Witajcie,
Moze na poczatek krotka historia. Jestem z mezem bardzo niedawno po slubie, zamieszkalismy w calkiem sporym mieszkaniu, przetrwalismy remont... no, jeszcze troche trzeba porzadkow robic, ale to z czasem jakos nam wychodzi - no i pewnego dnia stwierdzilismy, ze troche nam pusto w naszym "m" bez jakiegos zwierzaka. Troche musielismy sie pozastanawiac, w koncu ja jestem fanka kotow, moj maz z kolei mial w rodzinie dwa psy w domu, a kilka innych naokolo, ale jakos doszlismy do porozumienia - czytaj, moje kochanie dalo sie na kota namowic, mimo poczatkowego sceptycyzmu.
Oczywiscie, trzeba bylo kota znalezc. Nie zebysmy nie szukali, ba, nawet myslelismy juz o jednym z Otwocka - akurat tam mieszkamy - ale jednak nie. W miedzyczasie ja znalazlam Miau, no i trafilam na watek ewick o kotkach z Bartyckiej. No i co? No i Strzalka mi sie spodobal jak zaden inny. Mam slabosc do takich puchatych kociakow, nie wygladajacych jak kosmici - z calym szacunkiem dla milosnikow takich devonkow, ale to kompletnie nie moje klimaty. Wyszlo na to, iz po korespondencji z ewick pewnego pieknego dnia przed swietami wyciagnelam meza z pracy wczesniej, przedtem jeszcze kupliam transporter, no i pojechalismy po kociaka. Na miejscu przywitaly nas zaciekawione pyszczki kociej rodzinki (minus Perelka), ewick rzecz jasna, no i rozentuzjazmowany Toffi, ktory na dobry poczatek usilowal usiasc mi na kolanach. A nie jest najmniejszy, mimo swojej szczeniecosci. Jak sie skonczylo? A no tak, iz w drodze powrotnej, maz trzymal na kolanach transporter ze Strzalka w srodku. Kocio zniosl dzielnie komunikacje miejska. Troche inaczej bylo w domu.
No, ale powoli. Dojechalismy do domu spokojnie. Mieszkanie, a scislej lazienka, bylo juz przygotowane na nowego lokatora, a w kazdym razie nam sie tak wydawalo. Zanieslismy transporter do lazienki i wypuscilismy kotka. Nie minela chwila, a okazalo sie, iz nasza duma z przygotowania mieszkania byla nie do konca uprawniona - malenstwo bowiem zadekowalo sie za pralka. Do tej pory nie wiem, jak on sie tam zmiescil. Schowal sie w kazdym razie i nosa nie wysciubial. W nocy, maz zaskoczyl go w wannie, ale kot uciekl ekspresem. Mowiac krotko, mielismy kota zapralkowego. Przez pierwsze dni siedzielismy z nim w lazience, a on troche sie oswajal. Powoli zaczal zza pralki wychodzic, zaciekawily go zabawki - zwlaszcza powodujace nieziemski stukot jajko niespodzianka - no i zaczal jesc w naszej obecnosci. Nawet udalo mi sie wcisnac w jego "schron" kawalek kocyka. W koncu nie moglam pozwolic, zeby kot spal na glazurze.
Nie powiem, mielismy cala zabawe. Raz, musielismy wymyslic dla kocia imie. Lamalismy sobie glowy, przewertowalismy slownik, Google poszly w ruch, ale nic z tego. Wreszcie jednak doszlismy do odpowiedniego imienia - no i tak Strzalka zostal Enterem. Jesli bedziemy przygarniac jeszcze kotke (a taki mamy zamiar), to na bank nazwiemy ja Spacja. Po drugie, kocio okazal sie strasznie rozrywkowy - czytaj, chetny do polowania na zabawki. Siedzielismy w lazience z mezem i czasem nie moglismy powstrzymac sie od smiechu. Enter czasem patrzyl na nas jak na wariatow. Zreszta, po pewnym czasie poszerzylismy mu pole do popisu i wypuscilismy kota z lazienki. Oczywiscie, sypialnia byla bardzo ciekawa. Tak samo duzy pokoj, gdzie obicia krzesel staly sie najlepszym miejscem do spania, parapet pozwalal na ogladanie swiata, a w wersalke ze dwa razy kocio nam sie schowal (dopoki jej nie rozlozylismy). Ba, to, co on wyprawial, patrzac na siebie w lustrach zamontowanych w szafie wnekowej.. tego sie nie da opisac. Ofukiwanie, miaukniecia, pomruki, caly cyrk. Niestety, w tym czasie Enterowi ujawnil sie problem z okiem (prawdopodobnie zadrapane). Cale szczescie mielismy w poblizu weterynarza, nota bene znajoma meza. Skonczylo sie na zakraplaniu oczu Gentamycyna, z czym zreszta jest czysty szal. Dlaczego? Ano dlatego, ze, pomimo naszych wysilkow - a moze tez z ich powodu - mamy kota z rozdwojeniem jazni. Czytaj: "kiedy jestem na wolnosci, to nie daje sie dotknac, ani podchodzic za blisko - uciekam!", ale za to "kiedy juz mnie zlapia do zakraplania i zaczna glaskac i drapac za uszkami czy pod brodka, to rozplywam sie jak maslo na patelni i zaczynam mruczec jak rasowy motocykl". Do tej pory mu to zostalo. Owszem, podchodzi coraz blizej, widac, ze sie z nami powoli oswaja, do jedzenia dwa razy nie trzeba go wolac, ale nadal zwiewa przy probie glaskania. Na kolana tez nie wejdzie, za nic. Ot, jeszcze nasz pan sie nie przyzwyczail do nas do konca. Wszystko z czasem
No, ale dosc tego mojego gadania. Zdjecia w koncu tez mam
Poczatki lazienkowe:
Owoce zwiedzania mieszkania: