Sztuka kochania - recenzja

piątek, stycznia 27, 2017



Gdy Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego wspiera funduszami kolejne narodowe filmy o bohaterskich czynach Żołnierzy Wyklętych, niezależni twórcy kręcą filmy o zwykłych, szarych ludziach, którzy odcisnęli swoje piętno na losach tysiącach, jak nie milionach Polaków na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Po ogromnym sukcesie komercyjnym filmu „Bogowie” z Tomaszem Kotem w roli głównej, przyszedł czas na przybliżenie nam postaci Michaliny Wisłockiej – propagatorki edukacji seksualnej i autorki głośnego bestsellera „Sztuki Kochania”. A niech o ważności tego filmu świadczy fakt, że nieco zapomniana ostatnio postać ma szansę doczekać się własnej ulicy w jednym z dużych polskich miast. Na pewno nie byłoby to możliwe, gdyby nie najnowszy film producentów filmu „Bogowie”.

„Sztuka kochania” ukazał się w 1976 roku, więc w czasach głębokiego PRL-u, gdzie dla ludzi z pokolenia millenialsów może wydawać się ten okres szary, ponury, pełen smutku i gniewu na ówczesną władzę. I po części rzeczywiście tak było, ale społeczeństwo żyło własnym życie, których nieodłącznym elementem był seks. Michalina Wisłocka (Magdalena Boczarska), wtedy już doświadczona lekarka zajmująca się ginekologią i seksuologią, zrewolucjonizowała łóżkowe życie Polaków. Jej publikacja zawierała zarówno teoretyczne jak i praktyczne wskazówki dotyczące seksu, a w szczególności intymnego życia kobiet. Wisłocka musiała walczyć z władzą o wydanie swojej książki, która to chciała poddać publikację cenzurze. Także środowisko lekarzy ginekologów nieprzychylnie patrzyło na jej pracę. Wisłockiej w osiągnięciu celu nie pomagało życie prywatne, która przez wiele lat żyła w miłosnym trójkącie, dzieląc się jej mężem Stanisławem (Piotr Adamczyk) z przyjaciółką Wandą (Justyna Wasilewska).

foto: Jarosław Sosiński

Osią historii jest kontrast między życiem zawodowym a życiem prywatnym Wisłockiej. Kobiety lgnęły do Michaliny po porady małżeńskie. Nie była jak inni lekarze, a nacisk w swoim etosie pracy postawiła na praktykę i bezpośredniość w rozmowie z pacjentem. Była pierwszą kobietą w Polsce, która tak otwarcie mówiła o seksie i intymności między kochankami, nie bojąc się nagiąć etyki czy moralności dla wyższego dobra. I tak powstała jedna z najgłośniejszych publikacji w okresie PRL, do tego napisaną przez kobietę i stawiającą rolę płci pięknej w związku na równi z mężczyzną. To nie mogło podobać się systemowi socjalistycznemu wierzącemu w patriarchalizm. Wisłocka zatroszczyła się przede wszystkim o szczęście kobiet w związku, które do tej pory było pomijane czy przemilczane.

Ale z drugiej strony Michalina Wisłocka pełna była sprzeczności. Choć swoją wiedzę czerpała nie tylko z naukowych publikacji, to przede wszystkim z praktyki, gdyż jako wyzwolona kobieta wiedziała czego chciała od mężczyzn. Jednak życie nie było dla niej łaskawe i poprzez nieosiągnięcie prywatnego szczęścia została zmuszona do poświęcenia się nauce. W jednej ze scen pod koniec filmu opuszczająca dom dorosła już córka Krysia, żegna matkę słowa: „przecież ty zawsze byłaś sama” i trudno o lepsze podsumowanie prywatnego życia Wisłockiej. Jej małżeństwo było nieudane przez stworzony trójkąt miłosny. Wisłocka potrafiła traktować ludzi przedmiotowo i instrumentalnie, o czym przekonała się jej najlepsza przyjaciółka Wanda, która miała stanowić wyłącznie seks zabawkę dla jej męża, zaś to Michalina miała być jedyną i prawdziwą miłością Stanisława. Po rozwodzie nie potrafiła stworzyć trwałego i stałego związku z mężczyzną. I można dziwić się, jak ktoś kto tak trafnie doradzał tysiącom kobiet w Polsce w sprawach łóżkowych, nie był w stanie samemu stworzyć prawdziwych relacji z kimś innym, ale życie często bywa przewrotne.

foto: Jarosław Sosiński

W tej całej gonitwie między publikacją książki a prywatnym życiem Wisłockiej, zabrakło gdzieś napięcia, może niepewności co do dalszych losów bohaterki, a już na pewno zaangażowania widza w drugiej części historii. „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to przykładna biografia, która przybliża nam wielką postać, ale w opowiadanej historii zabrakło pewnego czynnika, który przykułby do ekranu od pierwszej do ostatniej minuty. Film ani razu nie nudzi, a po doskonałej pierwszej godzinie zdarzają się dłużyzny, które przy sprawnym montażu można byłoby zamienić w dynamiczne i ekscytujące sceny. Na szczęście film wyreżyserowany jest na tyle dobrze, że widz nie gubi się w przedstawianych wydarzeniach, czy to w latach 70., czy na przestrzeni kilkudziesięciu lat gdy poznajemy historię Wisłockiej oraz cały proces stojący za motywem napisania jej poradnika. W „Bogowie”, przez cały film towarzyszyło napięcie najpierw związane z otwarciem kliniki kardiochirurgii, zaś później ze słynną nowatorską operacją przeszczepu serca. W tamtej produkcji bohater był równie ważny jak wydarzenia i kontekst polityczno-społeczny. W „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” tego jest niestety za mało.

foto: Jarosław Sosiński

Magdalena Boczarska stworzyła żywą postać z krwi i kości, wiernie odtwarzając zachowanie granej przez siebie postaci. Często na ekranie widzimy aktorów odgrywających dane role, ale w „Sztuce kochania” Boczarskiej udało się zatrzeć tę granicę i śledzimy losy postaci, a nie wcielającą się w nią aktorkę, co jest bardzo rzadkie nie tylko w polskim kinie. Dla aktorki była to odważna rola, bo w całym filmie nie brakuje odważnych scen erotycznych, ale Magdalena Boczarska jest nie tylko nie skrępowana, ale sprawia wrażenie wierzącej w wyzwolenie i intymną swobodę swojej bohaterki. Sprawdza się także drugi plan na czele z Piotrem Adamczykiem, który co jakiś czas udowadnia, że granie w marnych komedyjkach jest dla niego tylko zarobkiem, a nie szczytem kariery. Cóż, skoro nawet Borys Szyc zaliczył bardzo dobry występ, to jest to ostateczny dowód, że Marii Sadowskiej udało się świetnie pokierować aktorami.

foto: Jarosław Sosiński

„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to ważny film z mocnym, feministycznym przesłaniem. Idealnie wpisuje się w dzisiejszy świat, w którym kobiety zaczynają odgrywać ważne publiczne role. Wisłocka był feministką jeszcze zanim było to w ogóle możliwe. Ale to także ważny głos w sprawach życia intymnego, do którego rządzący znów zaczynają nam się dobierać. Bo tam gdzie Wisłocka zrobiła krok do przodu, obecnie o dwa kroki się cofnęliśmy.

Ocena: 7/10
Ilustracje: Jarosław Sosiński

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty