Dawno nie byłam w łódzkim schronisku, już prawie zapomniałam (o ile to w ogóle możliwe) jak to wygląda, te błagalne oczy wpatrujące się w człowieka: może ja, może ja, zabierzesz mnie, pogłaszczesz mnie choć przez chwilkę…
Stała przy drzwiach boksu w szpitaliku wraz z dwójką rodzeństwa. Wielki boks szpitala i trzy małe koteczki. Pozostała dwójka darła się w niebogłosy a Ona stała, patrzyła i cichutko popiskiwała. Patrzyła jednym zdrowym oczkiem, drugie zaklejone, chore, bolące. Otworzyłam boks i Ją wyjęłam. Wiedziałam że wyjmując Ją stamtąd podejmuję pewną decyzję, że nie będzie już odwrotu, że nie będę potrafiła jej odłożyć z powrotem, że teraz trzeba już coś wymyślić.
Chodziłam z Nią po kociarni i kombinowałam. A Ona tak grzecznie siedziała na rączkach i się tuliła. Wiedziałam że nie mogę Jej tam zostawić gdyż w schronisku nie udało by się prawdopodobnie uratować oczka. Nie ma na to warunków. Wyjęłam telefon, zadzwoniłam nic z tego.
I stojąca, obserwująca wszystko z boku CoolCaty. Jej 6 słów tak wtedy ważnych dla Ashy: „Zabieram Ją do siebie, do lecznicy”. I wielki kamień z serca.
Włożyłam ją do szafy i tam grzecznie poczekała do 14 a potem w transporterek i do lecznicy. A tam: czyściutko, cieplutko i przytulnie. Od razu zastrzyki, kropelki do oczka, głaski, całuski i do klateczki.
Asha – byłam u niej następnego dnia. To nie ten sam kot. Wariuje w swojej klateczce mały diabełek. Ale jak, co Ona tam wyczynia, to trzeba zobaczyć w realu. Ewentualnie filmik, którego niestety nie mam. Wzięta na ręce staje się aniołkiem. Wtula się w człowieka i zasypia mrucząc do ucha. Albo po prostu się przytula, siedzi i obserwuje wszystko z wysoka.
Ta słodka koteczka jest jeszcze w trakcie leczenia ale już rozgląda się za cudownym domkiem Pod czułą opieką CoolCaty szybciutko wróci do formy, już wraca