydawnictwa, polecam zaopatrzyć się w komiks gdzie indziej) i powiedział im choćby: "Hej, było fajnie, ale prowadzenie wydawnictwa mangowego to jednak nie jest to. Dzięki, że z nami byliście". Ja w takiej sytuacji czuję się zwyczajnie oszukana.

I żeby nie było - wiem, jak wygląda prowadzenie wydawnictwa mangowego. Wiem, że jest rzeczą praktycznie niemożliwą, żeby nowe wydawnictwo dostało licencję na znaną serię. Wiem, że na początku nie stać go na opłacenie dobrego redaktora lub korektora, więc do pracy nad tekstem zatrudnia znajomych i znajomych znajomych. Wiem, że trzeba naprawdę sporo czekać, zanim inwestycja w dany tytuł się zwróci. Wiem, że polscy odbiorcy mangi są wybredni i potrafią szukać dziury w całym. Ale to jest biznes. Red Sun wybrało szalenie ciekawy pierwszy tytuł, bo "Wind Breaker" to dobrze napisana i narysowana, fascynująca opowieść. Tylko wybór komiksu, którego w Polsce praktycznie nikt nie zna, to strzał w kolano. A jeśli komiks ten trzeba wydać w kolorze, to jest to już odstrzelona noga. Bo on w cenie 20 zł za tom się nie zwróci, więc trzeba tę cenę podwyższyć, a polscy mangowcy kręcą nosem na wszystko, co kosztuje powyżej magicznych 22 zł. Nie pomógł też fakt, że "Wind Breaker" nie jest jednotomówką, a spora ilość ludzi nie ufa wydawnictwom odnośnie terminowości (i tutaj trzeba podziękować za to samym wydawnictwom) i decyzję o zakupie serii podejmuje dopiero wtedy, kiedy jest w pełni wydana. A wydawca do wypuszczenia spod swoich skrzydeł kolejnych tomów potrzebuje pieniędzy. Zresztą, "Wind Breakera" być może kupiłoby więcej osób, gdyby komiks był należycie zareklamowany - to nie są już te czasy, kiedy na polskim rynku ukazywało się zaledwie parę tytułów i ludzie kupowali wszystko, co leci. Dzisiaj o klienta trzeba walczyć. I trzeba mieć świadomość, że tutaj - jak w każdym biznesie - mija zwykle długi czas, nim zacznie się zarabiać, że trzeba zawczasu przygotować większą ilość kasy i wyhodować sobie na tyłku wyjątkowo twardą skórę. I że jak chce się mieć dobrze wydany komiks, to trzeba mieć do tego ludzi: nie znajomych i znajomych znajomych, ale tych, którzy znają się na swojej robocie. I że tacy ludzie nie godzą się pracować za "Wpiszesz sobie do CV" ani "Jak się wydawnictwo rozkręci, to coś z tego będziesz mieć".

Jeśli przez przypadek ktoś z Redu Sun to przeczyta, to życzę im wesołych świąt, a Was zapraszam do zapoznania się z przygodami Jo Ji i spółki w języku angielskim:


7 komentarzy:

  1. Dziękujemy bardzo za życzenia :) Również życzę Tobie zdrowych, radosnych, spokojnych Świąt spędzonych radośnie w rodzinnym gronie :)

    Trochę żal, że tylko na 2 tomach się manga skończyła na polskim rynku.

    Z mangami mało popularnymi niestety zawsze jest problem, że mało kto się zdecyduje wydać na nie powyżej 20 zł. Niby zrozumiałe, każdy chce po jak najniższej cenie kupić tomik, ale też i wydawnictwo chce zarobić na tym. I to takie błędne koło niestety. Teraz to walka o klienta, mnóstwo sklepów, wydawnictw mangowych się pootwierało. Np jak do Empiku się wejdzie jest półka z mangami i jest tak naprawdę w czym wybierać. Tylko właśnie znajdzie się tam raczej bardziej popularne serie, bo mniej to ze świecą szukać albo tylko na internecie gdzieś kupić. A jeśli nie ma polskiego wydania to pozostaje nam tylko czytanie angielskich wersji online. Chociaż też z tym jest problem, kiedy mam jakąś fajną mangę, ale że mało popularna to czasami nawet po angielsku ciężko znaleźć :(

    A jeszcze jedno, chciałam wejść w link, który dałaś ze swoją recenzją, ale mi nie działa ;( Czy możesz dać jakiś bardziej konkretny namiar, gdzie to znaleźć?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy obrazek z początku posta jest Twojego autorstwa? Jeśli nie to powinnaś go podpisać i podać/podlinkować źródło, inaczej jest to kradzież i przywłaszczenie. Niby jesteś przeciwko piractwu, ale nie masz już nic przeciwko kradzieży fanartów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obrazek znalazłam tutaj, niestety nie ma żadnych informacji o artyście, który go wykonał. Jeśli go znasz, to daj mi znać, a odpowiedni podpis i link do galerii się pojawią. :)

      Link: https://pl.pinterest.com/pin/369084131952765764/

      Usuń
  3. Nie czytałam Wind Breakera, bo staram się unikać tytułów po polsku, ale szkoda, że zarówno tytuł jak i wydawnictwo znikają z polskiego rynku. Wydawnictwa wydające mangi, ale również te zajmujące się literaturą azjatycką są naprawdę wciąż na niszowym poziomie w Polsce, a bardzo szkoda. Napisałam, że staram się unikać tytułów wydanych u nas, bo kupuję rzeczy po japońsku, niemniej od czasu do czasu staram się kupić jakąś mangę, która wyjątkowo mnie zachwyciła (dotyczy to tylko komiksów), żeby wesprzeć wydawnictwo :). Ale kategorycznie unikam literatury wydanej u nas, na znak swego rodzaju protestu ;). Otóż większość książek japońskich wydawanych u nas to przekłady z angielskiego (!!), a nie z oryginału japońskiego, co jest po prostu karygodne. Sytuacja ma się inaczej z mangami, bo z tego co wiem to głównie tłumaczy się z japońskiego... Nie wiem jak sytuacja ma się z Wind Breakerem...

    Z trochę innej strony, gram kolejny raz w Amnesię, zaczęłam oczywiście od Shina i w wersji japońskiej nie wydaje się wcale aż taki gburowaty ;). Ma swoje momenty, ale to potem jest jakoś usprawiedliwiane, przynajmniej według mnie :).

    Masz swój ulubiony typ bohatera? Tsundere, Kuudere, itd... Ja osobiście uwielbiam yandere (niestety Toma <3), ale większość ich raczej nie znosi xD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, chociaż osobiście wolę klimatyczne tłumaczenie zrobione z angielskiego niż kulawe z azjatyckiego, a to się w branży growej niestety często zdarza. Znam nawet przypadek gry, w której w angielskiej wersji wykreowano bohaterowi inny charakter niż w japońskiej i podmieniono parę kwestii, co wyszło grze na plus.

      Co do ulubionego typu, to nie posiadam takiego. Zwykle lubię yandere, bo są kontrastowymi, mocnymi postaciami, ale generalnie najbardziej przypadają mi do gustu po prostu bohaterowie dobrze wykreowani. Czy to są yandere, czy tsundere, czy coś jeszcze innego, to nie ma znaczenia.

      Usuń