Manchester by the Sea - recenzja

czwartek, lutego 23, 2017



Kenneth Lonergan nie jest płodnym reżyserem. W swoim reżyserskim debiucie „Możesz na mnie liczyć” z 2000 roku zachwycił krytyków i widzów na całym świecie, przede wszystkim świetnie napisanym scenariuszem. Na jego kolejny film trzeba było czekać aż 11 lat i szybko okazało się, że nie było warto. „Margaret” nie była choć w połowie tak dobra, jak poprzedni film Lonergana, poruszająca ważne społeczne wątki, ale robiąc to po macoszemu. Reżyser nie zamierzał załamywać się porażką i kilka lat później spłodził jeden z najlepszych scenariuszy ostatnich lat. Nawet jeżeli jego kolejny film miałby okazać się ponownie klapą, to Lonergan już na zawsze zostanie zapamiętany przez pryzmat świetnego „Manchester by the Sea”.

Lee Chandler (Casey Affleck) wiedzie spokojne i skromne życie w Bostonie z daleka od rodzinnego Manchesteru, pracując w charakterze dozorcy, dorabiający na boku jako złota rączka. Nagle dowiaduje się, że jego śmiertelnie chory brat Joe (Kyle Chandler) zmarł, a Lee jest najbliższą rodziną dla osieroconego Patricka (Lucas Hedges). Lee musi wrócić do miasta, z którego przed laty w obliczu tragedii uciekł. Z dorastającym Patrickiem nie może złapać wspólnego języka, ale w obliczu zaistniałej sytuacji mężczyźni będą musieli ze sobą żyć.


„Manchester by the Sea” nie jest typowym dramatem. Jest to film bardzo wyciszony, subtelny, ograniczający skrajne emocje jak tylko może. A przecież tragedii tu nie brakuje, począwszy od postaci Lee Chandlera, przez pojawiającego się w retrospekcjach Joe, po nastoletniego Patricka, który po śmierci ojca stara się wieść normalne życie. Niemal każda z pojawiających się w filmie postaci jest postacią na swój sposób tragiczną. Lee musi zmagać się z demonami przeszłości, które do końca życia naznaczyły jego, jak i jego byłą żonę Randi (Michelle Williams). Ale tam gdzie Lee poddał się, z dnia na dzień jedynie egzystując, tam Randi stara się poukładać życie na nowo. Nieuchronne spotkanie z byłą żoną to nie jedyna przeszkoda na drodze Lee do osadzenia się na nowo w rodzinnej miejscowości. Chandler zmagać musi się również z ostracyzmem ze strony lokalnej społeczności. Życie doświadczyło Lee, a teraz zrzuca mu na garb dorastającego bratanka.

W retrospekcjach widzimy, że Lee miał bardzo dobry kontakt z kilkuletnim Patrickiem, ale po tylu latach ciężko im złapać wspólny język. Mężczyzna nie chce być dla chłopaka substytutem ojca, ale z obowiązku prawnego stał się jego opiekunem, oraz powiernikiem majątku jego brata, który w testamencie przepisał na swojego syna, który dopiero po ukończeniu 21 roku życia, będzie mógł nim swobodne dysponować. Patrick ma poważne plany kontynuowania pracy swojego ojca i sprzeciwia się sprzedania rozpadającej się łodzi. Lee natomiast nie może pozostać w Manchesterze i pragnie jak najszybciej wrócić do Bostonu. Wszystko to prowadzi do wewnętrznego konfliktu Chandlerów, gdzie rodzinny dramat staje się jedynie tłem dla całej reszty wydarzeń.


Kenneth Lonergan nie ocenia swoich bohaterów, nie daje im egzaltować swoich emocji, jego film nie daje prostych odpowiedzi. W całej produkcji są tylko dwie mocno emocjonalne sceny. Pierwsza już w połowie filmu, w której dowiadujemy się o tragedii, która dotknęła Lee. Co prawda mam pewne zastrzeżenie co do doboru muzyki w tej scenie, która niepotrzebnie próbuje sterować emocjami widza. W drugiej pod koniec filmu dojdzie do pierwszej konfrontacji po latach między Lee a Randi. Ale w ponad dwugodzinnej produkcji reżyser idealnie wyważa wątki, dzieli się z widzem retrospekcjami poszerzającymi wiedzę o głównym bohaterze. Bo Lee jest postacią niejednoznaczną. W jednej chwili potrafi być sympatycznym i kulturalnym facetem, skorym do pomocy, idącym na ustępstwa w zwariowanym życiu Patricka, z drugiej wyładowuje swoje emocje poprzez alkohol i wszczynanie bójek w barach. 


„Manchester by the Sea” stoi nie tylko genialnym scenariuszem, w którym w całej tej wyciszonej tragedii znalazło się sporo miejsca dla humoru (czasami czarnego), ale przede wszystkim grą aktorską. Casey Affleck jest w tym filmie wybitny. Może i to mocne słowa, ale w pełni uzasadnione. Młodszy z braci Afflecków nie tylko wyszedł z cienia popularniejszego brata, ale zaliczył jedną z najlepszych ról w całej historii kinematografii. Łatwo Lee polubić, zrozumieć i mu współczuć, a wszystko to dzięki doskonale dobranym środkom aktorskim Casey’a Afflecka. Jeżeli Akademia nie nagrodzi aktora Oscarem, będzie to kradzież nie tylko cennej statuetki dla aktora, ale przede wszystkim jawne okradanie kultury, której należy się upamiętnienie tak wielkiej roli. Na pochwały zasługuje również Lucas Hedges, który co prawda nominację otrzymał, ale to wszystko na co może w tej chwili liczyć. Lecz jest wschodzącą gwiazdą kina i jeżeli nadal będzie rozwijał się w takim tempie, już niedługo może zawojować Hollywood. Nie dziwi także nominacja dla Michelle Williams. Była to mała, ale subtelna i bardzo ważna rola, w której aktorka wyraziła wszystkie emocje swojej bohaterki w tej jednej szczególnej scenie rozmowy z Lee. I tylko Kyle Chandlera szkoda, że na ekranie jest go tak mało, bo po serialu „Bloodline” aktor udowodnił, doskonale odnajduje się w dramatach obyczajowych.


Po obejrzeniu „Manchester by the Sea” nie przychodzi żadna refleksja, nie ma łez, ani burzy emocji. Jest za to przyjemne poczucie melancholii i przygnębienia, co jest bardzo trudne do osiągnięcia, tym bardziej, że to film pozostający w pamięci na długo. Nie za sprawą tanich chwytów emocjonalnych, a nieszablonowej i zaskakująco prawdziwie uczłowieczonej historii ze świetnie napisanymi i jeszcze lepiej odegranymi postaciami. Najlepszy dramat 2016 roku? Śmiem twierdzić, że to jedna z najlepszych produkcji XXI wieku.

Ocena: 9/10

foto: materiały prasowe

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty