Kłamstwo - recenzja

wtorek, stycznia 31, 2017


Żyjemy w czasach postprawdy, w której liczy się nie rzetelność i prawdziwość opisywanej informacji, a jak najszybsze, często pobieżne i oparte na plotkach dostarczanie informacji dla masowego odbiorcy. Prasa powoli umiera, a stacje telewizyjne oraz portale internetowe jedynie prześcigają się w jak najszybszym przekazaniu newsa, obrabiając go tak, żeby pasował do prezentowanej linii politycznej. Jest to woda na młyn dla wszelkich populistów, demagogów i negacjonalistów, którzy najprostszymi sztuczkami manipulacyjnymi są w stanie przekonać do swoich racji. Ale negowanie faktów historycznych i przedstawianie ich na swój subiektywny sposób nie jest niczym nowym. Dlatego szkoda, że „Kłamstwo” wchodzi do naszych kin tylnymi drzwiami, bo to obraz, który ma otworzyć oczy osobom, które dały się porwać tej populistycznej fali.

„Kłamstwo” przybliża nam głośny pod koniec lat 90. brytyjski proces między Davidem Irvingiem (Timothy Spall) a Deborah Lipstadt (Rachel Weisz) i wydawnictwu Penguin Books Ltd. Samozwańczy historyk David Irving neguje fakty o Holocauście w licznych publikacjach, dlatego nie może przepuścić okazji do jeszcze większego szerzenia swoich poglądów, gdy Deborah Lipstadt w swojej najnowszej książce opisała Irvinga jako kłamcę i zwolennika Hitlera. Dla Amerykanki żydowskiego pochodzenia sprawa toczy się między prawdą o Holocauście a jego zupełnym zaprzeczeniu. Proces odbywa się w Wielkiej Brytanii, co według tamtejszego prawa oznacza, że to strona oskarżona ma dowieść swoich racji. Deborah Lipstadt zatrudnia jednego z najlepszych specjalistów od tego typu spraw – Anthony’ego Juliusa (Andrew Scott), którego wspierać będzie prawnik Richard Rampton (Tom Wilkinson).


Idąc na „Kłamstwo” nie spodziewajcie się typowych dla amerykańskich produkcji dramatów sądowych. To przede wszystkim Brytyjska produkcja, więc sama rozprawa nie przypomina tego co mogliśmy zaobserwować w „Dwunastu gniewnych ludziach”, „Zabić drozda” czy „Sędziego” z Robert Downey Jr. w roli głównej. Zresztą mury Sądu Najwyższego przekroczymy dopiero po godzinie filmu. Mick Jackson wolał skupić się w pierwszej kolejności na zbudowaniu postaci Deborah Lipstadt, tak aby sprawa negacji Holocausty miała wymiar jak najbardziej ludzki. To nie udałoby się gdyby nie świetna rola żywiołowej Rachel Weisz, która jak najbardziej uwiarygodniła swoją postać.

Film zresztą obfituje w doskonałe wybory castingowe. Timothy Spall fizjologicznie idealnie pasuje na osobę, której moglibyśmy przypisać wszystkie najgorsze cechy człowieka. Irving jest rasistą, antysemitą,  seksistą, a do tego patologicznym kłamcą, co Spall na ekranie wygrał znakomicie. I aż szkoda, że aktor w drugiej części filmu nie ma zbyt wiele do zaprezentowania, ale taki zabieg miał na celu jak najmniejsze skupienie uwagi na antybohaterze całej sprawy, więc ciężko mieć o to do twórców pretensje. Tym bardziej, że pałeczkę przejmuje genialny w swojej roli Tom Wilkinson, który na sali sądowej bez żadnej empatii rozprawia się ze swoim oponentem, a widz ma za kogo trzymać kciuki. Warto jeszcze wspomnieć o drugoplanowych, ale bardzo ważnych rolach Andrew Scotta, który niestety znika w momencie rozprawy, ale zanim do niej dojdzie wierzymy w jego czyste pobudki zajęcia się sprawą, oraz Alexa Jenningsa jako uosabiającego flegmatyczną, ale dystyngowaną brytyjskość sędziego Sir Charles Gray.


„Kłamstwo” nie zostawia suchej nitki na niesprawiedliwym i absurdalnym wymiarze sprawiedliwości Wielkiej Brytanii, tak zresztą odległej od amerykańskiego domniemania niewinności. Choć film nie zajmuje się tym bezpośrednio, to wątek ten obecny hesr przez niemal cały film, ukazując jak zagubiona Amerykanka musi odnaleźć się w zupełnie nowej roli. Gdyby proces odbywał się w Ameryce, to ona miałaby odbijać piłeczki rzucane przez Irvinga, a nie na odwrót. 


W ostatnim dniu procesu, sędzia pyta Richarda Ramptona, czy jeżeli Irving szczerze wierzy w swoje subiektywne postrzeganie rzeczywistości i historii, to czy można mówić o kłamstwie. Sędzia brytyjskiego sądu tym samym daje przyzwolenie na głoszenie postprawdy, nawet najbardziej absurdalnej, bo można udowodnić komuś kłamstwo w sposób obiektywny, ale nie da się jednoznacznie dowieść, że taka osoba nie wierzy w głoszone przez niego racje. W telewizji i internecie nie brakuje populistów i demagogów, którzy chcą narzucić swój światopogląd innym, czyniąc to w taki sposób, aby trafić do jak największej ilości ludzi. Tak swoją prezydenturę wygrał Trump, głosząc łatwe i przystępne dla ludzi hasła, które albo były czystym kłamstwem, albo obrażały innych. Dlatego „Kłamstwo” to kolejna gorzka pigułka po „Spotlight”, które i tak niczego nie zmieni, ale może otworzy oczy choć paru osobom. A wtedy można będzie powiedzieć o spełnionej misji tego ważnego, a niedocenianego filmu.

Ocena: 8/10

foto: Bleecker Street

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty