Filo–Sofija
Nr 15 (2011/4), s. 981-999
ISSN 1642-3267
Alvin Plantinga
O uznawaniu przekonania o istnieniu Boga jako przekonania podstawowego* wersja poprawiona
I. Zarzut racjonalistyczny wobec przekonania teistycznego
Liczni ilozofowie – Clifford, Blanshard, Russell, Scriven i Flew, aby wymienić kilku
z nich – argumentują, że wiara w istnienie Boga jest irracjonalna lub nierozsądna, lub
nie jest racjonalnie akceptowalna, lub też jest intelektualnie nieodpowiedzialna albo
jest w jakiś sposób obniżeniem poziomu noetycznego, ponieważ, jak mówią, r a c j e 1
*
On Taking Belief in God as Basic, [w:] Runzo J., Ihara C.K., (eds.), Religious experience and religious
belief, University Press of America, Lanham – London, 1986, pp. 1-17. Copyright by University Press of
America. A Member of The Rowman & Littleield Publishing Group. Upowszechnienie tłumaczenia za zgodą
wydawnictwa.
1
[Uwagi tłumacza] Termin evidence, którym posługuje się Plantinga będzie w tym tekście przekładany jako
racja epistemiczna, skrótowo – racja. Termin ten zazwyczaj tłumaczy się jako „świadectwo”. Tak przełożony
występuje w tekstach poświęconych ilozoii nauki. Żaden przekład nie jest doskonały i zawsze dokonuje się
wyboru pomiędzy wartościami: wierności przekładu a poprawnością stylu translacji i dostosowaniem jej do języka,
na który tłumaczony jest oryginalny tekst. W tym przypadku argumentami za zachowaniem przekładu evidence
jako „świadectwa” jest, z jednej strony istnienie już takiego przekładu w polskiej literaturze ilozoicznej, z drugiej strony zachowanie pierwotnej wieloznaczności terminu evidence występującej w języku angielskim, gdzie
podobnie jak polskie „świadectwo” termin ten może oznaczać zarówno pewien stan poznawczy czy konkretną
własność umysłu badacza czy poznającego, traktowaną jako znaki, do których to istności odnosi badacz hipotezę
celem jej potwierdzenia lub falsyikacji albo też może oznaczać pewien fragment rzeczywistości pozamentalnej,
która pełni analogiczną funkcję znaku, przez który ocenia się wartość danej hipotezy. I tak świadectwem mogą
być pewne przedmioty, jak skamieniałości, ale też własności owych przedmiotów albo dane eksperymentalne,
w których owe rzeczowo rozumiane świadectwa się prezentują, jak i twierdzenia (propositions), odnoszące się
do wspomnianych rzeczy czy ich stanów, na podstawie których to danych eksperymentalnych, niepropozycjonalnych czy twierdzeń uznaje się inne twierdzenia. Zob. Peter Achinstein, Concepts of evidence, [w:] idem (ed.),
The Concept of Evidence, Oxford 1983, s. 145-174. W przypadku tekstu Plantingi termin evidence zastąpił
termin proof, chodzi mu bowiem o to, że wiara w Boga, pojęta jako przekonanie, że Bóg istnieje, może być
prawomocnie utrzymywana bez dowodu czy, jak właśnie ujmuje to Plantinga – bez odpowiedniego evidence.
Taki sposób postawienia zagadnienia, jaki ma u Plantingi miejsce, jest zajęciem zdecydowanego stanowiska,
broni on bowiem tezy, że dla prawomocności wiary w Boga nie jest koniecznie wymagane jej oparcie na ja-
982
Alvin PlAntingA
d l a n i e j s ą n i e w y s t a r c z a j ą c e . 2 Bertrand Russell został pewnego razu
zapytany, co by odpowiedział, gdyby po śmierci został postawiony w obecności
Boga i zadano by mu pytanie dlaczego nie był wierzącym. Odpowiedź Russella
brzmiała: „Powiedziałbym ‘Niewystarczające racje Boże! Niewystarczające racje!’”3. Nie wiem dokładnie jak taka odpowiedź byłaby przyjęta; lecz Russell, jak
wielu innych utrzymywał, iż przekonanie teistyczne jest nierozsądne, ponieważ
racje dla niego są niewystarczające. Wszyscy pamiętamy W.K. Clifforda, tego
rozkosznego enfant terrible, jak nazwał go William James, i jego nacisk na to,
że jest niemoralne, grzeszne i potworne, a może nawet niegrzeczne akceptować
przekonanie, dla którego nie masz wystarczających racji:
Ten, kto dobrze się przysłuży swoim towarzyszom w tych sprawach [posiadania
przekonań – M.P.] będzie strzegł czystości swojego przekonania z prawdziwym
fanatyzmem zazdrosnej troski, aby w żadnym razie nie opierało się ono na czymś
niejasnym i bezwartościowym, i aby nie splamiło się w taki sposób, że nigdy plama
ta nie zostanie starta.
Dodaje on, że jeśli:
[…] przekonanie zostało zaakceptowane na podstawie niewystarczających racji,
to przyjemność tego faktu jest skradzioną. Nie tylko oszukujemy się tu poprzez
dostarczanie nam poczucia mocy, której w rzeczywistości nie posiadamy, lecz
jest to również grzeszne, ponieważ kradzież ta jest nieposzanowaniem naszego
obowiązku wobec ludzkości. Obowiązek ten polega na chronieniu się od takich
przekonań jak od zarazy, która może wkrótce opanować nasze ciało i rozprzestrzenić
się na resztę miasta.
i ostatecznie:
kimkolwiek rozumowaniu. Jednak przekład terminu evidence jako ‘świadectwa’ powoduje, że sformułowania
Plantingi w języku polskim zaczynają brzmieć nienaturalnie, nasuwając skojarzenia ze świadectwem w sensie
angielskiego testimony. Argumentem za przekładem terminu evidence jako ‘racja poznawcza’, w skrócie ‘racja’,
jest fakt, że w niniejszym tekście Plantinga używa tego terminu na oznaczenie internalistycznie pojętego stanu
poznawczego, najczęściej o propozycjonalnym charakterze, który może być użyty do wskazania na wartość
prawdy danego twierdzenia. Mówiąc inaczej, evidence oznacza tu, zazwyczaj pełniące funkcję uprawomocniania
danego twierdzenia, inne twierdzenia lub argumenty. Zamiast zatem używać dziwacznie brzmiącego w danych
kontekstach terminu „świadectwo” przekładam evidence jako „rację”, posługując się polskim terminem niosącym
odpowiednie skojarzenia związane z rozumowaniem, lecz niewyłącznie. Zob. J. Herbut, Racja, w: idem (red.),
Leksykon ilozoii klasycznej, Lublin 1997, s. 457-458. Zgodnie z tym evidentialist objection tłumaczę jako
„zarzut racjonalistyczny”, za czym stoi nie tylko konsekwencja przekładu, lecz i geneza tego zarzutu w krytycznych wobec wiary objawionej racjonalistycznych nurtach ilozoicznych nowożytności. Termin proposition
przekładam zgodnie z użyciem Plantingi jako ‘twierdzenie’, natomiast judgement jako ‘sąd’. Dwuznaczny termin
belief przekładam zazwyczaj jako ‘przekonanie’, czasem ‘wiara’, przy świeckim rozumieniu tego terminu, czyli
nie jako odpowiednik terminu faith. Podobnie w zależności od potrzeby poprawności stylistycznej niekiedy
używam terminu akceptacja odnoszonego do twierdzenia.
2
Zob. np. Brand Blanshard, Reason nad Belief, London 1974, s. 400 n; W.K. Clifford, The Ethics of Belief,
[w:] idem, Lectures and Essays, London 1879, s. 345 n; A.G.N. Flew, The Presumption of Atheism, London 1976,
s. 22; Bertrand Russell, Why I am not a Christian, [w:] idem, Why I am not a Christian, New York 1957, s. 3 nn
oraz Michael Scriven, Primary Philosophy, New York 1966, s. 87 nn. Alvin Plantinga rozważa i odrzuca zarzut
racjonalistyczny wobec przekonań teistycznych w: Is Belief in God Rational?, [w:] C. Delaney (ed.), Rationality
and Religious Belief, Indiana 1979, s. 7-27 .
3
W. Salmon, Religion and Science: A New Look at Hume’s Dialogues, “Philosophical Studies”, 33, 1978,
s. 176.
983
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
Podsumowując: wierzyć w cokolwiek na podstawie niewystarczających racji
jest zawsze, wszędzie i dla każdego złem.
(Nie jest trudno wykryć w tych cytatach ów „ton hałaśliwego patosu”, który
przypisywał mu James.) Oczywiście Clifford utrzymywał, że ten, kto akceptuje
przekonanie, że Bóg istnieje, f a k t y c z n i e akceptuje je na podstawie niewystarczających racji i rzeczywiście sprzeciwia się swojemu obowiązkowi wobec
ludzkości. W bliższym nam czasie Bertrand Russell potwierdził nakaz racjonalistyczny „obdarzaj każdą hipotezę, która jest warta chwili Twojej uwagi, dokładnie
takim stopniem zaufania, jaki gwarantują jej racje”.
Ostatnio Anthony Flew4 polecał to, co nazwał „świetlanym i przymusowym
esejem” Clifforda (być może ‘przymusowy’ jest błędnym zapisem słowa ‘przekonujący’); a dalej Flew twierdzi, iż istnieje, używając jego słów, ‘domniemanie
ateizmu’. Czym jest domniemanie ateizmu i dlaczego powinniśmy sądzić, iż
obowiązuje? Flew przedstawia to następująco:
Debata dotycząca istnienia Boga powinna się właściwie rozpoczynać od domniemania ateizmu, [...] ciężar dowodu musi spoczywać na teiście. Jednak słowo
‘ateizm’ ma w tym sporze być rozumiane niezwykle. O ile w dzisiejszym angielskim
zwykłym znaczeniem słowa ‘ateistą’ jest ‘ktoś kto stwierdza, że nie ma Boga’, to
ja chcę, aby słowo nie było rozumiane pozytywnie, lecz negatywnie. Chcę, aby
oryginalnie grecki przedrostek ‘a’ był rozumiany w ten sam sposób w ‘ateiście’
jak jest zwyczajowo rozumiany w innych takich grecko-angielskich słowach, jak
‘amoralny’, ‘atypiczny’ i ‘asymetryczny’. Przy tej interpretacji ateistą staje się nie
ktoś, kto pozytywnie stwierdza nieistnienia Boga, lecz ktoś, kto po prostu nie jest
teistą.
Tym, co protagonista mojego podejścia chce pokazać, jest to, iż debata o istnieniu Boga powinna być prowadzona w szczególny sposób; że zagadnienie powinno
być widziane z pewnej perspektywy. Jego stanowisko dotyczące ciężaru dowodu
zakłada, iż spoczywa on na teiście: po pierwsze ma on przedstawić i obronić swoje
proponowane pojęcie Boga, a po drugie, dostarczyć wystarczających racji, aby
wierzyć, iż zaproponowane przez niego pojęcie ma faktycznie zastosowanie.
Jak powinniśmy to rozumieć? Co znaczy np. powiedzenie, że debata „właściwie prowadzona powinna zaczynać się od domniemania ateizmu”? Od jakiego
rodzaju rzeczy rozpoczynają się debaty i czym to jest dla którejś z nich rozpocząć
się od takiej rzeczy? Być może Flew ma na myśli coś takiego: mówić o tym, jak
powinny rozpoczynać się debaty jest mówieniem o rodzajach przesłanek, do których strony, twierdząca oraz przecząca, mogą w sposób poprawny się odwoływać,
gdy przedstawiają argumenty za swoimi stanowiskami. Przypuśćmy, iż Ty i ja
debatujemy, powiedzmy, nad zagadnieniem, czy Stany Zjednoczone mają prawo
do zajęcia pól naftowych Bliskiego Wschodu, jeżeli państwa OPEC odmówią nam
sprzedaży ropy po cenie, która uznajemy za sprawiedliwą. Zajmuję stanowisko
twierdzące i wymyślam argument dla mojego wniosku, którego jedną z przesłanek
jest twierdzenie, że Stany Zjednoczone rzeczywiście mają prawo zająć owe pola
naftowe w tych okolicznościach. Bez wątpienia niewiele bym na tym zyskał. Po4
A.G.N. Flew, The Presumption of Atheism, London 1976.
984
Alvin PlAntingA
dobnie debata dotycząca istnienia Boga nie może sensownie rozpoczynać się od
założenia, iż Bóg faktycznie istnieje. Mówiąc inaczej, strona twierdząca nie może
postępować poprawnie, odwołując się w swoich argumentach do takich przesłanek,
jak ta, że istnieje taka osoba jak Bóg. Gdyby mogła – miałaby zbyt łatwo. Przy
takim rozumieniu ‘początku’ Flew ma rację: debata nie może rozpocząć się od
założenia, że Bóg istnieje.
Oczywiście jest również prawdziwe, że debata nie może się rozpocząć od
założenia, że Bóg n i e i s t n i e j e ; używając słowa ‘ateizm’ w jego zwykłym
sensie istnieje również domniemanie ‘aateizmu’ (który, przez znaną zasadę logiki,
redukuje się do teizmu). Wygląda zatem, iż jeżeli obowiązuje domniemanie ateizmu
w sensie Flewa, to wszystko w porządku, lecz w tym samym sensie jest również
obowiązującym domniemanie aateizmu. Jeżeli to Flew ma na myśli, to mówi on
coś całkowicie poprawnego, jeżeli nie będącego truizmem.
W innym passusie jednak Flew wydaje się rozumieć domniemanie ateizmu
w całkiem inny odmienny sposób:
To przez odniesienie do tego nieuniknionego żądania podstaw domniemanie
ateizmu jest uzasadnione. Jeżeli ma być ustalone, iż istnieje Bóg, to musimy mieć
dobre podstawy dla bycia przekonanym, iż jest tak rzeczywiście. Dopóki czy aż do
momentu, gdy takie podstawy zostaną przedstawione, nie mamy dosłownie żadnych
racji w ogóle, aby mieć owo przekonanie; a w tej sytuacji jedynie rozsądną postawą
musi być albo ta negatywnego ateisty, albo agnostyka.
Mamy tutaj znacznie bardziej istotną sugestię, iż akceptowanie przekonania teistycznego, gdy brak dostatecznych podstaw czy racji, jest nierozsądne
lub irracjonalne. Oczywiście Flew, razem z Russellem, Cliffordem i licznymi
innymi, utrzymuje, iż faktycznie nie istnieją dostateczne podstawy czy racje dla
przekonania, iż Bóg istnieje. Zarzut racjonalistyczny, zatem, odwołuje się do
następujących dwu przesłanek:
(A) Akceptowanie przekonania teistycznego przy nieobecności dostatecznej
racji czy argumentu jest irracjonalne lub nierozsądne.
i
(B) Nie ma żadnych racji lub w każdym razie dostatecznej racji dla
twierdzenia, iż Bóg istnieje.
Sądzę, iż (B) jest w najlepszym wypadku wątpliwe. Jednak obecnie jestem
zainteresowany inna przesłanką stawiającego zarzut – twierdzeniem, iż jest to
irracjonalne lub nierozsądne akceptowanie przekonania teistycznego przy nieobecności racji czy argumentów. Dlaczego należy przypuszczać, ż e j e s t t o
prawdziwe? Dlaczego należy przypuszczać, że teista musi posiadać rację czy
argument; aby myśleć, że j e s t racja dla tego przekonania, jeżeli nie ma on być
irracjonalnym? Mimo wszystko, nie jest to po prostu o c z y w i s t e .
985
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
W związku z tym zauważmy, że liczni myśliciele i teologowie reformowani5
odrzucili t e o l o g i ę n a t u r a l n ą (pomyślaną jako próbę dostarczenia dowodów
czy argumentów dla istnienia Boga). Nie utrzymywali oni jedynie, iż przedstawiane
argumenty są nieskuteczne, lecz iż całe przedsięwzięcie jest w pewien sposób radykalnie błędne. W (B5) argumentuję, że reformowane odrzucenie teologii naturalnej
jest najlepiej pojęte jako niesprecyzowane i nieostre odrzucenie (A).6 Sądzę, iż tym
co naprawdę owi myśliciele reformowani zamierzali twierdzić jest przekonanie,
że przekonanie, iż Bóg istnieje, jest poprawnie traktowane jako podstawowe – nie
musi ono być oparte na argumencie czy w ogóle na racji skonstruowanej z innych
twierdzeń. Zamierzali oni twierdzić, że wierzący postępuje zgodnie ze swoim
prawem intelektualnym, wierząc w ten sposób, nawet jeżeli nie zna on żadnego
dobrego argumentu za teizmem (dedukcyjnego lub indukcyjnego), nawet jeżeli
nie sądzi on, że jest jakikolwiek taki argument, i nawet jeżeli żaden taki argument
nie istnieje. Utrzymywali oni, iż jest doskonale racjonalnym akceptowanie przekonania, że Bóg istnieje, nie akceptując go wcale na podstawie jakiegokolwiek
przekonania czy twierdzenia. Dlaczego mamy przypuszczać, że wierzący musi
dysponować racją, o ile nie ma być irracjonalny? Dlaczego ktokolwiek powinien
akceptować (A)? Co można rzec na korzyść tego twierdzenia?
Przyjmijmy, że rozpoczniemy od pytania, co stawiający zarzut ma na myśli,
kiedy opisuje pewne przekonanie jako i r r a c j o n a l n e . Na czym polega moc
jego twierdzenia, że przekonanie teistyczne jest irracjonalne i jak powinno to być
rozumiane? Pierwszą rzeczą, jaką należy zrozumieć, to to, że owo twierdzenie
jest zakorzenione w pewnym spornym n o r m a t y w n y m stanowisku. Ustala
ono warunki, jakie muszą być spełnione przez każdego, którego system przekonań
jest r a c j o n a l n y , zaś ‘racjonalny’ jest wzięty tutaj jako termin normatywny czy
oceniający. Według stawiającego zarzut istnieją słuszny oraz niesłuszny sposób postępowania odnośnie przekonań. Ludzie ponoszą odpowiedzialność, mają powinności
i obowiązki wobec swoich aktów wierzenia, tak samo, jak ze względu na swoje
działania – lub, jeżeli myślimy, że akty wierzenia należą do pewnego rodzaju działań,
ze względu na swoje inne działania. Profesor Brand Blanshard formułuje to jasno:
[...] wszędzie i zawsze przekonanie posiada wymiar etyczny. Istnieje coś takiego
jak ogólna etyka intelektu. Twierdzę, że główna zasada tej etyki jest taka sama
wewnątrz religii, jak i poza nią. Zasada ta jest prosta i oczyszczająca: dorównaj
swoją asercję do racji. (Reason and Belief, Londyn 1971, s. 401)
A wedle Michaela Scrivena:
Nawet chociaż przekonanie odnośnie czegoś, dla którego nie istnieje racja, to jest
przekonanie, które wykracza poza dostępne racje, choć jest mniejszym grzechem niż
przekonanie sprzeczne z dobrze ustalonymi prawami, jest ono w oczywisty sposób
5
Reformowany myśliciel czy teolog jest jednym z tych, których sympatie intelektualne znajdują się po
stronie tradycji protestanckiej rozpoczynającej się od Jana Kalwina (a nie ktoś, kto wcześniej był teologiem, ale
później został oświecony).
6
A. Plantinga, The Reformed Objection to Natural Theology, “Proceedings of the American Catholic
Philosophical Association”, 54 (1980), s. 49-63.
986
Alvin PlAntingA
irracjonalne w tym sensie, że po prostu przyczynia się do związania przekonania
tam, gdzie nie ma dlań racji epistemicznych. Dlatego też, właściwą alternatywą,
w przypadku, gdy nie dysponujemy racją epistemiczną, nie jest po prostu zawieszenie przekonania, np. odnośnie do Świętego Mikołaja, lecz jest niewiara. Z największą
pewnością nie jest nią wiara religijna. (Primary Philosophy, New York 1966, s. 103)
Być może ten rodzaj obowiązków jest w rzeczywistości specjalnym przypadkiem ogólniejszego rodzaju obowiązków moralnych, lub być może, z drugiej
strony, jest sui generis. W każdym wypadku, twierdzi stawiający zarzut, istnieją
takie obowiązki – bycie racjonalnym polega na dostosowaniu się do nich, a postępować wbrew nim to być irracjonalnym.
W tym miejscu stawiający zarzut wydaje się mieć słuszność: zachodzą
obowiązki i powinności względem przekonań. Dobrobyt własny i dobrobyt innych
zależy czasem od tego, w co ktoś wierzy. Jeżeli schodzimy z góry Grand Teton
i wbiję kotwiczkę dla 120-stopowego kontrolowanego zejścia po linie w Upper Saddle, mam obowiązek sformułować takie przekonanie, jak „ten punkt zakotwiczenia
jest solidny”, tylko i wyłącznie na podstawie ostrożnego badania i testowania. Ktoś
upoważniony do dokonania zwiadu – przykładowo, szpieg Jozue wysłany do Kanaan – ma obowiązek właściwie uzyskać informacje. Mam obowiązek odnośnie do
posiadania przekonania, że Justyn męczennik był apologetą łacińskim – obowiązek
powstający z faktu, że uczę ilozoii średniowiecznej, muszę uczynić deklarację
w tej sprawie i jestem zobowiązany do niewprowadzania moich studentów w błąd.
Precyzyjna f o r m a tych obowiązków może być trudna do określenia: czy jestem
zobowiązany, aby wierzyć, że Justyn Męczennik był łacińskim apologetą wtedy
i tylko wtedy, gdy Justyn Męczennik b y ł łacińskim apologetą? Lub może mam
obowiązek formować przekonanie w tej sprawie tylko po odpowiedniej liczbie
sprawdzeń i dociekań? Czy może po prostu [mam obowiązek – M.P.] mówić
studentom prawdę o wszystkim, o czym się przekonałem w moich prywatnych
badaniach? Czy mówić im to, co ogólnie sądzi się w tej sprawie w kręgach tych,
którzy powinni wiedzieć? W przypadku zejścia po linie: czy mam obowiązek wierzyć, że punkt zaczepienia jest solidny wtedy i tylko wtedy, gdy jest solidny? Czy
po prostu [mam obowiązek – M.P.] sprawdzić to uważnie przed uformowaniem
tego przekonania? Lub być może w ogóle nie ma obowiązków, aby wierzyć, lecz
jest tylko obowiązek, aby d z i a ł a ć n a p o d s t a w i e określonych przekonań
po przeprowadzeniu odpowiednich dociekań. W każdym wypadku twierdzenie,
że istnieją obowiązki i normy dotyczące przekonań, wydaje się prawdopodobne
i nie zamierzam kontestować tego założenia.
Zatem stawiający zarzut opiera się na prawdopodobnym twierdzeniu, że
istnieją powinności i obowiązki co do przekonań: nazwijmy je „powinnościami
intelektualnymi”. Powinności te mogą być rozumiane w różny sposób. Możemy,
po pierwsze, interpretować je teleologicznie; możemy przyjąć utylitaryzm intelektualny. W przybliżeniu pomysł polega tutaj na tym, że nasze obowiązki intelektualne powstają z powiązania między naszymi przekonaniami oraz tym, co
987
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
jest wewnętrznie dobre i wewnętrznie złe. Nasze obowiązki intelektualne są po
prostu specjalnymi przypadkami ogólnego obowiązku działania w taki sposób,
aby maksymalizować dobro i minimalizować zło. Być może to jest sposób w jaki
W.K. Clifford pojmuje to zagadnienie. Jeżeli ludzie akceptują takie twierdzenia,
jak: „ten Tupolew 154 jest zdatny do służby lotniczej”, gdy świadectwo za tym
nie jest wystarczające, to konsekwencje tego mogą być fatalne: zatem przynajmniej niektórzy z nas, w każdym razie, mają obowiązek być przekonanymi co
do tego, tylko dysponując odpowiednim świadectwem. Utylitarysta intelektualny
może być utylitarystą idealnym: może utrzymywać, że pewne stany epistemiczne
są wewnętrznie wartościowe – być może wiedza lub przekonanie co do tego, co
prawdziwe lub też sceptyczny i bezstronny charakter, który nie zmienia się jak
chorągiewka ze względu na powiewy doktryny. Zatem wśród naszych obowiązków,
jest obowiązek dążenia do wytworzenia tych cennych stanów rzeczy. Być może
w ten sposób należy rozumieć profesora Chisholma, gdy mówi:
Rozważmy pojęcie czegoś co może być nazwane „intelektualnym obowiązkiem”.
Możemy założyć, że każda osoba jest podmiotem pewnego czysto intelektualnego
obowiązku: aby ze wszystkich sił starała się doprowadzić do tego, by dla każdego
twierdzenia, które rozważa, akceptowała je wtedy i tylko wtedy, gdy jest ono prawdziwe. (Theory of Knowledge, 2nd ed., Englewood Cliffs 1977, s. 9)
Po wtóre, możemy interpretować obowiązki intelektualne aretycznie; możemy przyjąć to, co profesor Frankena nazywa „mieszaną etyką cnoty” względem
intelektu. Istnieją cenne stany poznawcze czy intelektualne (niezależnie od tego
czy są wartościowe wewnętrznie czy ze względu na coś innego); istnieją również
odpowiadające im cnoty intelektualne, nawyki działania tak, aby wytwarzać,
promować lub wzmacniać owe wartościowe stany. Czyjeś obowiązki intelektualne polegają zatem na tym, aby próbować wytworzyć i wzmacniać owe cnoty
intelektualne w sobie i u innych.
Po trzecie, możemy interpretować te obowiązki intelektualne d e o n t o l o g i c z n i e ; możemy przyjąć c z y s t ą etykę obowiązków względem intelektu.
Być może istnieją obowiązki intelektualne, które nie powstają ze względu na jakieś
powiązanie z dobrem czy złem, lecz wiążą nas po prostu z tego powodu, że mamy
określony rodzaj władz poznawczych, taki, jaki faktycznie istoty ludzkie mają.
Powyższe cytaty z Chisholma mogą być rozumiane również w ten właśnie sposób.
Obowiązki intelektualne zatem mogą być rozumiane teleologicznie, aretologicznie lub deontologicznie. I być może istnieją czysto intelektualne obowiązki
następujących rodzajów. Być może mam obowiązek nie uznawać jako podstawowego twierdzenia, którego zaprzeczenie wydaje się być oczywiste w sobie. Być
może mam obowiązek uznawać jako podstawowe twierdzenie: „Wydaje mi się, że
widzę drzewo”, gdy zachodzą pewne okoliczności. Odnośnie do pewnego rodzaju
twierdzeń, być może mam obowiązek wierzyć w nie tylko, jeżeli mam racje dla
nich i powinność dostosowywać moc mojego przekonania do mocy moich racji.
988
Alvin PlAntingA
Oczywiście byłyby to obowiązki ważne prima facie. Przypuszczalnie ma
się obowiązek nie brać chleba ze sklepu spożywczego bez pozwolenia oraz inny
obowiązek, aby mówić prawdę. Obydwa mogą być w pewnych specjalnych
okolicznościach unieważnione, przez inne obowiązki – w pierwszym przypadku,
być może, przez obowiązek żywienia moich głodujących dzieci, a w drugim,
przez obowiązek chronienia ludzkiego życia. Musimy zatem rozróżnić pomiędzy
obowiązkami czy powinnościami prima facie a obowiązkami, które obowiązują
r o z w a ż y w s z y w s z y s t k o c z y p o z b i l a n s o w a n i u (ultima facie?)
wszystkich obowiązków. Mam prima facie obowiązek mówić prawdę; jednakże
w danej sytuacji obowiązek ten może zostać unieważniony przez inne, tak że
moim obowiązkiem, rozważywszy wszystko, jest skłamać. To jest szczypta prawdy
zawartej w etyce sytuacjonistycznej i w błędzie tzw. nowej moralności.
Jednakże i obowiązki intelektualne prima facie mogą wchodzić ze sobą
w konlikt, tak samo, jak obowiązki innych rodzajów. Mam być może obowiązek
prima facie wierzyć w to, co wydaje mi się oczywiste w sobie, i w to, co wydaje mi
się wynikać z oczywistością z tego, co w sobie oczywiste. Lecz co, jeżeli, jak w paradoksach Russella, coś co wydaje się oczywiście fałszywe wynika z oczywistością
z tego, co wydaje się w sobie oczywiście prawdziwe? Tutaj obowiązki intelektualne
prima facie wchodzą ze sobą w konlikt, i niezależnie co zrobię, pogwałcę pewien
obowiązek prima facie. Inny przykład: odnosząc się do kontrolowanego zejścia
o linie z Grand Teton, zaniedbałem wspomnieć o nadciągającym z południowego
zachodu gwałtownym sztormie z wyładowaniami atmosferycznymi; aby uciec
przed nim musimy się śpieszyć. I tak, mam prima facie obowiązek zbadać punkt
zaczepienia ostrożnie, lecz także zakotwiczyć linę szybko, co oznacza, że nie mogę
spędzić wiele czasu badając punkt zakotwiczenia.
Uzbrojeni nieco w ten sposób, powróćmy do stawiającego zarzut racjonalistyczny. Czy zamierza on utrzymywać, że teista nie posiadający racji naruszył
pewien obowiązek intelektualny? Jeżeli tak, to który? Czy twierdzi on, przykładowo, że teista wierząc w ten sposób naruszył swój ultima facie obowiązek
intelektualny? Być może sądzi on, że każdy, kto wierzy w Boga nie posiadając
racji naruszył swój wszystko-rozważywszy obowiązek intelektualny. To jednak
wydaje się być przesadnie surowe stanowisko. Co z 14-letnim teista doprowadzonym do wiary w Boga we wspólnocie, gdzie każda osoba jest wierząca? Ten
14-letni teista, jak możemy przypuszczać, nie wierzy na podstawie dostępnych
mu racji. Nie argumentuje on tak: wszyscy dookoła twierdzą, że Bóg nas kocha
i troszczy się o nas; większość z tego, co wszyscy tutaj twierdzą jest prawdziwe;
zatem prawdopodobnie to jest prawdziwe. Zamiast tego on po prostu wierzy w to,
czego jest uczony. Czy czyniąc to naruszył on wszystko-rozważywszy obowiązek
intelektualny? Z pewnością nie. A co z dojrzałym teistą – powiedzmy, z Tomaszem
z Akwinu – który myśli, że faktycznie posiada odpowiednie racje? Załóżmy, że
jest w błędzie; załóżmy, że wszystkie jego argumenty są nieudane. Niezależnie
od tego rozmyślał on długo, ciężko i uważnie nad tymi sprawami i sądzi, że ma
989
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
odpowiednie racje. Czy powinniśmy przypuszczać, że naruszył on w tym wypadku
wszystko-rozważywszy intelektualną powinność? Powinienem sądzić, że nie. Tak
zatem interpretowana pozycja stawiającego zarzut jest zupełnie nieprawdopodobna.
Być może zatem ma on być rozumiany jako osoba twierdząca, iż istnieje prima
facie obowiązek intelektualny nie wierzyć w Boga bez świadectwa. Powinność ta
może oczywiście zostać unieważniona przez okoliczności; lecz istnieje prima facie
obowiązek bycia przekonanym, co do twierdzeń takiego rodzaju tylko na podstawie
świadectwa. Lecz również tutaj napotykamy problemy. Sugeruje się tu, iż mam prima
facie obowiązek bycia przekonanym co do sądów takiego rodzaju tylko na podstawie
racji. Mam prima facie powinność wypełnić następujący nakaz: albo posiadasz racje
epistemiczne, albo nie dawaj wiary. Lecz może to być nakaz, którego nie jestem
w stanie wypełnić. Stawiający zarzut sądzi, że nie ma odpowiedniej racji dla tego
przekonania, zatem przypuszczalnie nie mogę mieć odpowiednich racji dla niego,
o ile nie założymy, że mógłbym utworzyć jakieś [inne racje – M.P.]. A również nie
jest w mojej mocy powstrzymać się od przekonania. Moje przekonania w większej
części nie są pod moją bezpośrednią kontrolą. Jeżeli nakażesz mi w tej chwili przestać
wierzyć w to, że Ziemia jest bardzo stara, nie ma sposobu w jaki mógłbym wypełnić Twój rozkaz. Lecz w ten sam sposób nie jest w mojej mocy przestać wierzyć
w Boga w tej chwili. Zatem ta rzekoma prima facie powinność jest jedną z takich,
że nie jestem w mocy jej wypełnić. Jak jednak mogę mieć prima facie powinność
czynienia czegoś, co nie jest w mojej mocy?
Być może zatem stawiający zarzut chciałby być zrozumianym w jeszcze
inny sposób. Chociaż nie jest teraz w mojej mocy, abym teraz przestał wierzyć, to
może istnieć szereg działań, takich, że mogę teraz wykonać pierwsze, a po podjęciu
pierwszego będę zdolny do wykonania drugiego, i tak dalej, a po całej serii działań
nie będę już dłużej wierzył w Boga. Być może stawiający zarzut sądzi, iż moim
prima facie obowiązkiem jest podjąć jakikolwiek rodzaj reżimu, który w pewnej
przyszłości będzie skutkował moim brakiem przekonania, o ile brak mi będzie
racji epistemicznych. Być może, np., powinienem uczęszczać do Uniwersalist
Unitarian Church i obcować z osobami należącymi do Towarzystwa Racjonalistów Amerykańskich. Być może powinienem czytać wiele Woltera i Bertranda
Russella. Nawet jeżeli nie mogę w tej chwili przestać wierzyć, nie dysponując
racją epistemiczną, to być może istnieją inne działania, które mogę teraz podjąć,
takie, że jeżeli je podejmę, to w pewnej przyszłości nie będę znajdował się w tym
godnym pożałowania stanie.
Stawiającemu zarzut dostępna jest jeszcze inna opcja. Nie musi on utrzymywać, że teista niemający racji epistemicznych dla swoich przekonań, narusza pewną
powinność, prima facie, ultima facie czy jakąkolwiek inną. Weźmy pod uwagę
kogoś, kto jest przekonany, że Wenus jest mniejsza niż Merkury, nie z powodu
racji, jakie dla tego posiada lecz ponieważ uznaje za zabawne wierzyć w to, co
wszyscy odrzucają – lub weźmy pod uwagę kogoś, kto utrzymuje to przekonanie
na podstawie oburzająco złego argumentu. Być może nie ma żadnego takiego
990
Alvin PlAntingA
obowiązku, którego on nie wypełnia; pomimo to, jego kondycja intelektualna
jest w pewien sposób wybrakowana; lub być może, alternatywnie rzecz ujmując,
istnieje powszechnie przejawiana doskonałość, której on nie posiada. Być może
jest on, jak ktoś, kogo jest łatwo wystrychnąć na dudka lub jak ktoś, kto chodzi,
utykając lub ktoś kto ma poważny astygmatyzm albo też jest przesadnie niezdarny.
I być może zarzut racjonalistyczny ma być rozumiany nie jako twierdzenie, że
teista niedysponujący racją epistemiczną nie wypełnia pewnego obowiązku, lecz
że cierpi on na pewien rodzaj intelektualnego upośledzenia. Jeżeli na tym polega
pogląd stawiającego zarzut, to wówczas jego właściwą postawą w stosunku do
teisty powinna być raczej sympatia niż nagana.
Są to zatem niektóre z możliwych sposobów rozwijania zarzutu racjonalistycznego i oczywiście nadal pozostają inne możliwości. Dla ułatwienia prezentacji
potraktujmy to stanowisko deontologicznie; to, co powiem będzie się stosowało
mutatis mutandis, jeżeli zrozumiemy je w jeden z owych odmiennych sposobów.
Stawiający zarzut racjonalistyczny utrzymuje zatem, że irracjonalnie jest wierzyć
w Boga, nie mając racji. Jednak nie utrzymuje on zazwyczaj, że to samo znajduje
zastosowanie w stosunku do k a ż d e g o sądu; ponieważ założywszy pewne
prawdopodobne warunki, jakie musi spełnić relacja między tym, co uzasadnia
a uzasadnianym, wynikałoby, że jeżeli wierzymy w cokolwiek, to mamy obowiązek
być przekonanym odnośnie nieskończonej ilości twierdzeń. Powiedzmy, że sąd p
jest p o d s t a w o w y dla osoby S, jeżeli S wierzy w p, lecz nie ma dla niego racji;
oraz powiedzmy, że p jest słusznie traktowany jako podstawowy dla S jeżeli S ma
prawo traktować p jako p o d s t a w o w y . Zarzut racjonalistyczny presuponuje
zatem pewne poglądy odnośnie do rodzajów twierdzeń, które są słusznie, poprawnie lub w sposób uzasadniony traktowane jako podstawowe; to zaś presuponuje
pogląd odnośnie do tego, co jest słusznie uznane jako podstawowe. A minimalnym
istotnym twierdzeniem dla stawiającego zarzut jest pogląd, że przekonanie, iż Bóg
istnieje, n i e j e s t słusznie uznawane jako podstawowe. Zazwyczaj zarzut ten
zakorzeniony był w pewnej formie klasycznego fundamentalizmu epistemologicznego, niezwykle popularnego obrazu czy całościowego sposobu patrzenia na
wiarę, wiedzę, uzasadnione przekonania, racjonalność i pokrewne zagadnienia.
Obraz ten był szeroko akceptowany już od czasów Platona i Arystotelesa; a jego
najbliżsi krewniacy pozostali być może dominującymi sposobami myślenia o tych
sprawach. Zgodnie z fundamentalizmem klasycznym, pewne twierdzenia są słusznie czy właściwie traktowane jako podstawowe dla pewnej osoby, a niektórych
innych to nie dotyczy. Te ostatnie są racjonalnie akceptowane tylko na podstawie
racji epistemicznych, gdzie racje owe muszą ostatecznie być wyprowadzalne
z tego, co jest słusznie uznawane jako podstawowe. Idąc dalej, należy stwierdzić, że
istnieją dwie odmiany klasycznego fundamentalizmu. Wedle odmiany starożytnej
i średniowiecznej pewne twierdzenie jest słusznie uznawane jako podstawowe dla
pewnej osoby S wtedy i tylko wtedy, gdy jest albo oczywiste w sobie dla S’a albo
‘oczywiste dla zmysłów’ S’a, używając określenia Akwinaty. Natomiast wedle
991
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
odmiany nowożytnej, pewne twierdzenie jest słusznie traktowane jako podstawowe
dla S’a wtedy i tylko wtedy, gdy jest albo oczywiste w sobie dla S’a, albo dlań
niekorygowalne. Celem ułatwienia prezentacji powiedzmy, że fundamentalizm
klasyczny jest dysjunkcją starożytnego i średniowiecznego z nowożytnym; zatem, zgodnie z klasycznym fundamentalizmem pewne twierdzenie jest poprawnie
traktowane jako podstawowe przez osobę S wtedy i tylko wtedy, gdy jest dla S’a
albo oczywiste w sobie albo niekorygowalne albo oczywiste zmysłowo.
Powiedziałem, że zarzut racjonalistyczny wobec przekonań teistycznych
jest zazwyczaj zakorzeniony w klasycznym fundamentalizmie. O tyle, o ile jest
w nim zakorzeniony, to zakorzenienie owo nie jest dlań ożywcze. Jest tak dlatego,
że fundamentalizm klasyczny sam siebie podważa (is self-referentially incoherent).
Skupmy uwagę na głównej zasadzie klasycznego fundamentalizmu.
(C) p jest poprawnie uznawane jako podstawowe przez S’a wtedy i tylko
wtedy, gdy p jest oczywiste w sobie, niekorygowalne lub oczywiste
dla zmysłów S’a.
Co oczywiste, klasyczny fundamentalista akceptuje (C) i proponuje abyśmy
czynili podobnie. Albo traktuje on (C) jako twierdzenie podstawowe albo nie.
Jeżeli tego nie czyni, to jeżeli akceptacja tego przekonania ma być racjonalna,
to musi on, zgodnie ze swoim wymogiem, mieć argument dla (C) wychodzący
z przesłanek, które są poprawnie zaakceptowane jako podstawowe, a odpowiadający formie argumentu odpowiedni okres warunkowy jest słusznie uznawany
jako podstawowy. Klasyczni fundamentaliści, o ile mi wiadomo, nie przedstawili
takich argumentów dla (C). Przypuszczam, że powodem tego jest to, iż nie znają
oni takich argumentów dla tego twierdzenia. Z pewnością trudno zrozumieć na
czym taki argument mógłby polegać. Jeżeli tak się rzeczy mają, to przypuszczalnie
klasyczni fundamentaliści akceptują (C) jako twierdzenie podstawowe. Lecz wedle
(C), jeżeli (C) jest poprawnie uznawane jako podstawowe, to musi ono być albo
oczywiste w sobie, niekorygowane, albo oczywiste dla zmysłów fundamentalisty,
a z pewnością nie ma tych własności. Dlatego, jeżeli fundamentalista traktuje (C)
jako przekonanie podstawowe, to przyjmuje on stanowisko, które samo siebie
podważa. Musimy wyciągnąć konkluzję, że klasyczny fundamentalista ugotował
się w sosie własnym – jego własna akceptacja centralnej zasady jego stanowiska
jest irracjonalna na mocy jego własnych standardów.
II. Zarzuty wobec uznawania twierdzenia, że Bóg istnieje jako podstawowego
W takiej mierze, w jakiej zarzut racjonalistyczny jest zakorzeniony w klasycznym
fundamentalizmie, to jego zakorzenienie jest dlań rzeczywiście niezdrowe, a w tej
mierze, w jakiej się orientuję, nikt nie przedstawił ani nie rozwinął żadnych innych
racji dla poparcia stanowiska, że przekonanie, iż Bóg istnieje nie jest akceptowane
992
Alvin PlAntingA
poprawnie, gdy jest uznawane jako podstawowe. Oczywiście nie wynika z tego,
że jest ono poprawnie tak uznawane; być może klasa przekonań, które słusznie
uznaje się za podstawowe jest szersza niż klasyczny fundamentalista myśli, lecz
nadal nie tak szeroka, aby zmieścić w sobie przekonanie, że istnieje Bóg. Lecz
dlaczego mamy tak myśleć? Jakie zarzuty można postawić poglądowi reformowanych, że przekonanie, iż Bóg istnieje jest słusznie traktowane jako twierdzenie
podstawowe?
Argumentowano, iż jeżeli nie mam żadnego świadectwa dla istnienia Boga,
to jeżeli akceptuję ten sąd, moje przekonanie będzie b e z p o d s t a w n e lub b e z z a s a d n e , lub a r b i t r a l n e . Myślę, że jest to błędne stanowisko; pozwólcie
mi wyjaśnić dlaczego.
Przypuśćmy, że rozważamy nad przekonaniami postrzeżeniowymi, przypomnieniami i przekonaniami przypisującymi stany mentalne innym osobom, nad
takimi przekonaniami, jak:
(1) Widzę drzewo.
(2) Tego ranka zjadłem śniadanie.
i
(3) Ta osoba jest zagniewana.
Chociaż przekonania tego rodzaju są typowo i poprawnie traktowane jako
podstawowe, błędem byłoby opisać je jako b e z p o d s t a w n e . Mając doświadczenia pewnego rodzaju, jestem przekonany, że postrzegam drzewo. W typowym
przypadku nie utrzymuję tego przekonania na podstawie innych przekonań;
pomimo to nie jest ono bezpodstawne. Moje posiadanie doświadczenia tego
charakterystycznego rodzaju – aby użyć języka profesora Chisholma, jawienie
mi się drzewnie – odgrywa podstawową rolę w formowaniu i uprawomocnianiu
tego przekonania. Możemy powiedzieć, że być może to doświadczenie, razem
z innymi okolicznościami, jest tym, co u p r a w o m o c n i a moje utrzymywanie
go; jest ono p o d s t a w ą mojego uzasadnienia, a rozszerzając, podstawą samego
przekonania.
Jeżeli widzę kogoś przejawiającego zachowanie typowe dla bólu, to zakładam, że ona lub on odczuwa ból. Znowu nie traktuję przejawianego zachowania
jako r a c j i dla tego przekonania: nie wywnioskowuję tego przekonania z innych,
które utrzymuję; nie akceptuję tego przekonania na podstawie innych przekonań.
Jednak moje postrzeganie zachowania przejawiającego ból odgrywa wyjątkową
rolę w formowaniu i utrzymywaniu tego przekonania; tak jak w poprzednim
przypadku tworzy ono podstawę mojego uprawomocnienia przekonania, o którym
mowa. To samo obowiązuje dla przekonań pamięciowych. Wydaje mi się, że pamiętam śniadanie z tego ranka; to jest, mam skłonność wierzyć w twierdzenie, że
jadłem śniadanie, zgodnie z pewnym zabarwionym przeszłością doświadczeniem,
które jest znane nam wszystkim, lecz trudne do opisania. Być może powinniśmy
powiedzieć, że jawi mi się przeszło (pastly); lecz być może to niewystarczająco
różnicuje doświadczenie, o którym mowa, od towarzyszących mu przekonań
993
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
dotyczących przeszłości niemających podstawy w mojej własnej pamięci. Fenomenologia pamięci jest bogatą i niezbadaną dziedziną; nie mam tutaj czasu, aby ją
badać. W tym przypadku jednak, tak jak i w innych obecne są uprawomocniające
okoliczności, warunek, który tworzy podstawę mojego uprawomocnienia dla
akceptowania danego przekonania pamięciowego.
W każdym z tych przypadków przekonanie jest traktowane jako podstawowe
i w każdym przypadku takie traktowanie go jest poprawne. W każdym przypadku
zachodzi pewna okoliczność lub warunek, który nadaje prawomocność; zachodzi
okoliczność, która służy jako p o d s t a w a uprawomocnienia. Zatem w każdym
przypadku będzie prawdziwe pewne przekonanie rodzaju:
(4) W okoliczności c, S ma uzasadnienie w traktowaniu p jako podstawowego.
Oczywiście c zmienia się wraz z p.
Dla sądów postrzeżeniowych takich, jak:
(5) Widzę przede mną ścianę koloru róży.
c będzie zawierać jawienie się mi w pewien sposób. Bez wątpienia c będzie
zawierać więcej. Jeżeli jawi mi się w pewien znany mi sposób, lecz wiem, że
noszę okulary koloru róży lub że cierpię na chorobę, która powoduje, że tak mi
się jawi, bez znaczenia jaki kolor mają przedmioty w pobliżu, to nie posiadam
uprawomocnienia dla traktowania (5) jako podstawowego. Podobnie rzecz ma
się z pamięcią. Przypuśćmy, że wiem, że moja pamięć jest nierzetelna; często
płata mi igle. W szczególności, kiedy wydaje mi się, że zjadłem śniadanie, to
częściej niż przeciwna ma miejsce sytuacja, że n i e z j a d ł e m śniadania.
W takich okolicznościach nie posiadam uprawomocnienia dla uznawania jako
podstawowego, twierdzenia, że jadłem śniadanie, nawet choć wydaje mi się, że
pamiętam, że jadłem.
Zatem jawienie się komuś w odpowiedni sposób w przypadku postrzegania
nie jest wystarczające dla uprawomocnienia; pewien dalszy warunek – warunek
trudny do szczegółowego ustalenia – jest wyraźnie konieczny. Najważniejsze
jednak w tym miejscu jest to, że przekonanie jest właściwie traktowane jako
podstawowe tylko w pewnych warunkach; te warunki są, można powiedzieć, podstawą jego uprawomocnienia oraz rozszerzając to, podstawą samego przekonania.
W tym sensie przekonania podstawowe nie są lub nie są koniecznie przekonaniami
bezpodstawnymi.
Podobnie można powiedzieć odnośnie do przekonania, że Bóg istnieje.
Kiedy reformowani twierdzą, że przekonanie to poprawnie jest traktowane jako
podstawowe nie zamierzają oczywiście powiedzieć, że nie ma uzasadniających
okoliczności dla niego lub że jest ono w tym sensie bezpodstawne czy bezzasadne. Rzeczy mają się wprost przeciwnie. Kalwin utrzymuje, że Bóg „objawia
się i codziennie odsłania w całym dziele wszechświata”, a boska sztuka „objawia
się w niezliczonej i dobrze kierowanej rozmaitości niebiańskich zastępów”. Bóg
tak nas stworzył, że jest w nas tendencja czy skłonność do dostrzegania Jego ręki
994
Alvin PlAntingA
w świecie dookoła nas. Mówiąc bardziej precyzyjnie, jest w nas dyspozycja do
wiary w twierdzenia w rodzaju następujących: „ten kwiat był stworzony przez
Boga” lub „ten niezmierny i zawiły wszechświat został stworzony przez Boga”,
gdy kontemplujemy kwiat lub oglądamy gwiazdy niebieskie lub myślimy o niezmiernych bogactwach wszechświata.
Kalwin rozumiał, przynajmniej implicite, że również inny rodzaj warunków
może wzmacniać ową dyspozycję. Czytając Biblię, można być pod wrażeniem
głębokiego poczucia, że Bóg mówi do mnie. Czyniąc to, o czym wiem, że jest
nędzne lub złe, lub grzeszne, mogę czuć się winny w Bożych oczach i formować
przekonanie „Bóg potępia to, co uczyniłem”. Wyznając grzechy i żałując, mogę
czuć, że mi przebaczono, formując przekonanie „Bóg przebaczył mi to, co uczyniłem”. Pewna osoba w wielkim niebezpieczeństwie może zwrócić się do Boga,
prosząc o Jego pomoc i opiekę; i oczywiście on lub ona formuje wówczas przekonanie, że Bóg jest w rzeczywistości zdolny usłyszeć i pomóc, jeżeli uważa to za
właściwe. Gdy życie jest słodkie i pełne satysfakcji pewne spontaniczne poczucie
wdzięczności może wypełnić duszę; ktoś w tych warunkach może dziękować Bogu
i wychwalać Go za Jego dobroć, będzie on oczywiście formował towarzyszące
temu przekonanie, że faktycznie powinno się dziękować Panu i wychwalać Go.
Zachodzą zatem liczne warunki i okoliczności, które domagają się przekonania, że Bóg istnieje: wina, wdzięczność, niebezpieczeństwo, odczucie obecności Boga, poczucie, że przemawia, postrzeganie różnych części wszechświata.
Całkowite opracowanie przebadałoby fenomenologię wszystkich tych warunków
i licznych innych poza nimi. Jest to ważny i ogromny przedmiot; lecz tutaj mogę
tylko wskazać na istnienie tych warunków.
Oczywiście żadne z przekonań, które przed chwilą wspomniałem, nie jest
prostym przekonaniem, że Bóg istnieje. Tym z czym zamiast tego się spotykamy
są takie przekonania, jak:
(6) Bóg przemawia do mnie.
(7) Bóg stworzył to wszystko.
(8) Bóg gani to, co czynię.
(9) Bóg mi przebacza.
i
(10) Powinno się dziękować Bogu i wychwalać Go.
Te twierdzenia są słusznie traktowane jako podstawowe w odpowiednich
okolicznościach. Lecz zupełnie spójne z tym jest przypuszczać, że sąd „istnieje taka
osoba jak Bóg” nie jest ani słusznie traktowany jako podstawowy, ani uznawany
jako podstawowy przez tych, którzy wierzą w Boga. Być może tym co traktują oni
jako podstawowe są takie twierdzenia jak (6)-(10), będąc przekonanym, że Bóg
istnieje na podstawie twierdzeń takiego rodzaju. Z tego punktu widzenia nie jest
zupełnie poprawne powiedzieć, że to przekonanie, iż Bóg istnieje jest poprawnie
traktowane jako podstawowe, mówiąc precyzyjniej – poprawnie uznawane jako
podstawowe są takie twierdzenia, jak (6)-(10), z których każdy pociąga za sobą
995
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
w sposób oczywisty, że Bóg istnieje. To nie stosunkowo ogólne i wysokiego
poziomu twierdzenie „Bóg istnieje” jest poprawnie uznawane jako podstawowe,
lecz zamiast tego, twierdzenia wyszczególniające pewne z Jego atrybutów czy
działań.
Powróćmy do analogii pomiędzy przekonaniem, że Bóg istnieje i przekonaniami, że istnieją przedmioty poznawalne zmysłowo, inne osoby i przeszłość.
Również tutaj to raczej stosunkowo konkretne i szczegółowe twierdzenia, niż ich
ogólniejsi i bardziej abstrakcyjni koledzy są słusznie uznawane jako podstawowe.
Być może takie rzeczy, jak:
(11) Istnieją drzewa.
(12) Istnieją inne osoby.
i
(13) Ten świat istnieje dłużej niż trzy minuty.
nie są właściwie traktowane jako podstawowe. Zamiast nich takie twierdzenia,
jak:
(14) Widzę drzewo.
(15) Tej osobie jest przyjemnie.
i
(16) Jadłem śniadanie więcej niż godzinę temu.
zasługują w tym kontekście na aprobatę. Oczywiście, twierdzenia drugiego
rodzaju bezpośrednio i w sposób oczywisty pociągają twierdzenia pierwszego
rodzaju; być może nie szkodzi mówić o pierwszych, iż są poprawnie uznawane
jako podstawowe, nawet wówczas jednak mowa taka będzie mową o nieco luźnym znaczeniu.
To samo musi być powiedziane o przekonaniu, iż Bóg istnieje. Możemy
powiedzieć w luźny sposób, iż przekonanie, że Bóg istnieje jest poprawnie
traktowane jako podstawowe; mówiąc ściśle jednak, prawdopodobnie nie owo
twierdzenie, lecz takie jak (6)-(10) cieszą się tym statusem. Główny jednak punkt
polega na tym: przekonanie, iż Bóg istnieje lub (6)-(10) są poprawnie uznawane
jako podstawowe; powiedzenie tego jednak nie stanowi zaprzeczenia faktu, iż
występują uprawomacniające warunki dla tych przekonań lub warunki, które
nadają prawomocność temu, kto akceptuje je jako podstawowe. Nie są one zatem
ani bezpodstawne, ani bezzasadne.
Często słyszałem drugi zarzut: jeżeli przekonanie, że Bóg istnieje jest
poprawnie traktowane jako podstawowe, to dlaczego p o p r o s t u d o w o l n e
przekonanie nie miałoby być tak uznawane? Co z voodoo albo astrologią? Co
z przekonaniem, że Wielka Zaduszkowa Dynia powraca podczas każdego Halloween? Czy mogę poprawnie uznawać t a k i e przekonania jako podstawowe?
A jeżeli nie, to dlaczego mogę tak uznawać przekonanie, że istnieje Bóg? Przypuśćmy, że jestem przekonany, że jeżeli będę machał ramionami z wystarczającym
wigorem, to będę w stanie się unieść i latać dookoła pokoju; czy mógłbym obronić
się przeciwko zarzutowi irracjonalności poprzez twierdzenie, że przekonanie to
996
Alvin PlAntingA
jest podstawowe? Jeżeli mówimy, że przekonanie, że Bóg istnieje, jest poprawnie
uznawane za podstawowe, to czy nie zobowiązujemy się przez to do utrzymywania
po prostu, że dowolne, lub prawie dowolne, przekonanie może być tak uznawane,
w ten sposób szeroko otwierając bramy przed irracjonalizmem i przesądami?
Z pewnością nie. Co mogłoby doprowadzić nas do myślenia, że reformowany epistemolog znajduje się w takim kłopocie? Czy fakt, że odrzuca on kryteria
podstawowości klasycznego fundamentalisty? Ale dlaczego t e n fakt powinien
być rozumiany jako zobowiązujący go do takowej tolerancji lub irracjonalności?
Rozważmy pewną analogię. Podczas słonecznych dni pozytywizmu pozytywiści
wzięli się do dzierżenia z pewnością swojego kryterium weryikowalności i deklarowania bezsensowności znacznie więcej niż tylko tego, co było w oczywisty
sposób pozbawione sensu. Załóżmy teraz, że ktoś odrzuci pewne sformułowanie
tego kryterium – np. właśnie to, które może być znalezione w drugim wydaniu
A.J. Ayer’a Language, Truth and Logic. Czy znaczyłoby to, że pozytywista byłby
zobowiązany do utrzymywania, że:
(17) T’ grzdliło, a korulne smadzuki bimblorały i buplały w smufce;
jest – wprost przeciwnie niż się wydaje – niezwykle sensowe? Oczywiście, że nie.
W takim jednak wypadku to samo zachodzi dla reformowanego epistemologa. Fakt,
że odrzuca on kryteria poprawnego uznawania przekonań jako podstawowych,
uznawane przez klasycznego fundamentalistę, nie oznacza, że zobowiązuje się
przez to do przypuszczenia, że wszystko może być uznawane poprawnie jako
podstawowe.
Na czym jednak w takim wypadku polega problem? Czy chodzi o to, że
reformowany epistemolog nie tylko odrzuca owe kryteria, lecz wydaje się nie
śpieszyć do zaproponowania tego, co uznaje za lepszy zamiennik? Jeżeli nie ma
on takiego kryterium, to w jaki sposób może sprawiedliwie odrzucać twierdzenie,
że przekonanie, że Wielka Dynia Zaduszkowa jest poprawnie uznawane jako
bazowe?
Zarzut ten zdradza poważnie błędne wyobrażenie. Jaki jest słuszny sposób dochodzenia czy rozwijania kryteriów sensowności, uprawomocnionego
przekonania czy poprawnego uznawania przekonania jako podstawowego? Skąd
one pochodzą? Czy potrzeba dysponować takim kryterium, aby ktoś mógł sensownie wydawać sądy pozytywne i negatywne o byciu przekonania poprawnie
uznawanego jako podstawowe? Z pewnością nie. Przypuśćmy, że nie znam satysfakcjonującego zamiennika dla kryteriów zaproponowanych przez klasycznego
fundamentalistę; mam mimo to prawo utrzymywać, że pewne twierdzenia nie są
poprawnie uznawane jako podstawowe w pewnych okolicznościach. Niektóre
twierdzenia wydają się być oczywiste w sobie, choć faktycznie takowymi nie są;
taka jest lekcja niektórych paradoksów Russella. Pomimo to irracjonalne byłoby
uznawać jako podstawowe zaprzeczenia tych twierdzeń, które wydają się Tobie
oczywistymi w sobie. Podobnie, gdy wydaje się Ci, że widzisz drzewo, byłoby
irracjonalnym uznawanie jako podstawowego twierdzenia, że nie widzisz drzewa
997
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
lub twierdzenia, że nie ma w ogóle żadnych drzew. W ten sam sposób, nawet
jeżeli nie posiadam jakiegoś oświecającego kryterium sensu, to mogę zupełnie
poprawnie zadeklarować, że (17) jest pozbawione sensu.
Powstaje w ten sposób ważne zagadnienie – to, które nauczył nas podnosić
Roderick Chisholm. Jaki jest status kryteriów wiedzy, poprawnego uznawania
jako podstawowego czy uprawomocnionego przekonania? Kryterium właściwego
uznawania przekonania jako podstawowego proponowane przez nowożytnego
fundamentalistę jest podwójnie uniwersalne:
(18) Dla dowolnego twierdzenia A i osoby S, A jest poprawnie uznawane jako
podstawowe przez S wtedy i tylko wtedy, gdy A jest niekorygowalne
dla S lub oczywiste w sobie dla S.
W jaki jednak sposób można wiedzieć, że tak jest? Jakie są listy uwierzytelniające tego twierdzenia? Jest to wystarczająco oczywiste, że (18) nie jest
oczywistym w sobie albo po prostu oczywiście prawdziwym. Jeżeli jednak nie
jest, to jak ktoś poznaje jego prawdę? Jaki rodzaj argumentów byłby tu odpowiedni? Oczywiście, fundamentalista mógłby znaleźć (18) tak atrakcyjne, że po
prostu uznałby je za prawdziwe, ani nie oferując dla niego argumentów, ani nie
akceptując go na podstawie innych rzeczy, w które wierzy. Jeżeli jednak tak czyni,
to jego struktura noetyczna będzie samopodważającą się. (18) samo w sobie nie
jest ani oczywiste ani niekorygowalne; dlatego akceptując (18) jako przekonanie
podstawowe fundamentalista nowożytny narusza warunki poprawnej akceptacji
czegoś jako podstawowego, które sam przedkłada poprzez akceptację tego twierdzenia. Z drugiej strony fundamentalista może próbować dostarczyć jakiś argument dla (18), który opierałby się na przesłankach, które są oczywiste w sobie lub
niekorygowalne. Jest jednak niezwykle trudne zobaczyć na czym taki argument
mógłby polegać. A tak długo jak argument taki nie zostanie przedstawiony, co
powinna uczynić reszta nas, tych, którzy nie znajdują (18) w ogóle przekonujące
czy oczywiste? W jaki sposób fundamentalista mógłby użyć tego twierdzenia do
pokazania nam, np., że przekonanie, że Bóg istnieje nie jest poprawnie uznawane
jako podstawowe? Czy powinniśmy uznawać (18) albo przykładać do niego jakąkolwiek wagę?
Faktem jest, myślę, że ani (18) ani żadne inne objawienie koniecznych i wystarczających warunków uznawania przekonania jako podstawowego nie wynika
z wyraźnie oczywistych w sobie przesłanek użytych w wyraźnie akceptowalnych
argumentach. I dlatego właściwy sposób dojścia do takich kryteriów jest, mówiąc
ogólnie, i n d u k c y j n y . Musimy zgromadzić przykłady przekonań i warunków
takich, że pierwsze są w sposób oczywisty poprawnie traktowane jako podstawowe,
o ile zachodzą drugie oraz przykłady przekonań i warunków takich, że pierwsze
są w sposób oczywisty n i e p o p r a w n i e traktowane jako podstawowe, o ile
zachodzą drugie. Musimy następnie uformować hipotezy określające konieczne
i wystarczające warunki poprawnego traktowania przekonań jako podstawowych
i testować owe hipotezy, odnosząc je do owych przykładów. Na przykład, zakła-
998
Alvin PlAntingA
dając, że zachodzą odpowiednie warunki, jest jawnie racjonalnym wierzyć, że
widzisz przed sobą ludzką osobę: byt, który myśli i ma uczucia, który wie i posiada przekonania, który podejmuje decyzje i działa. Dalej, jest to jasne, że nie
masz żadnego obowiązku dojść do tego przekonania na podstawie rozumowania
wychodzącego z innych przekonań, które posiadasz; w tych okolicznościach owo
przekonanie jest przez Ciebie poprawnie uznawane jako podstawowe. W takim
jednak razie (18) musi być błędne; przekonanie, o którym była mowa, w tych
warunkach jest poprawnie uznawane jako podstawowe, chociaż nie jest ani oczywistym w sobie ani niekorygowalnym dla Ciebie. Podobnie, może Ci się wydawać,
że tego dnia rano jadłeś śniadanie i być może nie znasz żadnych argumentów, aby
przypuszczać, że Twoja pamięć płata Ci igle. Jeżeli tak się rzeczy mają, to jesteś
całkowicie uprawomocniony w traktowaniu wspomnianego przekonania jako
podstawowego. Oczywiście nie jest ono tak poprawnie traktowane na podstawie
kryteriów zaproponowanych przez klasycznych fundamentalistów; lecz fakt ten
nie liczy się przeciwko Tobie, lecz przeciwko owym kryteriom.
Zgodnie z tym kryteria poprawnego uznawania przekonań jako podstawowych muszą być wyprowadzane raczej oddolnie niż odgórnie; nie powinny być
prezentowane obiter dicta, lecz powinno się za nimi argumentować i testować
je w odniesieniu do odpowiedniego zbioru przykładów. W takim jednak razie
nie ma racji, aby zakładać z góry, że wszyscy zgodzą się co do owego zbioru
przykładów. Chrześcijanie oczywiście będą przypuszczać, że wiara w Boga jest
całkowicie poprawna i racjonalna; jeżeli nie będzie on opierał tego przekonania
na bazie innych twierdzeń, to będzie on wnioskował, że jest ono dlań podstawowe
i jest to poprawne. Następcy Bertranda Russella i Madelyn Murray O’Hare mogą
się nie zgodzić, lecz w jakiej mierze jest to relewantne? Czy moje kryteria, lub
kryteria społeczności chrześcijańskiej muszą dostosować się do ich przykładów?
Z pewnością nie. Społeczność chrześcijańska jest odpowiedzialna wobec własnego
zbioru przykładów, a nie w odniesieniu do tych pierwszych.
Zgodnie z tym reformowany epistemolog może poprawnie utrzymywać, że
wiara w Wielką Dynię Zaduszkową nie jest poprawnie uznawana za podstawową,
nawet jeżeli utrzymuje on, że przekonanie, że Bóg istnieje, takim jest i to nawet,
jeżeli nie dysponuje on w pełni rozwiniętym kryterium poprawnego uznawania
przekonań jako podstawowych. Oczywiście jest on zobowiązany do przypuszczenia, że zachodzi istotna różnica między wiarą w Boga i wiarą w Wielką Dynię
Zaduszkową, jeżeli utrzymuje on, że pierwsza jest poprawnie uznawana jako
podstawowa, a druga nie. Nie powinno to jednak prowadzić do wielkiego zaambarasowania; jest mnóstwo kandydatów. Owi kandydaci, którzy uprawomocniają
i dostarczają podstaw wierze w Boga mają być znalezieni w sąsiedztwie warunków, o których była mowa w ostatniej sekcji. Dlatego, na przykład, reformowany
epistemolog może zgadzać się z Kalwinem w utrzymywaniu, że Bóg wszczepił
nam naturalną skłonność do dostrzegania Jego ręki w otaczającym nas świecie.
To samo nie może być powiedziane o Wielkiej Dyni Zaduszkowej; nie ma żad-
999
O uznAwAniu PrzekOnAniA O istnieniu BOgA jAkO PrzekOnAniA POdstAwOwegO
nej Wielkiej Dyni Zaduszkowej i nie ma naturalnej skłonności, aby akceptować
dotyczące jej przekonania.
Konkludując: bycie oczywistym w sobie, niekorygowalnym lub oczywistym
zmysłowo nie jest koniecznym warunkiem poprawnego akceptowania przekonania
jako podstawowego. Idąc dalej, ktoś, kto utrzymuje, że przekonanie, że Bóg istnieje
jest poprawnie uznawane jako podstawowe, nie zobowiązuje się przez to do idei,
że jest ono bezpodstawne, bezzasadne czy pozbawione uprawomocniających je
okoliczności. A nawet jeżeli brakuje mu generalnego kryterium poprawnej akceptacji przekonań jako podstawowych, nie jest zobligowany do przypuszczenia,
że po prostu dowolne, lub prawie, że dowolne przekonanie – np. wiara w Wielką
Dynię Zaduszkową – jest poprawnie akceptowane jako podstawowe. Podobnie
jak każdy inny powinien rozpoczynać od przykładów i może potraktować wiarę
w Wielką Dynię, przy zajściu pewnych okoliczności, jako paradygmat irracjonalnego przekonania podstawowego.
Tłumaczenie Marek Pepliński