Power Rangers - recenzja

piątek, marca 31, 2017


Jako osoba urodzona na początku lat 90. miałem okazję załapać się jeszcze na pierwszą, kultową serię serialu „Power Rangers”. Jako kilkulatek oglądający wyłącznie bajki, późno popołudniowe seanse serialu były dla mnie rytuałem. Do dziś pamiętam jak wielkie wrażenie wywarł na mnie jeden ze zwrotów akcji, po którym w tytułowej drużynie pojawił się nowy Ranger. Oczywiście wtedy moje uwielbienie do Czerwonego Wojownika nieco zmalało i przeniosła się na nowego członka drużyny, z którym wcześniej Rangersi walczyli. Dla młodej osoby niezaznajomionej jeszcze z kulturą, było to wielkie wydarzenie, które na zawsze naznaczyło w mojej głowie całą serię. Obawiałem się filmowego rebootu, bo jak w dwugodzinnym filmie przenieść całą esencję kiczowatego serialu. Na całe szczęście zwiastuny mnie uspokoiły, zapowiadając widowisko, którego powinno się po tego typu produkcji oczekiwać.

Najlepszy gracz futbolowy Jason Scott (Dacre Montgomery) zostaje wyrzucony z drużyny, po tym jak został objęty nadzorem domowym po sprowadzenia do szkolnej szatni byka. Musi uczęszczać na dodatkowe, sobotnie zajęcia, gdzie poznaje autystycznego Billy’ego Cranstona (RJ Cyler), którego broni przed szkolnym łobuzem, a także najładniejszą dziewczynę w szkole - Kimberly Hart (Naomi Scott). Billy namawia Jasona do pomocy przy wysadzeniu ściany w starym kamieniołomie. Zainteresowani wybuchem na miejscu pojawiają się Zack Taylor (Ludi Lin), Trini (Becky G.) oraz Kimberly. W ścianie znajdują różnokolorowe monety, dzięki którym zyskują nadludzką siłę. Wracają do punktu znaleziska, gdzie trafiają do zakopanego w ziemi statku, miejsca zamieszkania Zordona (Bryan Cranston) oraz robota Alphy 5 (Bill Hader). Zordon tłumaczy piątce nastolatków, że dzięki monetom stali się Power Rangers, wojownikami o pokój, walczącymi ze złem od wielu milionów lat. Będą musieli zmierzyć się z Ritą Repulsą (Elizabeth Banks), byłą wojowniczką, która zdradziła drużynę Zordona 65 milionów lat temu. Rita pragnie zdobyć kryształ znajdujący się gdzieś w mieście, a w odnalezieniu pomóc ma jej gigantyczny Goldar.


„Power Rangers” to dobrze zrealizowane origin story. Cały film jest jedną wielką ekspozycją, która ma wprowadzić widzów nieznających oryginału (tu ogromny ukłon w stronę młodszej, nastoletniej widowni, do której wyraźnie zaadresowany jest film) w meandry mitologii całego uniwersum, przy tym nie zapominając o sympatykach serii doskonale orientujących się w całym tym pojedynku dobra ze złem. Film Deana Israelite’a nie przenosi żywcem na duży ekran historii znanej z serialu, co dla ortodoksyjnych fanów może stanowić niemały problem. Rangersi jak na prawdziwych superbohaterów przystało muszą dojrzeć do korzystania z pełni swojej mocy, a filmowa Rita z serialową ma wspólny co najwyżej charakter. Jak się okazało, była to dobra decyzja twórców, choć niepozbawiona wad. Każda z postaci dostaje swoje ekranowe pięć minut, w którym poznajemy ich osobowości i z jakimi borykają się problemami, dzięki czemu łatwiej jest nam polubić tytułową drużynę, na długo zanim rozpocznie się właściwa akcja. Z drugiej zaś strony wprowadzenie jest przydługie, niewiele się w nim dzieje, a wydarzenia zostały poprowadzone najczęściej z perspektywy przyszłego Czerwonego Wojownika, lidera zespołu, który jest najsłabszą, najmniej ciekawą i najgorzej odegraną postacią w całym filmie.

Bardzo dobrze wypadła kreacja Billy’ego, który nie tylko jest mózgiem zespołu, ale musi zmagać się z autyzmem. Choroby psychiczne zazwyczaj ukazywane są w filmach jako coś problematycznego zarówno dla chorej osoby jak i otoczenia. Billy jest po prostu introwertykiem z nad ekspresywnym wyrażaniem uczuć, lubiącym ład i porządek, a jego motywacje podyktowane są zwykłą ciekawością. W tej roli świetny jest RJ Cyler, w którego postać bardzo łatwo uwierzyć. Również Kimberly, która pod urodą skrywa mroczny sekret (którego wyjawienie wyraźnie miało stać się katalizatorem dla całej drużyny, a został pominięty w dalszej części filmu), jest jasnym punktem tej produkcji. Nieco mniej czasu dostał zarówno Zack jak i Trini, co mam nadzieję zmieni się w nadchodzących kontynuacjach, bo gdy Trini wydaje się nastolatką poszukującą własnej tożsamości i miejsca na świecie, tak Zack pod maską twardziela skrywa bardzo wrażliwą osobę o wielkim sercu.


Twórcom udało się u każdej z postaci postawić solidne fundamenty osobowości, których nie cechuje już tylko kolor zbroi, jak miało to miejsce w kiczowatym serialu. Zresztą „Power Rangers” odchodzą od bardzo luźnej, tandetnej otoczki, ale nie traktując wszystkiego na poważnie. W filmie jest sporo udanego humoru, który idealnie współgra z poważną w pierwszej połowie szkolną dramą. I paradoksalnie poznawanie bohaterów sprawia najwięcej frajdy, a nie właściwa akcja pod koniec filmu. Oczywiście ta dostarcza spodziewanej ilości rozrywki, a rozmach jest niemniejszy niż w niektórych superbohaterskich produkcjach, ale od początku znamy wynik tego starcia, więc jedyne emocje to nostalgia, tym bardziej w momencie pojawienia się Mega-zorda czy fragmentu przerobionego głównego utworu serialu. Tym bardziej, że projekty kostiumów postaci, tak samo jak Zordów czy kitowcy (stworzona z betonu armia Rity), nie są zbyt najlepsze i psują obraz całości. Zresztą CGI miejscami też kuleje, ale przynajmniej twórcy budżetowe niedostatki całkiem dobrze ukrywają.


Film Deana Israelite’a nie jest głupią historyjką, jakiej można było oczekiwać. Oczywiście obraz nie ustrzegł się pewnych fabularnych skrótów, głupotek czy tanich chwytów emocjonalnych, ale scenariuszowo wszystko zostało na tyle wytłumaczone, że ciężko mieć do twórców pretensje o pewne rzeczy. „Power Rangers” przypominają mi pierwsze dwie części „Transformersów”, czyli bezkompromisową, ale i bezpretensjonalną rozrywkę na wysokim poziomie, która podąża według utartego schematu aż do samego finału. Pierwsza część nowego kinowego uniwersum zalicza dobry start, ale liczę, że w kontynuacjach (których ma być aż pięć), dostaniemy więcej właściwego mięsa.

Ocena: 7/10

foto: materiały prasowe

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty